Robin wylądowała

 

 

RANY PO LOCIE ASA 529 się zagoiły, lecz blizny pozostały. Jeszcze przed katastrofą Chris Bender chciał zwolnić się z Hamilton Standard i poświęcić studiowaniu Biblii. Dziś jest kaznodzieją w Tyler w stanie Teksas.

Dawn Dumm i jej matka Mary Jean Adałr wyszły ze szpitala 20 września i rozjechały się do swoich domów. Codziennie rozmawiały przez telefon i planowały spotkanie, ale żadna nie miała odwagi, by wsiąść do samolotu.

14 października Mary Jean Adair zmarła na zawał. Miała 64 lata. Biuro koronera orzekło, że przyczyną był stres wywołany katastrofą.

- Mama była dla mnie prawdziwym bohaterem - mówiła Dawn Dumm na pogrzebie. - Gdyby nie ona, nie byłoby mnie wśród żywych.

David McCorkell - ten który pomógł Mattowi Warmerdamowi - nie był zadowolony z życia w samotności i odnalazł drogę do byłej żony Liii. 5 lat po katastrofie samolotu po raz drugi złożyli sobie przysięgę małżeńską.

Matt Warmerdam wracał do zdrowia długo, bardzo cierpiał. Jednak w pierwszą rocznicę katastrofy zdobył się na odwagę i z żoną Amy odbyli 15-minutowy lot na pokładzie cessny. Matt mówi, że kiedyś wróci do pracy w ASA, może będzie pilotować odrzutowce na liniach lokalnych.

Robin Fech długo nie mogła dojść do siebie. Prawie 5 lat po tragedii wpadła w depresję typową dla ofiar katastrof. Nie pomagały żadne terapie. Wreszcie powiedziała sobie "dość". Nie będzie zadręczać się myślami o kruchej granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Będzie żyć chwilą. Kupiła wodne narty i szalała po jeziorach Georgii. Na Florydzie wypożyczyła motorówkę, by polatać za nią na spadochronie.

- Dawaj gazu. Już raz spadłam z prawie 6 km, więc upadek ze 150 m to dla mnie pestka - wyjaśniła prowadzącemu motorówkę.

Potem zafundowała sobie ostateczny sprawdzian. Pojechała do Atlanty na to samo lotnisko i wsiadła na pokład Brasilii linii ASA. Do Gulfport.

Lot był spokojny, nie wydarzyło się nic specjalnego.

- I już! - zawołała, gdy koła dotknęły płyty lotniska.

Swojemu terapeucie zostawiła wiadomość: Robin wylądowała.


PASAŻEROWIE dochodzą do siebie, a komisja i linie lotnicze pracują nad tym, by podobna tragedia się już nie powtórzyła. Fabryka zweryfikowała procedury remontu i sprawdzeń zespołów śmigła. Spełniają one dziś - a często znacznjaprzekraczają - wymagania Federacji Lotnictwa Amerykańskiego.

Od tamtej katastrofy ASA nie wydarzyła się żadna awaria łopat śmigieł.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Gdzie był błąd?

 

 

NARODOWE BIURO BEZPIECZEŃSTWA TRANSPORTU (NTSB) wszczęło dochodzenie 40 minut po katastrofie ASA lot 529. Następnego ranka członkowie komisji NTSB odnaleźli zespół lewego śmigła Trzy łopaty były całe - z czwartej została złamana końcówka. Gdy zbadał ją Jim Hookey z komisji, zauważył oznaki typowe dla pęknięcia z powodu zużycia materiału. Oraz inny ważny dla dochodzenia dowód - wyryty u nasady numer 861 398.

Jim Hookey wysłał zebrane materiały do laboratorium NTSB w Waszyngtonie. Tam na powierzchni pęknięcia odnaleziono ślady związków chloru. Niespełna 72 godzin po rozpoczęciu dochodzenia mieli naukowe wyjaśnienie przyczyny awarii łopaty. Przeoczone mikropęknięcie zwiększało się pod wpływem olbrzymich sił działających podczas lotów - i łopata pękła.

W raporcie Jim Hookey napisał, że piaskowanie łopaty wykonał mechanik podpisujący się inicjałami CSB. Następnie komisja NTSB w fabryce przez dwa dni przyglądała się, co Chris Scott Bender robi przy łopatach śmigła. Hookey był pełen podziwu dla jego wiedzy i skrupulatności.

- Masz jakieś pytania? - spytał Bedera.

- Czy to z mojej winy? - Chris Scott Bender spuścił głowę.

Usłyszał, że na kilka pytań jeszcze nie ma odpowiedzi, ale samolot na pewno rozbił się z powodu łopaty numer 861 398. Bender nie odrywał wzroku od podłogi. Milczał. Nie mógł zrozumieć, gdzie popełnił błąd.

W listopadzie 1996 roku komisja NTSB opublikowała wnioski końcowe z dochodzenia. Stwierdzono, że nie istniała potrzeba piaskowania łopaty numer 861 398. Piaskując ją, Chris Scott Bender nieświadomie uniemożliwił wykrycie pęknięcia ultradźwiękami.

