O mnie się nie martw (Kasia Sobczyk)

 

   Jestem bojowo nastawiona, bo chcę zwyciężyć!

   Rozmowa  z  KATARZYNĄ  SOBCZYK,  gwiazdą  polskiego big-beatu

   Zaczęła występować jeszcze jako uczennica. Została solistką zespołu Czerwono-Czarni, z którym święciła największe sukcesy. Potem wybrała karierę solową i emigrację. Przez 15 lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych (Chicago), nagrała tam dwie płyty i występowała dla Polonii. W 2008 roku wróciła do kraju. W warszawskim hospicjum dzielnie walczy teraz z chorobą nowotworową, l marzy, żeby znów śpiewać.

   - Jak zareagowałaś na wiadomość o raku piersi?
   - Pewnego dnia wyczułam małe zgrubienie na piersi. Choroba przyszła nagle. Być może się zdziwisz, ale w ogóle się nie przestraszyłam. Pomyślałam, że skoro rak już mnie zaatakował, to czym prędzej muszę go pokonać. Zrozumiałam, że muszę z nim walczyć, bo kiedy człowiek nie lęka się choroby, to ona, lekceważona i wyśmiewana, często od niego odchodzi. Dlatego się jej nie boję. l wiem, że wyzdrowieję, a Pan Bóg mi w tym pomoże.

   - Od kiedy chorujesz?
   - Od 1 grudnia 2003 roku. Ale leczyć zaczęłam się za późno, bo już dawno byłabym zdrowa. Dzisiaj wiem, że warto toczyć walkę z rakiem, bo on jest absolutnie do przezwyciężenia. Mamy przecież w Polsce świetnych lekarzy i dobrą rehabilitację. Jestem więc bojowo nastawiona, bo chcę zwyciężyć. Huzia na Józia! Załatwimy tego wstrętnego raka.

   - Pierwsza operacja się udała.
   - To nie była operacja, to były malutkie zabiegi, podczas których swobodnie rozmawiałam z panią doktor. Mój rak nie jest złośliwy. Może lekko... Ale nie ma po nim przerzutów. Żadnych! Ostatnio robiłam badania i naświetlanie tego miejsca i wiem, że wszystko jest w porządku.

   - Prasa donosi, że choroba jednak wróciła...
   - Moja choroba miała takie niewinne oczy. Najpierw rzeczywiście powróciła, potem się wycofała, następnie znów powróciła i... odeszła. Z pomocą moich przyjaciół i fajnej rodziny ze strony ojca, żegnam pana raczka nieboraczka i mówię mu: do widzenia! Nie chcę mieć z tym panem nic wspólnego!

   - Jak w amerykańskim szpitalu zajmowano się pacjentką?
   - Tam liczy się tylko numer chorego, to numer jest jego nazwiskiem. Bałam się nie samej amputacji piersi, lecz tego, że nie obudzę się po narkozie. A tamtejszego szpitalnego personelu nie było stać na żadne sympatyczne gesty. Tam nikt nie po-głaszcze chorego po ręce, nie powie mu ciepłego słowa...

- Równocześnie pojawiła się inna choroba. Czy polip na strunach głosowych powstał w wyniku nałogowego palenia papierosów?
- Moje palenie nigdy nie było nałogowe. Rzuciłam papierosy. Postanowiłam też, że już nie wezmę ani grama gorzały. Nic. W ogóle. Omijam używki. Nie ma tego tematu, po prostu nie ma. Jedno wiem, że z nałogu picia i palenia można się wydostać.

   - Nawet wina ani piwa się teraz nie napijesz?
   - Jeśli już, to dobrego wina mogłabym się napić, ale czeskie piwo też może być.

