Trudna decyzja

 

 

5. TRUDNA DECYZJA

PRZED PÓŁNOCĄ Rod Hancock zajrzał do namiotu, w którym Angove i McKinley trzymali sprzęt: namiot był pusty.

- Jeszcze nie wrócili - zawiadomił Deborę, która odpoczywała w sąsiednim namiocie. - Musieli spaść. Nie ma innego wytłumaczenia. Jeżeli odnieśli poważne obrażenia, to najpewniej nie przetrwają tej nocy: zamarzną na śmierć.

Wiedziała, że jej towarzysz ma rację. Wychowany w Oregonie, Rod Hancock uprawiał wspinaczkę wysokogórską od lat. Ich znajomość zaczęła się pięć lat wcześniej, kiedy studiowali na uniwersytecie w Seattle. Dęb podzielała zamiłowanie Roda do przygody i razem z nim zdobywała szczyty w całych Stanach Zjednoczonych, a nawet w Ameryce Południowej.

Kiedy schodzili ze szczytu, Debora dostała mdłości i była teraz za słaba, by pójść z Rodem na poszukiwanie zaginionych wspinaczy. Rod zdawał sobie jednak sprawę, że wyruszenie w pojedynkę, w ciemności i bez ubezpieczenia wystawiłoby jego własne życie na niebezpieczeństwo. Poza tym nie mógł ryzykować pozostawienia dziewczyny samej, gdy była tak osłabiona. Możliwe, że góra pochłonęła już dwie ofiary. Nie chcieli ryzykować podwojenia tej liczby.

- Rano zaczniemy szukać - zadecydował. - Teraz odpoczywaj.


6. MORDERCZE ZEJŚCIE

ROZEJRZAWSZY SIĘ wokół siebie, Angove wypatrzył nieco wyżej na śniegu jakiś ciemny kształt. Wyglądało to na czekan McKinleya. Odwiązał linę od szelek uprzęży i zaczął wspinać się, podciągając się na rękach, po stoku. Dotarł wreszcie wycieńczony do czarnego trzonka czekana i wyciągnął go ze śniegu.

Po krótkim odpoczynku wbił kolec w ośnieżony stok i rozpoczął mordercze zejście po śliskim zboczu. Przy każdym posunięciu musiał wyrywać czekan ze śniegu, by umocować go bezpiecznie w kolejnym miejscu. Bardzo chciało mu się pić, ale nie miał ani kropli wody. Wydawało mu się, że nigdy nie pokona tych 800 metrów.

Odrzucił od siebie wszelkie myśli, poddając się rytmowi powtarzanych ruchów: ręka, noga, czekan, ręka, noga, czekan...

Dwie godziny później, omijając skalisty cypel i wciąż zabezpieczając się czekanem, dostrzegł obozowisko. Wybierając ostrożnie drogę, kontynuował zejście. Dochodziła druga rano, kiedy dotarł do kopulastego namiotu, który dzielił z McKinleyem. Wsunął się do środka na chwiejnych nogach i, kompletnie wyzuty z sił, zwalił się na podłogę.

Muszę komuś powiedzieć o Brianie - pomyślał, czując coraz większy zawrót głowy. - Ale najpierw trochę odpocznę... tylko kilka minut...

Kiedy zerwał się gwałtownie ze snu, było już widno. Dokuczał mu rwący ból w żebrach i szalone pragnienie. Idąc do namiotu sąsiadów, wołał:

- Rod! Dęb!

Debora Robertson rozsunęła suwak namiotu.

- Spadliśmy - powiedział Mike, z trudem wydobywając głos. - Brian nie żyje.


7. CHOROBA

HANCOCK wziął go delikatnie za rękę i wprowadził do namiotu. Deb jednym rzutem oka oceniła, że Angove jest kompletnie wycieńczony.

- Połóż się, Mike - poleciła. - Wszystkim się zajmiemy.

Na dźwięk jej głosu Angove zaczął szlochać. Zalanemu łzami, pomogła dojść do materaca, wysypała mu na rękę dwie tabletki kodeiny i podała butelkę wody. Następnie wzięła telefon komórkowy i wreszcie udało się jej połączyć ze strażnikiem parku narodowego w Talkeetna, J. D. Swedem.

- Powinniście zejść, po południu nadejdzie burza - ostrzegł ich.

Wkrótce Mike zaczął słaniać się na nogach, dokuczał mu straszliwy ból i nie był w stanie się ruszyć.

- Zostajemy na miejscu - przekazała Dęb Swedowi.

- Spróbujemy wysłać po niego śmigłowiec - odparł. - Ale zbytnio na to nie liczcie. Będzie u was okropnie wiało.