Przyznano też, że to nie Chris Bender popełnił błąd, ale firma Hamilton Standard. Zakład nie zapewnił mu odpowiednich do pracy narzędzi oraz szkoleń. Używał więc prostego wziernika, który nie powiększa obrazu. Gdyby miał bardziej nowoczesny, na przykład zapewniający wielokrotne powiększenie, prawdopodobnie zauważyłby pęknięcie.

W końcu firma ubezpieczeniowa wypłaciła wielomilionowe odszkodowania poszkodowanym oraz rodzinom ofiar tragicznego lotu.

Firma Hamilton Standard wydała też oświadczenie o niewinności Bendera. Zarówno on, jak i inni pracownicy stosowali się do ustalonych procedur. Hamilton Standard wzięła na siebie "całkowitą odpowiedzialność za pęknięcie łopaty śmigła, które doprowadziło do katastrofy samolotu".


WSZYSCY UCZESTNICY LOTU ASA 529, czyli 29 osób, przeżyli moment zderzenia z ziemią. Jednak 10, w tym kapitan, zmarło z powodu odniesionych urazów lub oparzeń. Wśród nich był Bond Rhue, prawnik z Departamentu Sprawiedliwości, który na ochotnika zgłosił się do otwarcia wyjścia awaryjnego. Ten sam los spotkał kobietę, z którą zamienił się miejscami.

Matt Warmerdam miał poparzone 42 procent powierzchni ciała. Czekały go przeszczepy skóry i długa rehabilitacja. Dawn Dumm wyszła z wypadku w niewiele lepszym stanie. Lekarze z trudem zdołali uratować jej stopę, ale z powodu zakażenia rany w ciągu 2 lat przeszła aż 14 operacji.

Robin Fech jeszcze w szpitalu przesłuchiwał członek komisji NTSB. Gdy wszedł do sali, zobaczył, w jak złym jest stanie. Złamana ręka spoczywała na temblaku, cała głowa była w bandażach. Ranna zdała relację z wydarzeń szczegół po szczególe. Miała poczucie winy, że nie zdołała ocalić więcej osób. Jednak przesłuchiwani wcześniej pasażerowie opowiadali, jak przygotowywała ich do awaryjnego lądowania i jak im pomagała.

- Wykonała pani świetną robotę. To dzięki pani tak wiele osób przeżyło - zapewniał stewardesę członek komisji.

Dodał, że pasażerowie są dla niej pełni podziwu. Wszyscy zgodnie twierdzą, że zrobiła wszystko, co było w tych warunkach możliwe.

Robin Fetch się rozpłakała.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Pomocna dłoń

 

 

UWIĘZIONY w KABINIE PILOTÓW Matt Warmerdam czuł, jak topiący się plastik ścieka mu na ramiona. Kapitan Ed Gannaway leżał obok - martwy. Warmerdam potrzebował nade wszystko powietrza. Sięgnął za swój fotel po toporek i uderzał nim w znajdująca się nad jego głową pokrywę ze szkła. Było to jak pukanie palcem w ścianę, ale zdołał wybić dziurkę.

- Na pomoc! - krzyczał.

Obok płonącej kabiny pilotów siedziała na trawie poparzona, ze spalonymi włosami Mary Jean Adair. Była u kresu sił, nieludzko obolała.

- Mamo, musimy się odsunąć. To może wybuchnąć - namawiała ją córka, która przyczołgała się do niej, ale matka potrząsnęła przecząco głową.

Podeszła do nich Robin Fech. Nie zważając na przeraźliwy ból szyi i złamanej ręki starała się odciągnąć ludzi jak najdalej od płonącego wraku. Przekonywała Mary Jean Adair, by się ruszyła.

Jakiś pasażer pomógł odciągnąć pawn na bezpieczną odległość od samolotu. Gdy została sama, uklękli. Przyjdź królestwo Twoje. Bądź wola Twoja...

Na pagórku zobaczyła troje ludzi. Mieszkali w pobliżu. Zamachała do nich. W jej stronę ruszył mężczyzna. Obiecał, że jej nie zostawi.

Dawn Dumm wyciągnęła list pożegnalny do synów. Dopisała nazwisko i numer telefonu męża. Kartkę podała nieznajomemu. Uniósł wyżej jej poranioną nogę, by zmniejszyć krawawienie. Czuła, że traci przytomność.

- Sprawdź, co z moją matką - szepnęła i zemdlała. Mężczyzna dotrzymał słowa. Został przy niej, póki ratownicy nie zabrali jej ambulansem.

45 m dalej David McCorkell ruszał znów do płonącego samolotu.

- Pomocy! - usłyszał przy dymiącej kabinie pilotów.

Przez osmaloną szybę ujrzał Matta Warmerdama. Uwięziony wewnątrz młody pilot miał twarz czerwoną od żaru. Mówił, że nie może wybić większego otworu, bo nie ma wystarczająco dużo miejsca, by wykonać zamach toporkiem. Przez dziurę podał narzędzie Davidowi i ten zaczął walić w grube oszklenie kabiny. Szkło pryskało na boki. Otwór powiększał się kawałek po kawałku - z 15 cm zrobiło się 20, potem 25.

Dym wypełniał kabinę, więc Matt Warmerdam przyciskał twarz do pęknięcia w szybie, by złapać oddech.

