HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (17) - Choroba jako zbawienie?

 

   Późnym wieczorem, sami w pokoju, przypominamy sobie miny gości i śmiejemy się do rozpuku. Próbuję z mężem rozmawiać na temal teściowej, ale twierdzi, że mama ma po prostu za dużo na głowie. Na następny dzień wpada mi pomysł do głowy - będę dla nas gotować. Koniec wspólnych obiadów, szansa na spędzenie czasu z mężem i dzieckiem poza groźnymi spojrzeniami.

   Wbrew moim obawom, pomysł przechodzi całkiem gładko. Andi daje mi pieniądze i po raz pierwszy od dłuższego czasu mam złudzenie, że też mam coś do - Selma, mówię ci, tragedia. Mama płacze, że już nawet balonika nie może kupić wnusi.

Przecież nie o to chodzi, niech kupuje, ile chce, lylko po obiedzie. Koniec dyskusji len sam co zawsze, przeproś mamę, dla świętego spokoju. Zapieram się.powiedzenia. Jest jeszcze jeden problem do rozwiązania. W kuchni są dwie kuchenki dwupalnikowe i piec na węgiel, w którym zapala się tylko na święta i pranie. Trzeba skoordynować plan. Ciocia Mania nadal je z teściami, ale są jeszcze lokatorzy, pan profesor prawie nie gotuje. Jeslem ostatnia w kolejce, bo Andi jako ostatni przychodzi do domu. Chodzę na zakupy i zabieram się do gotowania.

   Teściowa obserwuje mnie podejrzliwie, jestem podenerwowana i wszystko leci mi z rąk. Na szczęście Bunia wymyśla, że ja gotuję wtedy, gdy ona będzie chodzić na spacer z Krysią. Bardzo dobry pomysł, zwłaszcza że spacery nie są moim ulubionym zajęciem, no i chwila bez dziecka też nie jest do pogardzenia. Byłoby fajnie, gdyby nie to, że Krysia nie chce w ogóle jeść, co zdaniem teściowej jest winą mojego sposobu gotowania. Nie bardzo mogę się połapać, co się stało. Biorę Krysię na bok.

   - Krysiu, nie jesteś głodna?

   - Nie.

   - Nie smakuje ci, wolisz coś innego?

   - Smakuje, ale już jadłam.

   - Krysiu, nie jadłaś, przecież byłaś na spacerze z Bunią.

   - Tak, ale Bunia kupuje mi zawsze pyszne baloniki w czekoladzie.

   Czuję, jak mnie diabli biorą. Dziecko Bogu ducha winne - no i co ja mam zrobić?

   Czekam na męża, próbuję mu wytłumaczyć i faktycznie idzie do mamy na rozmowę. Jestem zadowolona, że wreszcie stanął po mojej stronie, ale się pomyliłam. Przyszedł jak zbity pies.

  - Selma, mówię ci, tragedia. Mama płacze, że już nawet balonika nie może kupić wnusi.

   Przecież nie o to chodzi, niech kupuje, ile chce, tylko po obiedzie. Koniec dyskusji ten sam co zawsze, przeproś mamę, dla świętego spokoju. Zapieram się.

   - Za co mam, do diabła, przepraszać?!

   Rozmowom nie ma końca, przychodzi teść, którego bardzo lubię i cenię.

   - Selma, Julia płacze już od godziny, ja cię proszę, dla święlego spokoju.

   Co zrobić, idę i przepraszam.

   Znowu choruję, ale tym razem choroba jest zbawieniem. Lekarz wysyła mnie na kurację, nareszcie mogę się wyrwać, sama, po raz pierwszy od lat. O Krysię jestem spokojna, wiem, że dziadkowie będą na nią uważać. Nie mam wyrzutów sumienia, bo mała i lak do czwartej po południu jest w przedszkolu. Wyjeżdżam do sanatorium. Jestem w słynnym z leczniczych źródeł miasteczku. Wokół mnie nareszcie jakieś nowe twarze. Pokój zajmuję do spółki z młodą adwokatką, przemiłą panią, z resztą kuracjuszy spolykam się na posiłkach i wieczorami. Jeslem zachwycona, ponieważ moja jako taka znajomość polskiego, zdobyla po trzech latach żmudnych wysiłków, umożliwia mi wreszcie plotkowanie, co sianowi główne zajęcie w wolnych chwilach. Zapominam o wszystkich ostrzeżeniach, które dostałam na drogę od rodziny, zresztą o polityce i tak się nie mówi. Poza tym tak naprawdę nie mam ciągle pojęcia, co się wokół mnie naprawdę dzieje. Na najbardziej popularne pytanie - co mnie zapędziło do Polski? - mam standardową odpowiedź. Poznałam męża w Anglii i przyjechaliśmy do rodziny. Koniec, kropka. Rozglądam się po ludziach i myślę sobie swoje.

