"Randka w ciemno", która otworzyła mi oczy

Dawno temu, kiedy miałem siedemnaście lat, kumpel zabrał mnie na „randkę w ciemno". Sytuacja była typowa. Kolega chodził z dziewczyną, która miała na ową randkę przyprowadzić koleżankę, przeznaczoną dla mnie. Kupowałem w ten sposób kota w worku. Wszyscy, którzy kiedykolwiek wybierali się na „randkę w ciemno", zrozumieją dobrze, jakie odczuwałem wówczas zdenerwowanie. Jak ta randka wypadnie? Co z niej wyniknie? Dlaczego się na nią zgodziłem?
Wieczorem podjechaliśmy samochodem kumpla pod dom owej dziewczyny. Zatrąbiliśmy, drzwi się otworzyły i w progu stanęła dziewczyna. Już od pierwszego wejrzenia uznałem, że jest to najbrzydsza dziewczyna na świecie. Prawdziwy buldog. Serce mi w piersi zamarło.
Ale kiedy to brzydactwo wsiadło do samochodu i dziewczyna mego kumpla mnie przedstawiła, nagle promienny uśmiech rozjaśnił nie tylko całą jej twarz, ale opromienił wszystkich nas, siedzących w aucie. Zupełnie jakby się w jego wnętrzu zapaliła tysiącwatowa żarówka. I w ciągu kilku sekund dziewczyna ta zamieniła się w najpiękniejszą istotę, jaką w życiu widziałem. Uśmiechała się tak przez cały wieczór, uśmiech ów promieniował z jej spojrzeń i głosu, z całej jej osobowości. Żadna randka przedtem nie dostarczyła mi równie wielkiej radości. Zachowałem tę radość w sercu po dziś dzień.
  • /spojrzenia/2290-spojrzenia-potrzeba-mioci
  • /spojrzenia/2260-spojrzenia-nie-tra-nadziei