Pod kabiną rozległ się wybuch i rozpalone powietrze uderzyło Davida McCorkella po nogach. Zatoczył się do tyłu.

- Nie dasz mi tu umrzeć, prawda? - jęknął Matt Warmerdam.

Za sobą David McCorkell zobaczył Robin Fech. Jej rana na głowie ciągle krwawiła. Stewardesa nic nie powiedziała, ale on czytał z jej twarzy. Odwrócił się do szyby i uderzył mocniej. Był pewien, że samolot zaraz wybuchnie.

Nadjechał wóz straży pożarnej. Strażacy podciągnęli wąż pod owiewkę kabiny i odkręcili wodę. Ludzie patrzący na to spodziewali się najgorszego. Jednak chwilę potem odetchnęli z ulgą.

- Lejcie więcej! - wołał Matt Warmerdam.

W końcu ratownicy utorowali sobie do niego dostęp od tyłu kabiny. Gdy szef oddziału wszedł do środka, pilot się nie ruszał. Jego plecy pokrywały rany, oparzenia trzeciego stopnia. Nie wyjdzie z tego - pomyślał strażak.

Matta Warmerdama wyciągnięto z kabiny na noszach.

- Powiedz mojej żonie, że ją kocham! - mówił do szefa strażaków.

- Nie, ty sam jej to powiesz - odrzekł strażak.

Determinacja w głosie Warmerdama dała mu nadzieję, że ranny naprawdę przeżyje.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Jedyne wyjście

 

 

TRZASK PĘKAJĄCEGO w czasie uderzenia w ziemię metalu był ogłuszający. Kevin Bubier nawet w pracy w stoczni tak głośnego nie słyszał. Czuł, jak walą się na niego kawałki wyposażenia, a samolot przetacza na bok Gdy otworzył oczy, leżał przyciśnięty do okna prawym policzkiem. Z przerażeniem obserwował, jak tuż pod nim samolot ryje bruzdę w trawie i ziemi.

- Nie pęknij, proszę, nie pęknij! - błagał szybę w oknie.

Gdy wrak się zatrzymał, Kevin Bubier uwolnił się z rumowiska i spróbował wstać. Dopiero teraz uświadomił sobie, że prawa ściana stała się podłogą części ogonowej. Kilka rzędów przed sobą zobaczył światło - tam, gdzie w poszyciu był otwór, Bubier dostrzegł trawę i drzewa.

- Niech mi ktoś pomoże! - usłyszał gdzieś nad sobą. Mężczyzna zablokowany w fotelu wisiał w powietrzu.

- Proszę mnie ściągnąć!

Kevin Bubier stał na chwiejnych nogach. Widział drogę, wiedział, że powinien natychmiast uciekać. Jednak został. Przytrzymując się prawą ręką schowków na bagaż podręczny, wraz z innym ocalonym pasażerem dotarł do wiszącego mężczyzny.

Gdy wypięli go z pasów, ten runął - na jednego z wybawców. Wstał i wydostał się na zewnątrz nietknięty przez ogień. Kevin Bubier nie ruszył za nim. Został i pomagał innym uwięzionym tu pasażerom.

Ogon samolotu spoczywał na boku, blokując dostęp do drzwi awaryjnych. Wyjść można było tylko przez otwór w kadłubie. Jego dolną krawędź lizały płomienie, całą wypełniał czarny duszący dym. Bijący z niej żar kazał cofnąć się reszcie pasażerów w głąb kabiny.

Minutę potem otwór wyglądał jak jaskinia pełna ognia.

- Musimy przeskoczyć przez ogień! Dalej! - zagrzewał jakiś mężczyzna.

Dwaj skoczyli w płomienie. Potem zniknął w nich trzeci. Bubier słyszał coraz więcej trzasków i stuków - znak, że pożar się rozprzestrzenia. Gdy po raz pierwszy zobaczył płomienie, wyraźnie widział, co jest za nimi -pole i szare niebo. Teraz zmieniły się w nieprzejrzyste, szalejące piekło.

Nie mógł już zwlekać. Wpatrzony w ogień skoczył w płomienie, twarz zakrył rękami. Upadł na ziemię. Jego oczom ukazał się obraz przypominający pole bitwy. Ludzie wołali o pomoc, ich ubrania płonęły.

- Tocz się po ziemi! Tocz! - krzyczała Robin Fech do mężczyzny w ogniu od pasa w dół.

Pomyślała, że gdyby zrzucił buty, mogłaby ściągnąć z niego palące się spodnie, ale gdy spojrzała w dół zobaczyła, że roztopione gumowe podeszwy są przylepione do stóp.

Na polu bezładnie kłębili się ludzie. McCorkell obejrzał się za siebie, gdy wyskoczył z wraka. Zobaczył dym wydostający się z pogiętych szczątków aluminiowego kadłuba. Statecznik pionowy samolotu spoczywał płasko na ziemi, a stożkowy przód nosa był zgnieciony jak puszka po piwie. Otwór, przez który McCorkell się wydostał wypełniały płomienie.

Gdzie się wszyscy podziali? - zastanawiał się. Dostrzegł wreszcie kogoś z drugiej strony samolotu. Młody mężczyzna jak żywa pochodnia - biegł nagi. Pojawili się inni, krzyczeli, zdzierali z siebie płonącą odzież.