   - Podobno lekarze z Chicago i nasi inaczej cię zdiagnozowali.
   - W Chicago medycy orzekli, że mam polipy na strunach głosowych, a w Polsce, że są ulokowane między strunami i krtanią i że można je operować. Martwiło mnie, że jeden policzek mam mniejszy. Ale teraz, po operacji, mam czysty i piękny głos, który brzmi wręcz przepysznie. Dolne rejestry mam dźwięczne, imponujące. Po operacji, która trwała jedenaście minut, zaczęłam sobie śpiewać „a, a, a, a, u, u, u..." i takie tam inne wschodnie melizmaty. Usłyszałam, że mam głos! Na to lekarz operujący: „A nie mówiłem, że jak artysta zrobi operację, to artysta będzie śpiewał?". Dopiero później dowiedziałam się, że oczyszczenie gardła było konieczne i że doktor zapisał ten zabieg na listę swoich osiągnięć. Wkrótce wystąpiłam z recitalem w sali koncertowej Związku Artystów Scen Polskich w Warszawie dla publiczności środowisk twórczych. Koncert trwał dwie godziny, dostałam morze kwiatów. Była owacja na stojąco. Wszyscy zaśpiewali mi sto lat.

   - Dlaczego mieszkasz teraz w hospicjum, do którego trafiają ludzie, którymi nie ma się kto opiekować?
   - Koniecznie muszę znaleźć osobę, która zamieszkałaby ze mną w Koszalinie. Nie władam jedną ręką, jest lekko sparaliżowana i trudno mi wykonywać najprostsze czynności.

   - A przecież w Koszalinie masz syna, który mówił niedawno w telewizji, że opiekuje się tobą.
   - Widziałam program TVN z cyklu „Uwaga" i byłam wielce zdziwiona jego „opieką" nade mną. tylko przed kamerami tak troskliwie zaprezentował się w stosunku do matki.

   - Sergiusz bardziej przypomina ojca czy matkę?
   - Typowa mieszanina. Jest muzykiem i liderem havymetalowej kapeli Marrakesh, utrzymuje się z grania. Byłam na ich koncercie, świetnie brzmią.

   - Syn nie może zapomnieć, że zostawiłaś go w Polsce i wyjechałaś do Ameryki?
   - Pojechałam, bo w Polsce nie miałam pieniędzy na życie. Chciałam zarobić tam parę złotych także dla niego. Po powrocie zamierzałam nagrać nowe piosenki, ale, niestety, nic z tego nie wyszło.

   - Twój były mąż, piosenkarz Henryk Fabian, też przyjechał do Chicago, co źle się dla niego skończyło...
   - Henryk nadużywał alkoholu, a w Polsce się to pogłębiło. Gdy zmarł, było mi naprawdę ciężko. Pomyślałam sobie, że gdybym była przy nim, byłoby inaczej. Nasze małżeństwo rozsypało się podczas pierwszego pobytu w Ameryce.

   - Liczyłaś na zrobienie kariery w Stanach?
   - Nie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że kariery tam nie zrobię. W odróżnieniu od innych polskich piosenkarzy, którzy z tą myślą przyjeżdżali do Chicago. Nawet Czesławowi Niemenowi to się nie udało. Powiedział mi kiedyś: „Liczyłem, że zaakceptują mnie takim, jakim jestem". Nic z tego. Nie byli Niemenem w ogóle zainteresowani. Z naszymi piosenkarzami nikt tam się nie liczy.

   - Dlaczego przed wyjazdem z Polski nie nagrywałaś nowych piosenek?
   - Miałam przygotowanych do nagrania sześć piosenek, do których podkłady muzyczne do dzisiaj zachowałam. Można byłoby dołożyć do nich kilka starych i już jest płytka. Ale ja nie należę do osób, które szybko myślą, co by tu zrobić, żeby szybko zarobić.

