Druga szansa
W NIEDZIELĘ przyszłam do Toma do szpitala i zastałam go pałaszującego jajka na grzance. Uniosłam do góry lewą rękę.
- Co to jest?
- Obrączka - odparł.
Juhu! - ucieszyłam się. Zauważyłam jednak, że nie miał pełnej władzy w prawej ręce. Wyglądał na zmęczonego i chwilami szukał słów. W karcie choroby zapisano "umiarkowana afazja" (afazja to utrata zdolności mówienia).
Podróż samolotem była dla Toma niewskazana, więc jego rodzina wynajęła kierowcę, by zawieźć nas do Nowego Jorku. Wyjechaliśmy w poniedziałek rankiem. Po 5 godzinach wysiedliśmy na Manhattanie.
W niewielkim gabinecie poznaliśmy doktora Arbita - człowieka o surowej twarzy, ale oczach pełnych współczucia.
- Guz jest bardzo groźny. Ale po operacji, naświetlaniach i chemioterapii ma pan szansę znaleźć się wśród tych niewielu ludzi, którzy żyją latami. Po operacji może pan mieć sparaliżowaną prawą połowę ciała. Jeżeli wyraża pan zgodę, możemy operować jeszcze w tym tygodniu - mówił Arbit.
Tom bez słowa skinął głową.
Ulokowaliśmy się w hotelu, potem postanowiliśmy wyjść na kolację. Recepcjonista polecił nam modną włoską restaurację w pobliżu hotelu. Kelner przyjął zamówienie, a ja spojrzałam na Toma. Miał wygoloną połowę głowy, po trepanacji bliznę w kształcie litery U i kruszył chleb po całym stole. Miał kłopoty z posługiwaniem się lewą ręką.
- Ale się śmiesznie porobiło, Tom. Parę tygodni temu byliśmy przebojowymi ludźmi po 30. Chodziliśmy do knajp w modnych ciuchach. A teraz patrz: byle jak ubrani trzymamy się za ręce i rozwalamy jedzenie po stole - powiedziałam.
Mój mąż się uśmiechnął.
- Jak zapatrujesz się na ewentualność mojej... - przełknął ślinę - ... niepełnosprawności?
- Kochanie, jesteś całym moim życiem. Chcę, żebyś był ze mną i nic więcej. Poradzę sobie ze wszystkim - mówiłam z przekonaniem.
- Ja też. Ta decyzja w sprawie operacji nie wymagała wielkiego główkowania - rzekł Tom.
Pochłaniając kopiaste porcje makaronu, rozprawialiśmy o przyszłości. Może zdecydujemy się na dziecko? Ja poszłabym do pracy, a Tom zająłby się nim. Obojgu nam by to pasowało. Tej nocy zasnęliśmy objęci, spokojnie i bez lęku.
W środę rano Tom już był na sali operacyjnej. Chciałam usiąść w holu i czekać na wiadomość o operacji, ale dostrzegłam obok kaplicę.
Była mała. Pięć, może sześć krótkich ławek stało przed prostym, drewnianym ołtarzem. Usiadłam w jednej z nich, przymknęłam oczy i pozwoliłam swobodnie płynąć zachowanym w pamięci obrazom.
Tom bawi się z dwoma siostrzeńcami. Tarzają się po podłodze, pękają ze śmiechu. Chłopcy piszczą z uciechy, a Tom śmieje się na całe gardło. Inny obraz: górska wspinaczka. Tom w uprzęży z lin porusza się zwinnie jak kot. Wsuwa dłoń w szczeliny skały...
Na koniec wyobrażam sobie Toma leżącego bez ruchu na stole operacyjnym. Doktor Arbit robi najlepszą operację w swoim życiu: wycina guz całkowicie.
Usłyszałam pielęgniarkę wywołującą moje nazwisko.
- Operacja pani męża się skończyła - powiedziała.
Prawie biegłam korytarzami do sali, w której leżał Tom - zmizerniały, z podkrążonymi oczami. Pogłaskałam go po ramieniu.
- Słoneczko, jestem tutaj. Otworzył oczy.
- Cześć. Głowa mnie boli.
Serce podskoczyło mi z radości. Mówi! Pielęgniarka podała mi słuchawkę, dzwonił doktor Arbit.
- Mam świetną wiadomość. Operacja się udała wręcz znakomicie.
Zapytałam, ile guza usunął.
- Ponad 90 procent, prawdopodobnie co najmniej 95. Mąż jest w świetnej formie.
Tłumaczenie: JOLANTA KOZAK
- /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1358-atak-i-wielkie-wito
- /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1356-ruszamy-na-wojn