- Ratunku! Ratunku! - ich błagania niosły się po całym polu.

David McCorkell się zawahał. Co ja robię? Nawet nie znał tych ludzi. Przed chwilą uciekł przed niebezpieczeństwem, jakie mu się wcześniej nawet nie śniło. Teraz, kiedy najczarniejszy sen się ziścił, McCorkell podjął decyzję. Wrócił biegiem do płonącego samolotu.




 


 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Pomarańczowe błyski

 

 

KEVIN BUBIER miał na twarzy dziwny uśmiech. Popatrzył na siedzącego obok Davida McCorkella i życzył mu powodzenia. Ten spojrzał mu w oczy i bez słowa wcisnął głowę w oparcie znajdującego się przed nim fotela.

Brasilia całym pędem uderzała w drzewa, ryjąc w nich kształt litery V. Robin Fech uderzyła głową w coś twardego za jej rozkładanym fotelem.

Brasilia wykonała obrót w kierunku poletka i uderzyła w ziemię z prędkością 220 km/godz. Najpierw lewym skrzydłem. Oderwało się od kadłuba, a w powietrze wzbił się tuman pyłu, grudy ziemi, kamienie. Potem w ziemię uderzył nos - dolną lewą stroną, blisko pedałów steru kierunku kapitana. Potem jednoskrzydły samolot podskoczył i wyorał brzuchem bruzdę na długości prawie 50 m.

Dawn Dumm usłyszała upiorny zgrzyt i w kabinie rozpętała się diabelska burza - rozrywała półki nad głowami pasażerów i wewnętrzne ścianki, wywrywała z podłogi fotele, porywała okulary, torebki i gazety. W końcu rozłamała kadłub na dwie części.

Przednia z nich - kabina pilotów i 4 pierwsze rzędy foteli pasażerów - zakreśliła łuk w prawo i zatrzymała się pod kątem prostym do wyoranej bruzdy. Tylna zatoczyła ogonem łuk w lewo i przewróciła na prawy bok. Jej dół znalazł się naprzeciw okien kabiny pilotów.

Pasażerowie byli na wpół przytomni, zdezorientowani i ranni. Ci z tyłu wisieli głowami do dołu. Innych zasypały spadające zewsząd przedmioty.

W końcu wszystko zamarło w bezruchu - poza płynami.

Paliwo lotnicze i ciecz hydrauliczna bryzgały z dziury w prawym skrzydle, obok kadłuba tworzyły się liczne kałuże. Słychać było hurkot pękających kabli i przewodów elektrycznych oraz trzaskających z nich iskier. Opary paliwa dotarły do nich po jakiejś minucie. Później wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.

McCorkell siedział z tyłu. Obudził się w nim podstawowy instynkt człowieka - instynkt przetrwania. Rozpiął pasy i posuwał się do przodu wpatrzony w otwór za piątym rzędem foteli. Miał ostro poszarpane krawędzie i szerokość około metra. Gdy wydostawał się z wraku, paliwo chlusnęło mu na buty. Świadom, że samolot niedługo eksploduje, rzucił się do ucieczki.

W przedniej części zaczął się ruch. Renee Chapman oślepił pył, który smagnął ją po twarzy. Na kilka sekund straciła przytomność. Gdy się ocknęła, jej fotel był już w innym miejscu. Prawa strona kadłuba Brasilii od drugiego do czwartego rzędu wyglądała jak banan z oderwanym paskiem skórki.

Oszołomiona Renee Chapman wyszła z wraku. Zobaczyła trawę i drzewa. Gdzie ja jestem? - myślała.

Robin Fech ocknęła się. Wiązki przewodów, kable i połamane fragmenty samolotu sterczały w jej kierunku. Przejście tarasowała szafka kuchenna. W mroku niewiele widziała, tylko dziwne pomarańczowe błyski. Ogień!

- Wychodzić! Uciekajcie z samolotu, już! - krzyczała jak oszalała do pasażerów przedniej części.

Ludzie tłoczyli się w dziurze wyszarpanej z boku maszyny, Robin przedzierała się do nich przez szafkę. Nie wiedziała, że przysłania ona Dawn Dumm i jej matkę Mary Jean Adair. Była przekonana, że wszyscy pasażerowie już wyszli. Uciekła po prawym skrzydle z krwawiącą skronią, ręką złamaną w nadgarstku i pękniętym odcinkiem szyjnym kręgosłupa. Zeskakując na ziemię, krzyczała do pasażerów:

- Ruszać się! Uciekamy!

Dawn Dumm nie mogła wstać z fotela, bo przygniotła ją szafka kuchenna. Jej matka też nie mogła się ruszyć. Chwilę później na głowę, ramiona i plecy Dawn wylała się gorąca ciecz hydrauliczna. Poparzona, wyła z bólu.

- Pomóżcie mojej córce, proszę ! - błagała Mary Jean Adair.

Jednak w tej części rozerwanego kadłuba już nikogo nie było. Jakimś cudem kobiety zdołały odepchnąć szafkę. Gdy Dawn Dumm wyciągnęła nogi z rumowiska, lewa stopa zwisała bezwładnie. Była prawie odcięta.

