Sam na sam z szaleńcem (2)

Część 2 - Sterroryzowani

McNEIL był z natury łagodny i przyjaźnie nastawiony do ludzi, ale Johna Mirandę trudno było lubić - narkoman i awanturnik, każdemu zalazł za skórę i nieustannie popadał w konflikty z policją. W Seal Masters pracował z przerwami od mniej więcej czterech lat i zawsze szukał okazji do zaczepki. Dryblas, 195 centymetrów wzrostu i 110 kilogramów żywej wagi, szczególnie lubił się pastwić nad mniejszymi kolegami.

McNeil przeszedł korytarzem do biura Spiesa. Zdziwił się, że drzwi są zamknięte. Ze środka dobiegały przytłumione głosy. Zapukał raz, drugi. Wreszcie drzwi stanęły otworem i ukazał się w nich Miranda. Jego masywna sylwetka przesłaniała cały pokój, szkliste oczy zdradzały, że jest pod wpływem narkotyków. Trzymał strzelbę skierowaną czarnym, okrągłym wylotem lufy wprost w pierś McNeila.
- Pakuj się do środka, Tom! - ryknął.

Po kilku minutach rozkazał mężczyznom przejść do biura właściciela. Mieściło się ono kilka kroków dalej i składało z dwóch pomieszczeń. Dzięki Bogu Sherri jeszcze nie przyszła! - pomyślał McNeil. Jego dziewczyna urzędowała w pierwszym pokoju.
Miranda polecił im kłaść się na podłogę, następnie nakazał jednemu z pracowników, by taśmą izolacyjną skrępował wszystkim ręce za plecami.

W tej właśnie chwili na metalowych zewnętrznych schodach dały się słyszeć czyjeś kroki. Miranda złapał za klamkę. Dochodziła ósma, godzina o której Sherri Davidson przychodziła do pracy.

Dobry Boże! Tylko nie to! - pomyślał ze zgrozą McNeil.

WILLIAM M. HENDRYX

Tłumaczenie: GRZEGORZ GORTAT

  • /pisane-noc/342-sam-na-sam-z-szalecem/1870-sam-na-sam-z-szalecem-1