Ani słowa bez zmrużenia oka (4) - Obsada przedstawienia

Obsada przedstawienia

PLAKIETKA PRZYPIĘTA do białej tuniki Sandrine głosi "logopeda", a powinno być napisane "anioł stróż". To właśnie Sandrine wymyśliła system łączności, bez którego zostałbym odcięty od świata.

Opiera się na prostej zasadzie. W moim alfabecie kolejność liter zależy od częstotliwości ich występowania w języku francuskim. Ktoś czyta mi alfabet, dopóki nie zatrzymam go mrugnięciem oka przy pożądanej literze. Ten zabieg powtarza się tyle razy, aż złoży się całe słowo, a następnie strzępy mniej lub bardziej zrozumiałych zdań.

Tak to przynajmniej wygląda w teorii. Jednym wychodzi to lepiej, a innym górzej. Nerwowość, niecierpliwość, a także tępota zmniejszają możliwość porozumiewania się tym kodem. Znakomici są miłośnicy krzyżówek i gracze w scrabble. Kobiety radzą sobie lepiej niż mężczyźni.

Nerwowi goście przelatują alfabet monotonnym głosem i w zawrotnym tempie, zapisują litery niemal na chybił trafił. Ale w ostatecznym rozrachunku ułatwiają pracę, bo przejmując całkowicie inicjatywę, podsuwają zarówno pytania, jak i odpowiedzi, przez co wyręczają mnie w dopowiadaniu końcówek.

Pedanci zapisują skrzętnie litery, nawet nie śmieliby dokończyć za mnie słowa. Taka skrupulatność niewiarygodnie zwalnia tempo, ale pozwala unikać pomyłek.

Większość moich przyjaciół korzysta z tego systemu, ale ze szpitala tylko Sandrine i jeden psycholog. Zwykle więc stosuję prosty zestaw min, mrugnięć oraz skinień głowy, żeby doprosić się o zamknięcie drzwi, ściszenie telewizora lub poprawienie poduszki.

Nie zawsze mi się udaje. Z czasem podzieliłem personel szpitala na dwie grupy: większość, której nie przyszłoby do głowy wyjść z sali bez próby odczytania moich sygnałów SOS oraz mniej sumienną mniejszość, która wymyka się, udając, że nie dostrzega moich rozpaczliwych wezwań. Nadałem im tylko sobie znane przezwiska.

- Witaj, Niebieskooka! Dzień dobry, Wielki Ptaku! - gromko witam ich od progu swoim wewnętrznym głosem.

Ten, który tańczy wokół mojego łóżka i naśladuje Elvisa, pytając: "I jak tam dzisiaj?", to David Bowie.

Rambo i Terminator, jak łatwo się domyślić, nie są wzorami łagodności. Wolę już Termometr - obowiązkowość tej siostry można by uznać za nienaganną, gdyby regularnie nie zapominała o instrumencie, który wetknęła mi pod pachę.

Niemożność porozumienia jest straszliwie męcząca. Rehabilitacja mowy to sztuka, którą warto spopularyzować. Trudno sobie wyobrazić, jakie akrobacje wykonuje język, żeby powstał dźwięk.

Właśnie borykam się z literą L - żałosne to wyznanie dla redaktora naczelnego Elle, że nie potrafi wymówić tytułu własnego pisma. Do dnia moich urodzin Sandrine zdołała nauczyć mnie wymawiać - mniej lub bardziej wyraźnie - cały alfabet. Nie wyobrażam sobie lepszego prezentu. Wykonując te żmudne ćwiczenia czułem się jak jaskiniowiec, który właśnie odkrył, że istnieje coś takiego jak mowa.

Czasem pracę przerywa nam telefon, a ja korzystam z obecności Sandrine, żeby porozmawiać z bliskimi, chwycić przemijające chwile życia. Moja córka Celeste opowiada mi jak się bawi ze swoim kucykiem. Za pięć miesięcy skończy 9 lat. Ojciec zwierza mi się, jak trudno utrzymać mu się na nogach. Brnie jednak niestrudzenie przez 93 rok życia.

Często zastanawiam się, ,jak odbierają te jednostronne rozmowy ci po drugiej stronie drutu. Wiem, że dla niektórych są nie do zniesienia. Kochana Florence nie chce ze mną rozmawiać, dopóki nie posapię głośno do słuchawki, którą Sandrine trzyma przyklejoną do mojego ucha.

- Jean-Do, jesteś tam? - Florence upewnia się nerwowo.

Muszę przyznać, że czasem sam nie wiem.


KIEDY WIDZIAŁEM się ostatnio z ojcem, ogoliłem go. To było w tym tygodniu, w którym miałem wylew. Ojciec czuł się kiepsko, więc przenocowałem u niego. Rano postanowiłem zgolić mu kilkudniowy zarost.

Ta scena wryła mi się w pamięć. Skulony w miękkim czerwonym fotelu tata dzielnie znosi skrobanie żyletki po obwisłej skórze. Otaczają nas szpargały gromadzone przez całe życie - stare czasopisma, od dawna niesłuchane płyty, zdjęcia z różnych lat zatknięte za ramę wielkiego lustra.

Kończę pracę fryzjera spryskując autora mojego życia jego ulubionym płynem po goleniu, potem się żegnamy. Od tamtej pory się nie widzieliśmy. Ojciec nie może już zejść po schodach. Obaj tkwimy w klatce - ja w swoim martwym ciele, ojciec w mieszkaniu na trzecim piętrze. Teraz to mnie golą codziennie rano. Często o nim myślę, kiedy pielęgniarz drapie mi policzki od tygodnia niezmienianym ostrzem.

Ojciec przysłał mi stare zdjęcie - jestem chłopcem, stoję na polu do minigolfa. Z początku nie rozumiałem, po co. Pozostałoby to zagadką, gdyby komuś nie przyszło do głowy zerknąć na drugą stronę. Natychmiast przewinął mi się przed oczami film z pewnego wiosennego weekendu, gdy rodzice zabrali mnie na wycieczkę do wietrznego, dosyć sennego nadmorskiego uzdrowiska. Tata zanotował na odwrocie swoim wyrobionym, kanciastym pismem: Kwiecień 1963, Berck.

 



Przegląd Reader's Digest 1999; Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO 

 

W następnym odcinku:

Motyli słuch

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4123-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-5-motyli-such
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4112-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-3-latarnia-morska