Ani słowa bez zmrużenia oka (7) - Świat na zewnątrz

ŚWIAT NA ZEWNĄTRZ

ODKĄD ZAMIESZKAŁEM W swoim kloszu odbyłem dwie krótkie podróże do świata paryskiej medycyny, żeby usłyszeć werdykt ogłoszony z diagnostycznych wyżyn. Za pierwszym razem poczułem się wspaniale, kiedy karetka mijała supernowoczesny wieżowiec, w którym niegdyś byłem naczelnym Elle.

Zobaczyłem nasz fronton ze szkła, w którym odbijają się chmury i ściany domów. Na chodniku dojrzałem kilka znajomych twarzy - osób, które mija się latami, ale nie zna ich nazwisk. Kiedy wydało mi się, że widzę kogoś, kogo naprawdę znam, tak się oglądałem, że omal głowa mi się nie odkręciła.
Kiedy cztery miesiące później jechałem do Paryża po raz drugi, nic mnie nie poruszało. Za oknami karetki widziałem jakby dekoracje do filmu. Niczego w nich nie brakowało - ulica w letniej krasie, panie domu w kwiecistych sukienkach, młodzież na łyżworolkach, kurierzy na skuterach. Niczego nie brakowało... oprócz mnie.

"8 CZERWCA minie pół roku od rozpoczęcia mojego nowego życia". Tak zaczynał się pierwszy z listów, które pod koniec wiosny postanowiłem wysyłać co miesiąc przyjaciołom i współpracownikom.

"Wasze listy zbierają się na szafce, Wasze rysunki na ścianie. Ponieważ nie zdołam odpowiedzieć każdemu osobno, postanowiłem wydawać ten biuletyn, by informować Was o swoim życiu, poprawie zdrowia i nadziejach" - pisałem dalej.

Adresowany do około 60 osób biuletyn wywołał w Paryżu trochę zamieszania i naprawił część szkód spowodowanych plotką.

- Wiesz, że Bauby wegetuje jak warzywo? - taka informacja dobiegła do moich przyjaciół z sąsiedniego stolika w restauracji.

Nie można wystrzelać posłańców przynoszących złe wiadomości. Musiałem coś wymyślić, by udowodnić, że moje IQ nadal przewyższa iloraz inteligencji rzepy.

Tak powstała zbiorowa korespondencja, która umożliwia mi kontakt z bliskimi osobami. Skutki przerosły moje oczekiwania. Dostaję nadzwyczajne listy. Są otwierane i rozpościerane przed moimi oczami. Ten rytuał z biegiem czasu sprawił, że po nadejściu poczty odbywa się jakby milczący obrzęd religijny.

Uważnie czytam każdy list. Jedne są poważne, dotyczą sensu życia, nadrzędnej roli duszy, tajemnicy istnienia. O dziwo, osoby zajmujące się takimi kwestiami to na ogół te, które znałem dość powierzchownie. Ich błahe rozmówki przesłaniały ukrytą głębię. Czy tylko łuna pożogi ukazuje człowieka w prawdziwym świetle?

Inne listy po prostu opisują drobne zdarzenia, które znaczą upływ czasu - zbieranie róż o zmierzchu, lenistwo w deszczową niedzielę, dziecko, które zasypia ukołysane płaczem. Te okruchy życia, okruchy szczęścia poruszają mnie najgłębiej.

Mają kilka linijek lub osiem stron - nieważne. Zbieram wszystkie jak skarby. Mam nadzieję, ze pewnego dnia połączę je w kilometrową wstęgę powiewającą na wietrze niczym sztandar na cześć przyjaźni.


OSTATNIM RAZEM przejechałem się po promenadzie zimą. Lodowate podmuchy wzbijały tumany piachu, a nieliczni, ciepło opatuleni spacerowicze szli z determinacją pod wiatr. Chciałbym zobaczyć Berck w letniej szacie, zobaczyć plażę z wakacyjnym tłumem. Aby dotrzeć ze szpitala na promenadę muszę przejechać przez trzy parkingi, których nierówna, wyboista nawierzchnia wystawia moje pośladki na bolesną próbę. Już zapomniałem, jaka to makabryczna trasa przez te kałuże, dziury i samochody zaparkowane bezmyślnie na chodnikach.

Nareszcie widzę morze. Wakacyjne morze, łagodne, niegroźne. W niczym nie przypomina stalowego błysku widocznego z tarasu szpitala. Torujemy sobie drogę przez ruchomy las lodów na patyku i szkarłatnych ud. Nikt właściwie nie zwraca na mnie uwagi. Wózki inwalidzkie w Berck to widok tak pospolity jak ferrari w Monte Carlo.

W końcu docieramy do najdalszego punktu podróży, na sam koniec promenady. Nie nalegałem na tę wyprawę wyłącznie po to, by oglądać nieskazitelny morski pejzaż. Przyjechałem, żeby napawać się zapachami dochodzącymi ze skromnej chałupy stojącej przy dróżce obok.

Nozdrza drżą mi z rozkoszy, kiedy dociera do nich zdrowa, proletariacka woń. Odurza mnie.

Nigdy nie mam dosyć zapachu smażonych ziemniaków.

Przegląd Reader's Digest 1999; Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO 




 W następnym odcinku:

Niedziela

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4163-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-8-niedziela
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4144-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-6-cienie-za-szyb