Potęga miłości

 

 

PIERWSZYM RAZEM zwiozłam Toma powoli tym właśnie zejściem. Byliśmy w połowie basenu, gdy dobiegł mnie dziwny odgłos: Tom płakał!

- Co się stało? - spytałam.

- Boi - westchnął. Utracił już zdolność mówienia pełnymi zdaniami.

- Boisz się utonąć?

Kiwnął głową.

Aby udowodnić mu, jak płytki jest basen, poszłam parę kroków dalej. Wówczas jego płacz zmienił się w dziki ryk. Wróciłam jednym susem - uprzytomniłam sobie, co go tak przeraża, siedział unieruchomiony na wózku, po szyję w wodzie!

- Przysięgam, jesteś bezpieczny. Gdybyś nawet spadł, utrzymam cię.

Uniosłam go w górę.

- Spójrz.

Tom powoli się uspokajał.

- Chcesz wstać? - zapytałam.

Uśmiechnął się.

Stanęłam przed wózkiem i uniosłam go pod pachy. Po raz pierwszy od wielu tygodni stał na nogach. Potańczyliśmy chwilę w basenie, nasze ciała ocierały się o siebie.

- Miło - powiedział Tom, uśmiechając się szeroko.

Marzyłam, aby mogło tak trwać zawsze: jakaś wyprawa, a poza tym spanie, jedzenie, bycie i czucie. Ale nasze wspólne życie szybko się nam wymykało.

Wiedziałam, że Tom umiera, lecz jeszcze miałam go przy sobie. Mogłam go dotykać, mówić do niego, słuchać jego serca.

Moje pragnienia zmieniały się podczas choroby: najpierw marzyłam, żeby całkiem wyzdrowiał, potem przystałam na jego kalectwo i pragnęłam tylko, aby żył. Później pogodziłam się z jego bliską śmiercią i chciałam oszczędzić mu cierpień. W końcu zrozumiałam, że nie każdy ból da się uśmierzyć. Wtedy pragnęłam dać mu pomoc duchową.

Podczas choroby Tom wielokrotnie rozmawiał z przyjacielem rodziny - franciszkaninem Danem Rileyem. W środę 19 lipca ojciec Dan odprawił u nas w domu mszę świętą.

Gościliśmy kilka osób z rodziny. Dan mszę rozpoczął od modlitwy i błogosławieństwa. Ja odczytałam tekst buddyjskiej medytacji. Następnie ksiądz odprawił z nami ceremonię odnowienia obietnic chrztu świętego. Zanurzył dłonie w wodzie i pokropił czoło męża - potem wszyscy zrobiliśmy to samo.

Marcella odczytała Psalm 23, zawierający te oto słowa: "Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia". Słuchając ich, pojęłam jak głęboko czuję, że dobroć i łaska przyszły do Toma i do mnie z wielu źródeł, których istnienia nawet nie przeczuwałam.

Nazajutrz mój mąż był zupełnie odmieniony - wyciszony i spokojny. Była piękna pogoda. Chciałam, byśmy wspólnie mogli cieszyć się ciepłym dniem, więc wywiozłam Toma na wózku na taras z tyłu domu.

Wysokie drzewa otaczające podwórze szeleściły zielonymi liśćmi, a ptaki buszowały po trawniku, teraz zarośniętym chwastami. Przez ocieniający nas baldachim pnączy prześwitywały żółtobiałe plamki słońca.

Uniosłam głowę Toma, aby mógł spojrzeć na podwórze. Potem uklękłam przed wózkiem, oparłam głowę na jego kolanach i ujęłam go za ręce. Dziękowałam mu, że dał mi o wiele więcej niż kiedykolwiek oczekiwałam i zapewniałam, że dam sobie radę.

Dziękowałam też opatrzności, że mogłam go kochać.

Wiedziałam, czy też raczej czułam, że Tom doskonale słyszy wszystko, co do niego mówię. Przymknął oczy.

W poniedziałek 24 lipca przestał już w ogóle przyjmować pokarmy i płyny.

Tego dnia jedna z zasadzonych przez niego róż zakwitła - ta biała. Ścięłam co najmniej tuzin pąków, umieściłam w wazonie i postawiłam w jego pokoju. Tam się otworzyły - połyskujące i misterne. Tego dnia Owsley położył się na straży przy drzwiach sypialni Toma. Przez cały dzień nie wychodził na dwór, nie szczekał, nie tknął jedzenia, tylko od czasu do czasu przenosił się na łóżko Toma albo wskakiwał do mnie na fotel. We wtorek wieczorem trzymałam Toma za rękę, pochyliłam się nad nim i pocałowałam w policzek.

- Jest już jedenasta, pójdę się położyć. Dobranoc. Kocham cię - powiedziałam, jak każdego innego wieczoru.

O trzeciej nad ranem obudziłam się - poczułam jakby ktoś lekko mnie trącił. Gwałtownie otworzyłam oczy. Byłam sama, w pokoju było nikogo. Wstałam i poszłam do pokoju Toma. Widziałam, jak robi powolny wdech, potem wydech. Potem już nic więcej. Delikatnie ujęłam go za nadgarstek. Nie wyczułam pulsu. Siedziałam przy ciele Toma pogrążona w medytacji i modlitwie. Jego duch zjawił mi się jako światełko zdążające w kierunku wielkiego światła, z którym się stopiło.

Poczułam też coś, czego nigdy przedtem nie doświadczyłam - trudno to nazwać, najbliższe zdaje się słowo t a j e m n i c a. Czułam, że Tom zostaje wyniesiony w górę. Przepełnił mnie nabożny lęk.

Dopiero po godzinie zadzwoniłam, gdzie trzeba.

Kilka godzin później przyjechali nie dwaj pracownicy domu pogrzebowego. Nasza procesja - ciało Toma, Owsley i ja - przeszła przez hall, próg domu, frontowy dziedziniec i bramę. Zatrzymaliśmy się z Owsleyem tuż za bramą, patrząc jak ciało Toma znika wewnątrz karawanu i powoli odjeżdża.

Owsley został na ulicy, długo odprowadzał karawan wzrokiem. Ja wróciłam za furtkę i ocknęłam się w ogrodzie Toma, przed jego krzewem białej róży.

Słońce właśnie wstawało, na niebie odbywał się spektakl różowo-fioletowych świateł tańczących na biało-szarych obłokach. Noc rozpływała się powoli.

W ciszy poranka poczułam wyraźnie, że ja, Tom, Ziemia i Bóg stanowimy jedność.


MOJA HISTORIA nie ma końca, bo chociaż życie Toma na ziemi dopełniło się - moje trwa nadal. Patrząc wstecz, widzę wyraźnie, że byłam postawiona przed wyborem: oto twoje życie - weź je albo odrzuć. Nauczyłam się, że trzeba je przyjąć - i wykorzystać do końca.

Nauczyłam się również, że

miłość jest trwalsza niż cierpienie i żal
.
Gdybyśmy mogli wybrać z życia tylko jedną rzecz - czy istnieje cokolwiek lepszego od miłości?



 

 
Przegląd Reader's Digest 1999
Tłumaczenie: JOLANTA KOZAK

  • /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1359-macki