   W stołówce siedzimy przy stole w trójkę. Z nami prześmieszna pani koło trzydziestki, najwyraźniej poluje na tzw. dobrą partię. Wyfiokowana jak na bal, uparcie, przez cały czas. Podziwiam, mnie by się nie chciało. Po południu wszystkie panie dokładają starań, żeby wyglądać jak najlepiej, spotykamy się przeważnie na kawie. Jako obcokrajowiec stanowię bez większych starań z mojej strony tak czy inaczej atrakcję. Jestem wśród ludzi w moim wieku i po paru latach spędzonych wśród starych gawronów (przepraszam panów prawników i wszystkich innych bliskich przyjaciół teściów) bardzo mi to służy. Zaczynają się walki o i tak nielicznych kawalerów.

   Któregoś dnia przy obiedzie „nasza pańcia", oczywiście tak głośno, żeby cała sala słyszała, mówi do mnie:

   - Widziałam panią z pięcioma panami na spacerze w lesie.

   Ha! Cisza, wszyscy nastawiają ucha, nareszcie jakaś sensacja, ja na to:

   - I co z tego, interesujące by było, gdybym była tylko z jednym. Chichoty. Pani syczy mi do ucha:

   - To nie byłoby towarzystwo dla mnie.

   - Ma pani absolutnie rację, tu nie ma towarzystwa dla pani.

   Koniec walki, załatwiona.

   Czasami spotykaliśmy się z kuracjuszami z innych oddziałów. Ponieważ byłam nowa, poszłam na spotkanie z naszą pielęgniarką, która mnie namówiła, twierdząc, że dobrze mi zrobi poznanie paru nowych ludzi. Prowadziła mnie za rękę jak małe dziecko i przedstawiała, przy okazji tłumacząc, że jestem z Anglii, z czego się bardzo cieszyłam. Już nic nie musiałam tłumaczyć i towarzystwo było niejako przygotowane na moje błędy językowe.

   Wśród nowych znajomości jest Guido, pan koło czterdziestki, bardzo przystojny, jak się dowiedziałam, architekt z zawodu - same plusy - ale największa niespodzianka została na koniec - mówi po niemiecku! Historyjka, którą swego czasu wymyśliłyśmy z Zulą, okazała się bardzo przydatna i została od razu sprzedana. Spotykaliśmy się od tego czasu codziennie. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie jest sobie w stanie wyobrazić, jaką radością było dla mnie rozmawianie w ojczystym języku. Mało tego, mogłam się wygadać. Guido nie znał mojej rodziny, więc mogłam wyrzucić z siebie wszystkie żale, zadawać pytania, których nie miałam odwagi zadać w domu. Tego po prostu się nie da opisać, to trzeba przeżyć. W sobotę dowiedziałam się, że towarzystwo wybiera się na wycieczkę do pobliskiego miasta (niedziela była dniem wolnym). Było to dość skomplikowane przedsięwzięcie, na które potrzebne było pozwolenie lekarza. Żeby je uzyskać, trzeba było uzasadnić prośbę o pozwolenie na opuszczenie zakładu, reszta towarzystwa jako powód podawała odwiedziny u krewnych, ale wszyscy wiedzieli, że takowych w okolicy nie posiadam. Nocleg miałam zapewniony, pielęgniarka, która swego czasu wprowadziła mnie do towarzystwa, mieszkała w pobliżu i zapraszała bardzo serdecznie. Nie miałam pojęcia, co by tu wymyślić, jedno było pewne - ja muszę jechać z nimi.


   • 7 lipca - utworzenie Politechniki Krakowskiej;
   • 22 lipca - oficjalne uruchomienie kombinatu metalurgicznego w Nowej Hucie;
   • 13 grudnia - Władysław Gomułka został zwolniony z więzienia;
   • 1955 - 16-21.06. - Poznań - strajk ostrzegawczy;
   • Klub Krzywego Koła.


   Cdn.

 

ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY'. Wydawnictwo Poligraf. Brzezia Łąka.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie: biuro@wydawnictwopoli-