Kochany stary ciuch

 




ŻÓŁTA, workowata, zapinana z przodu na napy koszula miała długie rękawy i cztery ogromne kieszenie zdobione czarną nitką. Choć była znoszona i wyblakła, wciąż wyglądała przyzwoicie. Znalazłam ją w 1963 roku, kiedy po przyjeździe z uczelni do domu na święta przetrząsałam torby z ubraniami do rozdania.

- Chyba nie zamierzasz zabrać tej staroci? - spytała mama widząc, że odkladam koszulę. - Nosiłam to, kiedy chodziłam w ciąży z twoim bratem!

- To idealny fartuch na zajęcia plastyczne, mamo. Dzięki!

I zanim zdążyła zaoponować, wsunęłam ją do walizki. Ta żółta koszula weszła w skład mojej garderoby w czasach studenckich.

Wyszłam za mąż i gdy byłam w ciąży żółta koszula zakrywała mój brzuszek. Tęskniłam za mamą i całą rodziną. Mieszkaliśmy daleko od siebie - my w Kolorado, oni w Illinois. Ale dzięki koszuli było mi lżej. Z uśmiechem myślałam, że mama, będąc w ciąży piętnaście lat temu, też ją nosiła. Z koszulą łączyło mnie wiele ciepłych przeżyć, więc przed gwiazdką uprałam ją, zacerowałam dziurę, wyprasowałam, zapakowałam w świąteczny papier i wysłałam mamie.

Kiedy mama listownie dziękowała mi za "prawdziwe" prezenty, napisała, że żółta koszula jest cudowna. Potem już nigdy o niej nie wspomniała.

Po roku odwiedziliśmy mój dom rodzinny. Gdy po powrocie rozpakowywaliśmy przywieziony stamtąd stół kuchenny, zauważyłam coś żółtego przyklejonego taśmą pod blatem. To była koszula! Tak rozpoczęła się nasza gra.

W czasie kolejnej wizyty u moich rodziców, potajemnie wcisnęłam koszulę pod materac ich łóżka. Minęły dwa lata, zanim znalazłam nasz ukochany ciuch u siebie w pokoju pod podstawą lampy. Koszula bardzo mi się przydała, gdy odświeżałam meble. Z plamami z orzechowej bejcy nabrała bardziej wyrazistego charakteru.

W 1975 roku rozwiodłam się. Wraz z trójką dzieci przygotowywałam się do powrotu do Illinois. Podczas pakowania ogarnęła mnie głęboka depresja. W poszukiwaniu pocieszenia, przekartkowałam Biblię. W liście do Efezjan wyczytałam te słowa: Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Starałam się wyobrazić sobie siebie w Boskiej zbroi, ale jedynym, co stawało mi przed oczami, była poplamiona, żółta koszula. Powoli zaczynałam rozumieć. Czyż miłość, którą okazywała matka, nie była cząstką zbroi Bożej? Ta myśl dodała mi otuchy.

Rozpakowując bagaże wiedziałam już, że koszula musi wrócić do mamy. W czasie następnej wizyty u rodziców schowałam ją w najniższej szufladzie serwantki. W tym czasie dostałam dobrą pracę w rozgłośni radiowej.

Rok później znalazłam naszą żółtą koszulę schowaną do szmacianej torby w moim schowku. Z przodu, na kieszeni, wyhaftowano jaskrawą zielenią napis: "NALEŻĘ DO PAT".

Aby nie dać się prześcignąć dodałam cztery litery. Teraz koszula głosiła: "NALEŻĘ DO MAMY PAT".

Na tym jednak nie poprzestałam. Obrębiłam wszystkie strzępiące się szwy i poprosiłam znajomą, aby zapakowaną w fantazyjne pudełko koszulę wysłała z innej miejscowości. Dołączyłyśmy oficjalnie wyglądający list od "Instytucji charytatywnej" informujący, iż mamie przyznano nagrodę dobre za uczynki.

Dwa lata później, w 1978 roku, ponownie wyszłam za mąż. Po ślubie, gdy mój mąż zasiadł za kierownicą i ruszyliśmy w podróż, oparłam głowę na poduszce. Wydała mi się dziwnie nierówna. Rozpięłam pokrowiec, a tam, zawinięta w ozdobny papier, leżała koszula. W kieszonce znalazłam karteczkę z napisem: "Przeczytaj - Jan 14: 27-29. Kocham was oboje, Mama."

Tej nocy, przewertowawszy w hotelu Biblię, odszukałam słowa: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani i lęka! Styszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie.

Koszula była ostatnim podarunkiem mamy. Wiedziała już, że cierpi na nieuleczalną chorobę Lou Gehriga. Zmarła rok później, w wieku 57 lat.

Myślałam o tym, aby złożyć tę żółtą koszulę razem z matką do grobu. Cięszę się jednak, że tego nie uczyniłam, bo jest ona dla mnie pamiątką tamtej pełnej miłości gry, którą prowadziłyśmy obie przez szesnaście lat.

Poza tym, moja najstarsza córka uczy się w uczelni plastycznej. A przecież każdemu studentowi sztuk pięknych potrzebna jest workowata,żółta koszula z wielkimi kieszeniami.




Tekst: Patricia Lorenz, Tłumaczenie: Jolanta Marynowicz
Przegląd Reader's Digest 1995

  • /spojrzenia/913-sposob-na-niedobr-teciow
  • /spojrzenia/911-mio-jako-powicenie