Ani słowa bez zmrużenia oka (2) - Wózek inwalidzki

 

Wózek inwalidzki

NIGDY NIE WIDZIAŁEM na swojej małej sali tylu ludzi w białych kitlach. Kiedy wpadli tu z wózkiem na kółkach, sądziłem, że mnie przenoszą, by zrobić miejsce dla nowego pacjenta. Byłem w Berck od kilku tygodni i dzień po dniu podpływałem coraz bliżej do lądu świadomości, ale nikt mi jeszcze nie przedstawił wyraźnego obrazu mojej sytuacji. Trzymałem się więc pewnika, że wkrótce odzyskam władzę w kończynach i mowę. Natychmiast mnie ubrali.

- To go podniesie na duchu - zawyrokował neurolog.


Dwaj sanitariusze podnieśli mnie z łóżka i posadzili na wózku. Awansowałem z pacjenta o niepewnym rokowaniu na urzędowego paralityka.

Salowi zafundowali mi turę objazdową po całym szpitalu, żeby sprawdzić, czy pozycja siedząca nie wywoła drgawek. Musieli podłożyć mi specjalną poduszkę pod głowę, bo kiwała się na wszystkie strony.

- Radzi pan sobie z wózkiem - pochwalił rehabilitant z uśmiechem, który miał mnie przekonać, że to dobra wiadomość. Dla mnie jednak brzmiała jak wyrok dożywocia. W jednej sekundzie zobaczyłem przerażającą prawdę. Cięła jak gilotyna, oślepiała jak błyskawica.

O dziwo, wstrząs z powodu wózka inwalidzkiego dobrze mi zrobił. Sytuacja się wyklarowała, a przyjaciele - którzy po moim wypadku wybudowali wokół mnie emocjonalną barierę - wreszcie mogli rozmawiać ze mną otwarcie. Zespół zamknięcia przestał być tematem tabu, zaczęliśmy o nim mówić.

Przede wszystkim zdarza się niezwykle rzadko. Słaba to dla mnie pociecha, ale szansa wpadnięcia w tę piekielną pułapkę jest tak mała jak prawdopodobieństwo trafienia głównej wygranej w totka. W Berck jest nas tylko dwóch "zamkniętych", przy czym mój przypadek nie należy do prostych. Jestem na tyle zmanierowany, że kiwa mi się głowa, a to nie należy do obrazu klinicznego tej choroby.

Ponieważ większość jej ofiar jest skazana na życie rośliny, medycyna nie najlepiej rozumie rozwój choroby. Wiadomo tylko tyle, że jeśli układ nerwowy zdecyduje się wrócić do pracy, robi to w tempie żółwia. Może więc minie kilka lat, nim zacznę kiwać palcem w bucie. W dalekiej przyszłości może będę mógł oddychać bez respiratora i wciągać tyle powietrza, żeby wystarczyło na wprawienie strun głosowych w drganie.

Na razie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, gdybym mógł przełknąć nadmiar śliny zbierającej mi się bez przerwy w ustach. Już przed świtem ćwiczę zsuwanie języka w tył podniebienia, żeby wywołać odruch przełykania.

O godzinie 8.30 rano zjawia się fizjoterapeutka. Brigitte przychodzi, żeby rozruszać moje zastałe ręce i nogi. Nazywają to trening mobilizacyjny, wojskowe skojarzenia tej nazwy komicznie kontrastują z marnym efektem. Brigitte podczas ćwiczeń wypatruje najmniejszego drgnienia, które mogłoby oznaczać poprawę.

- Spróbuj ścisnąć mi rękę - prosi.

Wkładam całą energię w to, by zmiażdżyć jej dłoń, ale ona odkłada moją bezwładną rękę na miękkie oparcie fotela. Jedyny znak poprawy widać w szyi. Mogę już obrócić głowę o 90 stopni. Pole widzenia rozszerza mi się od dachówek na sąsiednim budynku aż do Myszki Miki narysowanej przez mojego syna Theophile'a.

- Musimy być bardzo cierpliwi - jak powiada mój neurolog.

Brigitte kończy zabieg masażem twarzy. Jej ciepłe palce wędrują po całej mojej twarzy, po czole i policzkach - po tej zdrętwiałej połowie o fakturze pergaminu i po tej, w której nadal mam czucie, a zatem mogę leciutko ściągnąć brew. Ponieważ linia graniczna biegnie przez usta, stać mnie tylko na półuśmiech, co dość wiernie obrazuje moje wzloty i upadki.

Co tydzień w kąpieli nurzam się w szczęściu i pogrążam w rozpaczy. Z rozkoszą opadam na dno wanny i przenika mnie dojmująca tęsknota za długimi kąpielami, które były radością mojego poprzedniego życia. Zaopatrzony w filiżankę herbaty albo szklaneczkę whisky, dobrą książkę albo plik czasopism moczyłem się godzinami, odkręcając kurki nogą.

Gdy wspominam takie przyjemności, oceniam swój stan z niezwykle bolesną ostrością.

 



Przegląd Reader's Digest 1999; Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO 


W następnym odcinku:

Latarnia morska

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4112-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-3-latarnia-morska
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4093-ani-sowa-bez-zmruzenia-oka-1-tyle-mam-do-zrobienia