   - Mijały lata, a u ciebie była artystyczna cisza. Nie miałaś świadomości, że zmieniają się mody i epoki muzyczne, a ty możesz nie dogonić tych wszystkich zmian?
   - Dla mnie nie ma mody na piosenkę. Wszystko zależy od ciekawego pomysłu i mądrych ludzi, którzy zechcą go rozwinąć i nadać mu odpowiedni kształt. Zapytaj Lucynę Owsińską, która znała moje nowe piosenki, to ci opowie, co to były za utwory. Była nimi zaskoczona. Anna Panas napisała w latach 1970-1976, pięć ciekawych i oryginalnych piosenek, a Anna Markowa słowa. Powstały ballady o miłości, z życia wzięte, których klimat bardzo mi odpowiadał. Pamiętam ich tytuły: „Mocno żyję", „Kiedy śpiewam", „Będzie prawdy za dwa grosze", „Zaszło słonko", „Nic nie straciłam". Nagrałam je dla Polskiego Radia, a po ośmiu latach także na płytę w Chicago.

   - Ale to było osiem lat temu. W branży mówiło się, że wolałaś odcinać kupony od dawnej sławy i swoich kilku przebojów.
   - Na koncertach w Chicago ludzie chcieli słuchać tylko takiego repertuaru. A ja musiałam i chciałam spełniać ich życzenia.

   - Przez pierwszych kilka lat w Ameryce nieźle sobie radziłaś, potem już było gorzej. Co takiego się stało?
   - Przez kilka lat występowałam w Stanach prawie bez przerwy. Ludzie chcieli mnie słuchać. Po tak intensywnej pracy dopadło mnie lenistwo, nic mi się nie chciało. Nie wiem, dlaczego wtedy nie wróciłam do kraju...

   - Czy właśnie wtedy zdecydowałaś się na pracę pokojówki?
   - Przez miesiąc zastępowałam koleżankę, która wyjechała na urlop. Zarabiałam tysiąc dolarów tygodniowo. Czy to uwłaczające? Pracowałam u milionerki pochodzenia żydowsko-polsko-rosyjskiego. Pani Irena bardzo lubiła muzykę i grała na pianinie. Gdy bardzo chorowałam i wyszły mi włosy, dała mi perukę. Kiedyś zaśpiewałam dla niej w jej domu. Przygotowałam podkłady muzyczne, ustawiłam dwie kolumienki, nagłośnienie. Pani Irena była zachwycona, poprosiła o piosenki sentymentalne w stylu „Gdy zakwitną białe bzy". Okazało się, że potrafię nie tylko dobrze sprzątać, ale i śpiewać.

   - Słyszałem, że w Stanach uzależniłaś się od alkoholu?
   - Piłam drinki, każdy chciał mi postawić drinka. Ale robiłam to na pewnym poziomie, nigdy nie spadłam na dno. A poza tym nie piłam z byle kim i przy byle jakim stoliku. W Ameryce nie ma czasu na picie wódki, tam trzeba nieustannie myśleć, co dalej robić, żeby przeżyć.

   - Gdzie zatrzymałaś się po powrocie do kraju?
   - Zamieszkałam u Elżbiety Igras, piosenkarki, a przede wszystkim mojej wspaniałej przyjaciółki. Spędziłam u niej chyba trzy tygodnie, było naprawdę super. Ale Ela jest teraz radną i ma mnóstwo zajęć, więc nie mogła się mną opiekować.

   - Na kogo jeszcze mogłaś liczyć? Podobno spośród śpiewających kolegów najtroskliwszy był Edward Hulewicz?
   - Edward naprawdę jest wspaniały! Znalazł sponsora Stanisława Lenckiego, który opłacił prywatną karetkę pogotowia, a ta przewiozła mnie z hospicjum w Koszalinie do hospicjum przy Warszawskim Centrum Onkologii. Mam tam teraz swój jednoosobowy pokój. Poza tym uruchomił swoje wszelkie kontakty w Związku Artystów Scen Polskich, szybko zostałam członkiem ZASP i ten pomógł mi finansowo. To również dzięki jego wystąpieniu do ministerstwa kultury ufundowano mi specjalną nagrodę finansową.

   - Na co przeznaczyłaś te pieniądze?
   - Sprowadzam za nie ze Stanów najlepsze, najnowsze leki. Są bardzo drogie. Nagrodą podzieliłam się też z synem. Resztę przeznaczyłam na umeblowanie mieszkania.

