O jeden kraj za daleko

 

 

HOWARD MPOFU nowego lekarza polubił od pierwszego wejrzenia. Ten mężczyzna zarządzający szpitalami Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Zimbabwe poznał Swango w listopadzie 1994 roku, gdy odbierał go z lotniska. Niebieskooki blondyn często się uśmiechał. Miał - jak wynikało z życiorysu, który przedstawił - 40 lat, ale wyglądał młodziej.

W czasie jazdy do miasta Amerykanin się rozgadał, widać było, że aż się pali do roboty. Mpofu zapytał, dlaczego przyjechał do Zimbabwe, gdzie będzie zarabiał ułamek tego, co mógłby dostawać w Stanach. Jest absolwentem amerykańskiej uczelni, staż odbył w słynnej klinice Ohio. Wszędzie go przyjmą z otwartymi ramionami.

- Całe życie marzyłem, by pomagać biednym i upośledzonym - odpowiedział Swango i dodał, że Ameryka ma lekarzy pod dostatkiem, a tu, w Afryce, będzie naprawdę potrzebny.

W szpitalu misyjnym w Mnene szybko podbił serca pacjentów i pracowników. Nazywali go doktorem Mike'em. Na 48-godzinnym dyżurze potrafił nie zmrużyć oka. Robił dodatkowe obchody, zaglądał do chorych w nocy i po południu, nawet gdy nie był na dyżurze.

Jednak wkrótce pojawiły się znajome sygnały. Niektórzy pacjenci zaczęli prosić, by nie leczył ich doktor Mike. Pewien chory wenerycznie zażądał wypisania ze szpitala i twierdził, że po zastrzyku doktora Swango dostał okropnych boleści. Zmarł wkrótce po powrocie do domu.

Potem zmarło dwóch innych pacjentów doktora Swango. Zaniepokojony dyrektor szpitala wszczął dochodzenie. Przerażone z początku pielęgniarki, zaczęły wreszcie mówić. Jedna powiedziała, że według niej doktor Mike jednemu choremu coś wstrzyknął.

Zaprowadziła dyrektora do łóżka Keneasa Mzezewy, pacjenta po amputacji stopy. Mzezewa opowiedział, że zastrzyk wykonany przez Swango wywołał u niego paraliż.

- O mało nie umarłem - dodał.

Dyrektor musiał wziąć pod uwagę możliwość, że w jego szpitalu hula morderca. Zawiadomiono policję, a Swango zawieszono w prawach do wykonywania zawodu, na czas dochodzenia. Trwało ono parę miesięcy, a kontrakt o pracę skończył się 13 października 1995 roku. Swango podjął pracę w innym szpitalu w Zimbabwe.

Policja prowadząca śledztwo w sprawie zgonów w Mnene wezwała go na przesłuchanie. Ustalili termin spotkania, a po paru dniach Swango powiedział znajomym, że wybiera się na wycieczkę do parku narodowego niedaleko granicy z Mozambikiem i wróci za dwa tygodnie. W rzeczywistości nie miał zamiaru wracać.

Pojawił w Zambii i ponad 2 miesiące pracował w szpitalu, póki nie dotarło tam ostrzeżenie władz Zimbabwe wysłane do ościennych państw. Zambijczycy natychmiast go zwolnili.

Wyjechał i pojawił się w Johannesburgu w RPA. Tam firma pośrednictwa pracy dla lekarzy znalazła mu miejsce w szpitalu w Arabii Saudyjskiej. Był tylko jeden szkopuł, wizę saudyjską mógł dostać wyłącznie w konsulacie w USA.

Mógłby zrezygnować z tej pracy, szukać czegoś poza medycyną i nie ryzykować wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Jednak nie potrafił się obyć bez kontaktu z chorymi w szpitalu.

27 czerwca 1997 roku urzędnik imigracyjny na lotnisku w Chicago wziął do ręki amerykański paszport mężczyzny, który przyleciał z Johannesburga z przesiadką w Londynie. Wstukał do komputera: Michael J. Swango. Na monitorze pojawiła się informacja o nakazie aresztowania i urzędnik poprosił Michaela Swango na zaplecze.

Wkrótce lekarza zatrzymano pod zarzutem oszukiwania władz federalnych. Niemal natychmiast przeniesiono go do Nowego Jorku, do więzienia federalnego.

Zastępca prokuratora federalnego Cecilia Gardner miała problem. To ona wymyśliła, by uzyskać nakaz aresztowania, stawiając Swango zarzut oszustwa. Teraz sądziła, że ma w areszcie mordercę, ale może mu udowodnić jedynie złożenie fałszywego oświadczenia. A za to można dostać wyrok w zawieszeniu i niekoniecznie iść do więzienia. Gardner musiała dać FBI czas na znalezienie dowodów morderstwa albo rozszerzyć sprawę o oszustwo o dodatkowe zarzuty. Postanowiła działać na obu frontach.

Swango miał dostęp do narkotyków, więc rozszerzyła, akt oskarżenia o ich nielegalne używanie i rozprowadzanie. Za każde z tych przestępstw grozi kara do 5 lat więzienia. Gardner w poszukiwaniu dalszych dowodów pojechała też do Afryki. Swango chciał uniknąć procesu, do którego włączono by jego postępki w Afryce, więc zgodził się przyznać do winy i odbyć karę 42 miesięcy więzienia.

12 czerwca 1998 roku wprowadzono go na salę rozpraw, by wysłuchał wyroku. Było tylko kilku widzów. Żadnych przyjaciół ani rodziny. Sędzia Jacob Mishler zapytał podsądnego, czy ma coś do powiedzenia.

- Jest mi bardzo, bardzo przykro, Wysoki Sądzie - odparł Swango, po czym milczał do końca.

Sędzia ogłosił wyrok. Gdy Swango wyprowadzano z sali, na jego twarzy nie widać było cienia satysfakcji, a musiał ją czuć, bo wprawdzie był skazany, ale uniknął oskarżenia o morderstwo. Przy dobrym sprawowaniu mógł liczyć na zwolnienie już w lipcu 2000 roku. Będzie miał 46 lat, a przed sobą możliwość długiej kariery w zawodzie lekarza.

Jeśli organy ścigania miały go utrzymać za kratkami, musiały rozpocząć wyścig z czasem.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

  • /pisane-noc/291-licencja-na-zabijanie/1371-rami-sprawiedliwoci
  • /pisane-noc/291-licencja-na-zabijanie/1369-zgubilimy-go