HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (38) - Pożegnanie z Polską

 

Mój wymarzony dom, na górce, pod lasem, w dole tory kolejowe - nie do uwierzenia. Dom nie całkiem odpowiadał naszym wyobrażeniom, nie było ogrzewania i łazienki, stał sobie samotnie wśród pól. Musiałam Willego trochę przekonywać, bo było jasne, że trzeba będzie dużo czasu i pieniędzy zainwestować, żeby się dało naprawdę tam mieszkać - ale udało mi się. Kupiliśmy dom do spółki - nie do wiary, ale udało mi się w międzyczasie odłożyć porządną sumę pieniędzy.

Z Polski dochodziły coraz bardziej niepokojące wieści i martwiłam się bardzo o Gosię. Miała przyjechać na święta Bożego Narodzenia, ale wybuch stanu wojennego zatrzymał ją. Żadnego kontaktu, telefony i poczta nie funkcjonowały. Krystyna od razu się dowiedziała, jak można do Polski wysyłać rzeczy i wysyłałyśmy. Chciałam mieć Gosię u siebie, codziennie się bałam, że może jej się coś stać, wiadomości w telewizji były przerażające. W końcu Krysia wpadła na pomysł!

- Mama, nie ma wyjścia. - Jadę do ojca, powiem, że jesteś umierająca - na pewno Gośce załatwi wyjazd.

Normalnie jestem absolutnie przeciwna, trochę zabobonna, boję się, że a nuż się sprawdzi, ale Krystyna nie popuściła i pojechała. Małgosia przyjechała parę tygodni później, prawie pustym pociągiem - co za ulga! Nareszcie mogłam odetchnąć, moje obie dziewczynki były w Austrii. Gosia „odziedziczyła" mieszkanie po Krysi, która była już w ciąży z drugim dzieckiem i mieszkała z mężem, ale mieszkanie w Wiedniu trzymała z myślą o siostrze. Oczywiście Małgosia walczyła z podobnymi problemami jak i ja, o przedłużenie wizy pobytowej. Znalazła w końcu kogoś, kto dla papierów by się z nią ożenił, ale potrzebne były pieniądze. Pomogłam chętnie i tak moja córka została Austriaczką.

Czasami wierzyć mi się nie chce, nie przewidziałabym nigdy, że kiedyś moje córki będą miały obywatelstwo austriackie - no cóż - samo życie.

Andi „odczekał" jeszcze parę lat, ale żadna z nas nie kwapiła się do powrotu. Małgosia, będąc w Polsce, go odwiedzała, natomiast Krystyna nie miała z nim prawie żadnego kontaktu, oprócz okazjonalnych kartek - podejrzewam, że po prostu nie miała głowy do bezowocnych dyskusji, bardzo rzadko jeździła do Polski, miała dwójkę małych dzieci, niezbyt poradnego męża i starego teścia pod opieką, którego przygarnęła po śmierci teściowej. Wolała czas w Krakowie spędzać u swoich przyjaciół na Jabłonkowskiej.

Po wielu latach zaczęliśmy sobie z Andim wysyłać okazjonalne kartki, jeszcze później telefonowaliśmy. Andi ożenił się ponownie, ale małżeństwo nie było zbyt udane. Podejrzewam, że jego żona wyszła za niego głównie dlatego, że jej córka mieszkała w USA, jako żona pracownika konsulatu nie miała problemu z wizą i coraz częściej wyjeżdżała na coraz to dłuższe okresy czasu.

Tęskniłam za Polską i za przyjaciółmi bardzo. Kontakt miałam tylko ze Stefanem i Hanką, którzy przejeżdżając przez Austrię, zawsze się u nas na parę dni zatrzymywali.

Małgosia zorganizowała mi wyjazd do Krakowa, pomogła mi bardzo, byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam w ogóle zebrać myśli. Gosia mnie spakowała, mówiła, co mam zabrać. W samolocie, jak pilot powiedział, że lecimy nad Polską, nie mogłam powstrzymać łez. Na lotnisku czekał na mnie Stefan z olbrzymim bukietem róż, pojechaliśmy do Hanki, Małgosia pojechała do ojca. Na następny dzień przyszedł Andi z bukietem kwiatów, byliśmy bardzo wzruszeni. Poszliśmy na kawę, rozmowa nie kleiła się, pojechaliśmy na cmentarz na grób rodziców Andiego. Andi wyglądał źle, od Stefana wiedziałam, że ma problemy ze zdrowiem, ale nie byłam na to przygotowana, że wygląda aż tak źle.

Był bardzo nerwowy, ręce mu się trzęsły. Na ustach miał zwyrodnienie, ale nie chodził regularnie na badania. Prosiłam Stefana, żeby się nim zajął, tego samego wieczora skontaktował się z lekarzem onkologiem i ustalił termin dla Andiego. Moja obietnica złożona teściowi - będę zawsze dla Twojego syna. Tyle krzywdy zaznałam, ale przecież kiedyś bardzo go kochałam, mieliśmy dwójkę dzieci - muszę mu jakoś pomóc!