Swed, ze swoim doświadczeniem kwalifikowanego sanitariusza, widział powody do niepokoju. Na podstawie opisu Deb Robertson podejrzewał u Angove'a obrzęk mózgu, objaw choroby wysokogórskiej. Wiedział, że jeśli chory będzie przebywał nadal w strefie ubogiej w tlen, może zapaść w śpiączkę i umrzeć.

- Jeżeli utkną tam na dłużej, ten gość z pewnością tego nie przetrzyma - powiedział swemu zastępcy.


8. OCZEKIWANIE

PRÓBA LĄDOWANIA śmigłowcem zakończyła się niepowodzeniem. Tymczasem rozszalała się zamieć, wzniecając tumany kłującego w twarz śniegu. Debora przygotowała nad gazowym piecykiem potrawę z mrożonego indyka, ale kiedy Hancock zaniósł jedzenie do namiotu Mike'a, ten ledwie go spróbował.

Nazajutrz rano omiatane wiatrem płaskowzgórze tonęło w gęstych chmurach. Hancock przedostał się do namiotu Angove'a i podał mu termos z wodą. Podniósłszy głowę ze śpiwora, chory wypił zaledwie kilka łyczków.

- Posłuchaj, Mike! - Hancock przybrał stanowczy ton. - Jeżeli nie będziesz pił, nie masz szansy przeżyć!

Angove podparł się na łokciu i odpowiedziawszy mu słabym skinieniem głowy, zaczął pić.

Przez całą niedzielę i poniedziałek, które przyniosły dalsze pogorszenie stanu zdrowia Angove'a, Hancock odbudowywał z mozołem wał śnieżny, osłaniający namioty przed podmuchami wiatru. Angove miał już trudności z mówieniem, w ogóle nie chciał jeść, a wodę pił tylko pod naciskiem Hancocka. Jak dlugo może jeszcze wytrzymać? - zastanawiał się Hancock.


9. TERAZ ALBO NIGDY

WE WTOREK RANO - pięć dni po wypadku - porywisty wiatr wreszcie ucichł. Nasłuchując w namiocie, o 6.30 uczestnicy wyprawy usłyszeli daleki warkot.

Wkrótce troje przyjaciół ujrzało szarą sylwetkę helikoptera krążącego nad granią. Pilot Doug Drury zrobił dwa podejścia, zbliżając się do namiotów. Maszyna chwiała się pod uderzeniami wiatru. Teraz albo nigdy! - postanowił Drury i zaczął opuszczać się na osłonięte miejsce na grani, około 130 metrów od namiotów.

J. D. Swed wysiadał już ze śmigłowca, kiedy zobaczył trzy postaci zbliżające się ku niemu na chwiejnych nogach. Debora i jej towarzysz podtrzymywali Angove'a z obu stron. Kiedy dotarli do śmigłowca, pomógł umieścić z tyłu chorego i sam wskoczył za nim.

- Chcecie, żebyśmy po was wrócili? - spytał pozostałą dwójkę.

- Nie trzeba! - odkrzyknął Hancock. - Sami damy radę zejść.


10. FINAŁ

SWED ZATRZASNĄŁ drzwi, dając znak pilotowi, że może startować. W jednej chwili maszyna odleciała pospiesznie w dół stoku. Hancock odwrócił się do Debory.

- Pakujemy się i spływamy stąd -ponaglił. - Już nic tu po nas.

Michael Angove miał obrzęk mózgu, leczono go w szpitalu przy bazie sił powietrznych w Anchorage.

- Jeszcze kilka godzin i mógłby umrzeć - powiedział Swed.



Po wyjściu ze szpitala Michael Agnove ze swą żoną, Faith, odwiedził swoich rodziców w Spokane. 18 maja strażnicy parkowi odnaleźli wreszcie ciało Briana McKinleya. Wdowa przewiozła zwłoki męża do Towson, gdzie odbyła się ceremonia pogrzebowa. Wziął w niej udział Michael Angove.

Ocalała trójka nie straciła zamiłowania do wspinaczki.

- Zdolność do pokonywania trudów i niebezpieczeństw pomogła Mike'owi przetrwać po upadku - wyjaśnia Rod Hancock. - Ta sama siła umożliwiła mnie i Dęb niesienie mu pomocy w tym ciężkim czasie. Chodzenie po górach jest fizyczną i duchową próbą nieporównywalną z żadną inną.



 

Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Grzegorz GORTAT

  • /pisane-noc/294-miertelny-wypadek-na-przeczy-denali/1391-ciemno-przed-oczami