Mimo bólu Dumm wstała. Ciągnąc matkę, centymetr po centymetrze zbliżała się do dziury przy skrzydle. W końcu obie znalazły się na ziemi.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ


Ranny ptak

 

 

NA WYSOKOŚCI 1100 M - do zakończenia lotu pozostały 2 minuty i 9 sekund - kapitan mógł na moment oderwać wzrok od przyrządów. Zobaczył z lewej strony straszną gmatwaninę metalu w miejscu silnika i śmigła.

- Wybuchł silnik i wciąż tam wisi - powiedział do drugiego pilota.

Umilkł. Jego Brasilia jak ranny ptak spadała resztką sił walcząc o życie. Na wysokości 600 m znaleźli się pod chmurami i Matt Warmerdam nawiązał łączność z wieżą.

- Dajcie nam domiar do lotniska.

Mieli do niego 10 km, chwilę później 7 km. Nie miało to już znaczenia, bo Brasilia nieuchronnie zmierzała w kierunku małej łąki, poletka między sosnami. Czy zdołają wylądować na tym spłachetku samolotem ważącym 11 ton przy prędkości 240 km/godz.? Czy ktoś to przeżyje?

Piloci nie byliby pilotami, gdyby na takie pytania odpowiedzieli inaczej niż twierdząco. Obaj zdawali sobie sprawę, że jedyną szansą jest lądowanie na brzuchu, bez podwozia. Walczyli z ciężko ranną Brasilią, sterowali prawie na stojąco. Z całej siły ciągnęli na siebie wolanty.

Z kabiny pasażerów Robin Fech zobaczyła przez okno... czubki drzew.

- Głowy w dół! Pozycja awaryjna! Pozycja awaryjna! - komenderowała przerażona. - Trzymać się! To będzie twarde lądowanie.

- Pomóż mi, pomóż mi ją trzymać, pomóż mi ją trzymać - błagał Ed Gannaway kilka sekund przed zderzeniem z ziemią.

Matt Warmerdam natarł ze zdwojoną siłą na stery. Myślał o żonie.

- Kocham cię, Amy! - ten ostatni krzyk zapisał się jeszcze na rejestratorze w kabinie.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Potrzebujemy lotniska

 

 

SAMOLOT BĘDZIE LECIAŁ jeszcze 6 minut i 45 sekund. Był na 3 000 m i ciągle tracił wysokość. Kapitan zdał sobie sprawę, że nie dolecą do Atlanty. Tylko powiedział, że muszą znaleźć blisko lotnisko, a już drugi pilot Matt Warmerdam łączył się z kontrolą lotów w Atlancie.

- Ciągle opadamy. Potrzebujemy lotniska natychmiast i.... niech podjadą strażacy i wozy ratownictwa.

Centrum kontroli lotów poinformowało, że około 18 km od nich pod Carrollton jest lotnisko. Skręcili na Carrollton.

Robin Fech starała się uspokoić pasażerów. Przekonywała, że mogą lecieć i lądować na jednym silniku.

- Proszę sprawdzić, czy pasy są dobrze zapięte i dociągnięte - prosiła i przypominała procedurę awaryjnego lądowania.

Potem szła wąskim przejściem i sprawdzała, czy każdy potrafi przyjąć właściwą postawę, poprawiała uniesienie łokci czy pochylenie głowy. Zapytała ludzi siedzących przy wyjściach awaryjnych, czy podejmą się ich otworzenia, gdy samolot się zatrzyma.

- Nie, nie! - gwałtownie odmówiła jedna z kobiet.

Chciała się przesiąść do męża, który usiadł w innym rzędzie, bo tam miał więcej miejsca na nogi. Robin Fech spytała, kto na ochotnika zechce zająć się otwarciem tego wyjścia awaryjnego.

- Ja - z fotela uniósł się wysoki, lekko siwiejący Bond Rhue, prawnik z Departamentu Sprawiedliwości.

Większość pasażerów nie znała się nawzajem. Prawie nikt się nie odzywał. Wielu wpatrywało się to w Robin Fech, to w skrzydło.

Specjalista komputerowy David McCorkell wierzył, że wylądują zgodnie z zapowiedzią stewardesy. Martwił się tylko, że wydał marne kilkaset dolarów, wynajmując samochód w Gulfport.

- ASE 529, straciliśmy was z ekranu. Jaką macie wysokość? - pytał kontroler z Atlanty 2 minuty 57 sekund przed końcem lotu. Spadali, wciąż spadali, znajdowali się poniżej zasięgu radaru.

- Jesteśmy na tysiąc czterysta - odpowiedział Matt Warmerdam.

Na wysokości 1 400 m, gdzie powietrze jest trochę gęściejsze, prędkość opadania samolotu nieco zmalała, lecz wciąż była o wiele za duża. Chwilę później znacznik lotu 529 znów pojawił się na ekranie radaru kontroli lotów.

- Mamy was z powrotem.

Od lotniska pod Carrollton dzieliła ich warstwa chmur i 13 km.

- Możemy przejść do lotu z widzialnością - stwierdził Ed Gannaway.




 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Co się u diabła dzieje?

 

 

TAK JAK WSZYSCY PILOCI kierujący Brasilią, Ed Gannaway i Matt Warmerdam przyzwyczaili się do hałasów w kabinie i szumu powietrza przy prędkości 300 km/godz.