   - Pomagała ci również Halina Frąckowiak?
   - Halinka załatwiała formalności związane z moim przylotem z Ameryki do Polski. To dzięki niej miałam przejściowe lokum w Warszawie. Dotarła też do urzędników z Koszalina, apelując, bym dostała mieszkanie komunalne. Potem w amfiteatrze w Koszalinie zorganizowano dedykowany dla mnie koncert, w którym wystąpili m.in. koledzy: Bogusław Mec, Halina Frąckowiak, Czerwone Gitary, Edward Hulewicz, Skaldowie, Wojtek Korda i mój syn Sergiusz Fabian Sawicki, który zaśpiewał ze mną kilka piosenek. Jego zespół Marrakesh również zagrał. Śpiewając „Małego księcia", schodziłam z korony amfiteatru na scenę, wprowadzana przez prowadzących koncert Marię Szabłowską i Krzysztofa Szewczyka. Publiczność szalała, a ja płakałam.

   - Kto jeszcze cię wspiera?
   - Pisarka, poetka i autorka tekstów piosenek Barbara Rybałtowska, która daje mi ogromne wsparcie psychiczne. Stara się towarzyszyć mi w hospicjum, a gdy nie może, to godzinami rozmawiamy przez telefon. Gotuje dla mnie obiady, chociaż w hospicjum dobrze karmią. Chciała nawet przekazać połowę emerytury na moje konto.

   - Masz jeszcze mamę. W jakiej jest formie?
   - Moja mama ma 95 lat i trzyma się znakomicie. Ciągle rozwiązuje krzyżówki. Kiedyś cała moja najbliższa rodzina leżała w tym samym czasie w szpitalu, mama, mój brat i ja. Ale to nas wcale nie załamało, bo wszyscy jesteśmy pełni optymizmu.

   - Na co dzień mieszkasz w Koszalinie, skąd wszędzie daleko...
   - Niestety. Ale moi przyjaciele starają się zamienić mi mieszkanie na Warszawę.

   - Z Chicago przyleciałaś z dwiema walizkami. Gdzie jest reszta twoich rzeczy?
   - Pozostałe też mi odesłano, ale nie doleciały bardzo ważne dla mnie przedmioty, tylko jakieś nieistotne bzdety, ciuszki, fatałaszki, mało mi już przydatne.

   - Za Ameryką już nie tęsknisz?
   - Nie, nie, nie. Tęsknię jedynie za niektórymi przyjaciółmi, którzy tam zostali. Zawsze tęskniłam do osób, nigdy do miejsc.

   - Czy masz świadomość, że już tam nie polecisz?
   - Wiem o tym. Teraz chciałabym zobaczyć kraje, których jeszcze nie widziałam.

   - Czy mimo choroby i tylu problemów czujesz się szczęśliwa?
   - Nawet bardzo! Dalej jestem tą samą Kazimierą Sobczyk z Tyczyna.

   - Masz na imię Kazimiera, nie Katarzyna?
   - Kazimiera Sobczyk jestem z domu, a po mężu Sawicka.

   - Nie boisz się śmierci?
   - Zawsze kochałam Pana Boga, znam jego przykazania i staram się do nich stosować. On wie, jak długo zatrzymać mnie na ziemi, a kiedy zabrać do siebie.

   - Na ziemi martwią się o ciebie...
   - Wszystkim im dedykuję moją piosenkę „O mnie się nie martw", bo mimo chemioterapii, bólu, nudności, zmęczenia i puchnącej ręki, jestem wciąż pełna optymizmu.

   - Życzę ci, Kasiu, jeszcze więcej optymizmu i dużo, dużo zdrowia!


   Rozmawiał: BOHDAN GADOMSKI

 

   ŹRÓDŁO: ANGORA Nr 18, 2 maja 2010



 

  • /biblioteka/51-ludzie/3105-ludzie-i-fakty-odczyta-siebie
  • /biblioteka/51-ludzie/3032-ludzie-ycia-nie-da-sie-powrorzy-elnieta-czyewska-2