Nie odczuwałam żadnego zadośćuczynienia, mimo wszystkich krzywd, jakich od niego zaznałam - było mi go po prostu żal. Przed moim wyjazdem z Polski spotkaliśmy się jeszcze raz. Prosiłam, żeby dał mi znać, gdyby czegokolwiek potrzebował.

Andi dzwonił co jakiś czas, czułam, że nie jest mu dobrze. Nasze rozmowy były coraz spokojniejsze, żadnych wyrzutów. Coś się między nami zmieniło, może po prostu czas zagoił rany. W ostatnim liście narysował mi uśmiechniętą buzię i napisał:

- Selma, Kopf hoch and keep smailing.

Dwa miesiące po otrzymaniu tego listu Gosia zadzwoniła do Krysi, że ojciec jest umierający. Krysia skontaktowała się od razu ze szpitalem i w dwie godziny później była w drodze do Krakowa. Byłyśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym, w parę dni później pojechałyśmy z Gosią do Krakowa. Droga minęła w milczeniu, Gosia miała klucze od „naszego" mieszkania, ale nie miałam siły, żeby tam wejść, pojechałyśmy do przyjaciół Krystyny. Andi był bardzo zdziwiony naszą wizytą, bardzo się cieszył i niewiele pytał, po raz pierwszy od lat byliśmy w komplecie.

Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam w szpitalu, myślałam, że mi serce pęknie, siedziałam na brzegu łóżka, głaskałam jego wychudzone ręce. Andi miał raka, przerzuty, nikt nie mógł już pomóc i nikt nie był w stanie powiedzieć, jak długo będzie cierpiał. Andi chyba nie chciał o niczym wiedzieć. Krystyna powiedziała, że jest na urlopie w Krakowie i że się dobrze składa, będzie go odwiedzać, Gosia i ja byłyśmy tylko parę dni i też wymyśliłyśmy jakąś historyjkę.

Lekarz pytał nas, czy powiedzieć pacjentowi, że jego stan jest beznadziejny, ale postanowiłyśmy jednogłośnie, że nie miałoby to żadnego sensu. Andi bał się panicznie śmierci, komu by to coś miało dać?

Żona Andiego była w tym czasie w Stanach i pomimo tego, że wiedziała w jakim stanie się znajduje mąż, nic nie wskazywało na to, że przyjedzie. Andi często pytał, czy ktoś nie dzwonił, bardzo czekał na nią.

Chciałam odwiedzić Stefana, ale nie było go w domu, przez przypadek dowiedziałyśmy się, że miał zawał serca i leżał w szpitalu naprzeciw szpitala, w którym leżał mój były mąż. Poszłyśmy go odwiedzić, ucieszył się bardzo.

Musiałyśmy z Gosią wracać do Austrii, Gosia do pracy, mnie Krysia prosiła, żeby zająć się wnukami, które były same w domu pod telefoniczną opieką przyjaciół Krystyny, ale martwiła się bardzo o młodzież. Byłam dumna z moich córek, że mimo wszystkich negatywnych przeżyć z ojcem w tej ciężkiej dla niego chwili przyjechały. Krystyna spędzała całe dni w szpitalu, miała „szczęście", że szef dał jej „urlop". Gosia pojechała tydzień później na weekend do Krakowa, stan Andiego tak się pogorszył, że postanowiły z Krysią, że wywalczy od firmy jeszcze parę dni. We wtorek zmarł Andi, Gosia i Krysia były przy nim. Zaraz po otrzymaniu wiadomości wsiadłam w pociąg i pojechałam do Krakowa. Przyjaciele Krysi odebrali mnie z dworca, Krystyna była wykończona, siedziała tygodniami przy łóżku umierającego. Byłam zdziwiona, jak zaradne są moje dzieci, zorganizowały wszystko, pogrzeb, artykuł do gazety, rozniosły klepsydry do Klubu Dziennikarzy, do konsulatu i innych, dały ogłoszenie do gazety, poradziły sobie z Zarządem Cmentarza i z grobowcem rodzinnym na Rakowicach, który wprawdzie istniał, ale od lat nie był opłacany. Nie dały mi nic zrobić, organizowały wszystko, nawet wieniec ode mnie - wiedziały, jakie kwiaty chcę mu dać na ostatnią drogę. Przed pogrzebem stanęliśmy przed kwiaciarnią i kupiłam jedną różę ode mnie na pożegnanie.

Dotrzymałam swojej obietnicy - nie pozostawiłam Andiego w jego najcięższej chwili. Został Ferus II, według ostatniej woli Andiego miałybyśmy go dać znajomemu, ale postanowiłyśmy go zabrać do Austrii. Szybka wizyta u weterynarza, pies został zaszczepiony i „przygotowany" do wyjazdu. Mieliśmy z Willim jamnika i dwa koty, ale wiedziałam, że przekonam Willego. Gosia i Krysia nie miały możliwości - obie pracowały, Krysia miała trzy koty.

Po raz drugi z głęboką wdzięcznością za to, że mi było dane poznać tak piękny kraj i cudownych ludzi, żegnałam Polskę. Do dzisiaj jestem wdzięczna losowi, że było mi dane być częścią historii tego kraju, że spotkałam na mojej drodze tak wspaniałych przyjaciół. 

 

Koniec

 

ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY". Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3405-historia-koem-si-toczy-37-zostawiam-andiego