- ASA 529, wznieś się i utrzymuj poziom dwa zero zero - głos kontrolera lotów z Atlanty raz po raz wdzierał się w monotonny szum w kabinie pilotów.

Brasilia sterowana za pośrednictwem pilota automatycznego wzniosła się na wysokość 5 400 m, łopaty śmigieł wirowały z prędkością 1100 obrotów na minutę. Matt Warmerdam pokrętłem nastawnika wysokościomierza ustawił 6 000 m, a potem nową zaaprobowaną wysokość: 7 200 m.

- Siedem dwieście - oznajmił, co potwierdził Gannaway.

O 12.43, 20 minut po starcie, rozległ się gwałtowny wybuch - na zewnątrz, po lewej stronie. Samolot przechylił się na lewe skrzydło i mocno szarpnął. Piloci nie wiedzieli, że pozostało im tylko 9 minut 20 sekund na sprowadzenie go bezpiecznie na ziemię.

W kuchence kubki przygotowane do nalania soku spadły na podłogę. Robin musiała się przytrzymać, by nie upaść. Brasilia trzęsła gwałtownie. Robin pomyślała, że zderzyli się z innym samolotem.

W fotelu przy oknie najbliżej lewego silnika siedziała służąca kiedyś w wojsku Renee. Wyjrzała na zewnątrz. Szukała źródła dźwięku przypominającego wystrzał z małego działa. Zobaczyła zniszczony silnik i szybko zasłoniła okno. Nie przyjmowała tego do wiadomości.

Inni pasażerowie po lewej stronie wyglądali przez okna. Patrzyli w kierunku hałasów. W miejscu lśniącego silnika widniała kupa złomu. Wiązki przewodów i pojedyncze kable powiewały w strugach powietrza. Ciecz wypluwana przez warkocz stalowych rurek tryskała po oknach.

Zauważyli też, że łopaty śmigła trwały nieruchomo, wtopione w przednią krawędź skrzydła. Zamiast czterech łopat były tylko trzy. W miejscu czwartej sterczał kikut.

Ta czwarta rozpadła się na dwie części. W efekcie wytworzyła się tak duża siła odśrodkowa, że silnik został wyrwany z wewnętrznych mocowań, tych najbliższych kadłuba. Zewnętrzne złożyły się i wygięły, ale nie puściły, więc cały zespół śmigła uniósł się i oparł na krawędzi natarcia skrzydła. Tak przemieszczony silnik - a raczej jego resztki - zakłócał przepływ powietrza i zmniejszał siłę nośną skrzydła.

Ciekawe, ale pasażerowie w ogóle nie czuli, że spadają. Pierwszy wstrząs - choć duży - nie wyrzucił ich z foteli. Samolot był w chmurach, więc nie mieli punktu odniesienia. Reagowali tylko na to, co widzieli - silnik niczym kupa złomu. Wszystko wokół tonęło w szarej mgle.

W kabinie pilotów Gannawaya i Warmerdama otaczało coś zupełnie innego - chaos mrugających lampek walczył o ich uwagę z "ding, ding" dzwonka głównego systemu ostrzegania o sytuacji awaryjnej.

- Autopilot. Sterowanie silnikiem. Olej - alarmował też komputerowy kobiecy głos automatycznego systemu sygnalizacji uszkodzeń.

- Lewy silnik nie pracuje - stwierdził kapitan Gannaway.

Jednak wciąż sądził, że silnik jest cały.

- W chorągiewkę - polecił.

W chorągiewkę to polecenie ustawienia łopat śmigła wzdłuż napływających strug powietrza, w celu zmniejszenia oporu.

Reakcja kapitana była idealnie zgodna z podręcznikiem. Po prostej awarii jednego silnika ASA 529 Ed Gannaway pilnowałby sterów, a Matt Warmerdam ustawiłby łopaty śmigła w chorągiewkę i wyłączył uszkodzony silnik. Zawróciliby do Atlanty i wylądowali na jednym pracującym silniku.

Ale niekształtna bryła metalu przytwierdzona do lewego skrzydła stanowiła źródło oporu i zmniejszała siłę nośną. Płynny lot był niemożliwy.

Gannaway skoncentrowany na tym, co ma przed sobą, nie mógł spojrzeć do tyłu. Nie zauważył więc zniekształconego silnika i reakcja Brasilii na stery zaskoczyła go. Mimo starań opór z lewej strony się nie zmniejszał.

- Powiedziałeś, że są w chorągiewkę? - upewnił się.

- Tak - odpowiedział Matt Warmerdam.

Alarm wciąż się odzywał. Ding, ding, ding.

- Co się u diabła dzieje! - krzyknął Gannaway.

W 55. sekundzie awarii samolot co minutę obniżał pułap lotu o kilometr - to jak około 6 pięter na sekundę. Prędkość zwiększyła się do 360 km/godz., kąt nurkowania wynosił 5 stopni, przechył na lewe skrzydło - 15.

- ASE 529 zgłasza stan awaryjny - nadał przez radio kapitan. - Mamy uszkodzony silnik. Jesteśmy na... cztery trzysta - podawał wysokość lotu 4 300 m.

Mówił szybko, urywając końcówki słów.

- ASE 529, zrozumiałem. Wykonaj zakręt w lewo i po prostej do Atlanty - brzmiała odpowiedź z Atlanty.

Samolot skręcił w lewo. Do lotniska mieli 80 km. W tym momencie Brasilię od katastrofy dzieliło tylko 8 minut.

Robin Fetch spojrzała na pasażerów. Przerażeni patrzyli w okna po lewej stronie. Potem oczy wszystkich skierowały się na nią.

- Co się stało? Wyjdziemy z tego? - zasypał ją grad pytań. Nie miała pojęcia. Umierała ze strachu, ale nie wolno jej było tego okazać. Położyła dłoń na ramieniu najbliższego pasażera.

- Te samoloty zaprojektowano tak, by mogły latać na jednym silniku. Taki przypadek należy do podstawowych ćwiczeń załogi - uspokajała.

- Jak możemy lecieć z czymś takim? - piskliwie zaoponował jakiś mężczyzna.

Zabrzmiały dwa dzwonki - to wezwanie z kabiny pilotów. Robin Fech Podniosła słuchawkę interkomu z nadzieją, że usłyszy coś uspokajającego. Na próżno.

- Mamy awarię silnika. Wracamy do Atlanty... szykuj pasażerów... na awaryjne lądowanie - oznajmił Warmerdam.

- W porządku, dziękuję - odpowiedziała.

Nacisnęła przycisk rozmównicy pokładowej i odwróciła się twarzą do 26 pasażerów.

- Piloci potwierdzili awarię. Wracamy do Atlanty.

W pierwszym rzędzie na fotelu 1B Dawn Dumm wyjęła długopis, oderwała z książki okładkę i zaczęła pisać do męża i synów: Jesteście radością mego życia. Wasza mama, na zawsze. Potem dodała: Lucas i Zeke, bądźcie zawsze dobrzy. I jeszcze: Modlę się za Was.

Złożyła kartkę i wsadziła do torebki przypiętej do paska.

- Módlmy się - powiedziała do siedzącej obok matki, ściskając jej rękę.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Zwykły lot

 

 

Zwykły lot NASTĘPNEGO dnia, 21 sierpnia 1995 roku, Dawn Dumn i jej matka Mary Jean Adair przyjechały na lotnisko w Atlancie. Miały lecieć do Gulfport. Dostały miejsca 1B i 1C. W drzwiach dwusilnikowego samolotu turbośmigłowego powitała je serdecznie stewardesa Robin Fech. Tylko ona obsługiwała pasażerów, bo na pokładzie Brasilii było ledwie dziesięć rzędów foteli.

Pogodna, niebieskooka Robin, jadąc na lotnisko myślała o swym chłopaku Chrisie Prisie. Pracował jako mechanik linii ASA i był właśnie za granicą. Bardzo za nim tęskniła. Oboje nie mieli pieniędzy, ale podobnie spontaniczne podejście do życia - i siebie. Ale teraz 37-letnia Robin skupiła się na pracy. Sumiennie zapoznała pasażerów z instrukcjami w razie awarii.

Na pokładzie znajdowało się 26 podróżnych. David McCorkell, 37-letni rozwiedziony specjalista komputerowy, siedział w rzędzie numer 7. Kilka rzędów przed nim kobieta w dżinsach i bawełnianej koszulce. Zwrócił na nią uwagę już na lotnisku. Spodobała mu się jej naturalna uroda i bezpretensjonalny styl. Zastanawiał się, kim ona jest. Nigdy by się nie domyślił, że Renee Chapman służyła kiedyś w wojsku.

Piloci kończyli przygotowania, a wezwany z lotniska technik mocował obluzowany nad piątym rzędem foteli panel z lampkami.

- Udało ci się naprawić? - spytała Robin Fech, gdy wychodził.

- Chyba tak - odpowiedział.

Usłyszała to Mary Jean Adair. Nie wiedziała, o co chodzi.

- Może lepiej wysiądźmy? - nerwowo pytała córkę.

- Traktuj to jak przygodę - uspokoiła ją córka.

O godzinie 12.23 samolot ASA lot numer 529 pomknął po pasie R8. Śmigła Brasilii zaczęły głośno grać. Dźwięk przechodził w jednostajny pomruk, gdy maszyna odrywała się od płyty lotniska i nabierała wysokości.

W kabinie pilotów za sterami siedział 45-letni kapitan Ed Gannaway. Żonaty, ojciec trzech synów latał nie od tak dawna. Przedtem pracował przy zwalczaniu insektów i dopiero jako 35-latek zaczął się uczyć pilotażu. Chciał robić coś, co pokocha. Objawił wrodzony talent. W opinii instruktor napisał o nim: "Ma świetne podejście, właściwie ocenia sytuację i nigdy się nie poddaje".

W 1988 roku Gannaway zaczął pracę w ASA. Szczupły i chłopięco przystojny był rozkochany w Brasilii, w jej pełnej zwinności reakcji na stery - jak w dobrym sportowym aucie.

- Chyba umiałbym ją posadzić nawet na polu, gdybym musiał - powiedział kiedyś swej żonie, z którą wziął ślub przed 19 laty.

Fotel obok kapitana zajmował drugi pilot Matt Warmerdam - 190 cm wzrostu i 90 kg wagi. Od dziecka marzył, by zostać pilotem. Były instruktor w szkole bezpiecznego latania pracował w ASA od 5 miesięcy.

Matt i jego żona Amy sprowadzili się niedawno do miasteczka, w którym mieszkała Robin i Chris. Młodzi odwiedzili ich, przynosząc zapiekankę.

- Dzień dobry - w głośnikach kabiny pasażerskiej rozległ się głos Mat-ta Warmerdama, gdy samolot nabierał wysokości. - Witam na pokładzie linii lotniczych ASA. Przekroczyliśmy wysokość 4 000 m. Kapitan wyłączył sygnalizację "zapiąć pasy". Jednak na wypadek turbulencji prosimy, by pasy pozostawały zapięte, gdy siedzą państwo na miejscach.

Kilku pasażerów zdążyło już zapaść w sen. W rzędzie numer 7 obok Davida McCorkella siedział Kevin Bubier. Czytał magazyn o golfie. Ten sport był dla niego cudownym relaksem po stresującej pracy w stoczni.

Lotu z Atlanty do Gulfport David McCorkell, Kevin Bubier i inni pasażerowie nie traktowali jak czegoś nadzwyczajnego. Około półtorej godziny i powinni już być na miejscu.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ

Fatalna plamka

 

 

W ŻYCIU Christophera Scotta Bendera wszystko się zmieniło, gdy znudzony pracą mechanika samochodowego przeglądał pewnego dnia ogłoszenia w gazecie. Firma Hamilton Standard, potężna korporacja lotnicza, właśnie szukała mechaników.

22-letni Chris Bender skończył tylko dwuletnią szkołę techniczną i nie miał pojęcia o obsłudze samolotów. Jednak po kilku testach spodobał się szefom Hamilton Standard. Znalazł się w gronie 20 szczęśliwych wybrańców z 500-osobowej grupy chętnych. W styczniu 1994 roku zaczął pracować w zakładach lotniczych w Rock Hill w stanie Karolina Południowa. Po kilku miesiącach powierzono mu przeglądy łopat śmigieł.

W tym czasie na świecie użytkowano około 15 tysięcy łopat tej firmy. Nawet dziś, zwłaszcza typ 14RF-9, jest cudem aerodynamiki i doskonale się sprawdza w wynoszeniu dwusilnikowych samolotów turbośmigłowych w przestworza. 1,5-metrowej długości łopata zakończona jest w dolnej części zwężającym się uchwytem z aluminium. W jego centrum znajduje się nawiercony stożkowy otwór do jej mocowania.

W marcu 1994 roku dwie łopaty Ham Standard pękły w czasie lotu z powodu wady materiału. Jedna rozleciała się nad zamarzniętym jeziorem w Kanadzie, druga na wysokości 6 700 m nad Brazylią. Obu samolotom udało się bezpiecznie wylądować, ale w firmie zaczęły się kłopoty.

Federacja Lotnictwa Amerykańskiego (FAA) zarządziła przegląd wszystkich łopat śmigieł Ham Standard pod kątem śladów korozji lub wad materiału. Każdą łopatę sprawdzano ultradźwiękami i w przypadku jakichkolwiek wątpliwości odsyłano do firmy na dokładniejsze badania.

Jedna z takich odesłanych łopat - typ 14RF-9, numer seryjny 861398 - trafiła do Chrisa Bendera. Jego praca polegała na dokładnym obejrzeniu wydrążenia łopaty. Posługiwał się boroskopem - niewielkich rozmiarów urządzeniem przypominającym słomkę - które umożliwiało zajrzenie do środka wydrążenia, ale nie powiększało obrazu.

Chris szukał śladów wybrzuszeń lub niespójności materiału, które mogły świadczyć o korozji lub pęknięciu wewnątrz łopaty. Często wady wykazywane w badaniu ultradźwiękami okazywały się fałszywym alarmem i tego dnia, w czerwcu 1994 roku, Chris nie odkrył nic niepokojącego w wydrążeniu łopaty numer 861398. Znalazł tylko jakąś plamkę, odbarwienie powierzchni. By ją usunąć, użył specjalnego urządzenia do piaskowania - mechamcy nazywają to miksowaniem. Usunął warstwę grubości kilku setnych milimetra (grubość włosa), a następnie wypiaskowana powierzchnię wypolerował. I o po wtórnej kontroli boroskopem oznaczył łopatę jako sprawną.

Po drugim badaniu ultradźwiękami dostała certyfikat i wróciła do właściciela, linii Atlantic Southeast Airlines (ASA). Łopatę zamontowano do lewego śmigła Embraera-120, czyli samolotu nazywanego Brasmą, zdolnego zabrać 30 pasażerów. Ponad 11 miesięcy łopata numer 861398 obracała się przez 2 398 godzin, napędzając samolot przewożący tysiące osób.

Wykonała bezpiecznie miliony obrotów, zanim w niedzielę 20 sierpnia 1995 roku mechanicy nocnej zmiany przeprowadzili rutynową kontrolę samolotu. Oglądając dokładnie łopaty śmigieł, nie zauważyli nic niepokojącego.



 

 

Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