Karty, które rozdaje los (2)

 

 

KAŻDEGO DNIA czytał Shirley cytaty z religijnego kalendarza i zapewniał, że jej świat wciąż funkcjonuje. W domu nagrywał taśmy, rejestrując dla niej drobne, codzienne czynności: "Teraz się golę, kochanie". "A teraz jestem w kuchni i robię naleśniki dla chłopców".

Nie wiedział jednak, czy pogrążona w śpiączce żona słyszy te słowa. Nie chciał, żeby 11-letni Christopher i 4 lata młodszy Joseph widzieli matkę w takim stanie, toteż wpadł na pewien pomysł. Poprosił ich, by stanęli przy zewnętrznej stronie jednej ze ścian jej sali.
- Chłopcy, połóżcie tutaj ręce - powiedział. - Mama jest dokładnie po drugiej stronie, a więc jeśli chcecie być blisko niej, dotknijcie dłońmi ściany.

Tak zrobili. A później w ich ślady poszło wielu przyjaciół Shirley, krewnych, a także współpracowników i znajomych z parafii, którzy przychodzili ją odwiedzić i pomodlić się o jej zdrowie. "Ściana modlitwy" - przyjęła się taka nazwa - z czasem pokryła się odciskami palców setek osób.

Pewnego dnia Jeff nagrał na taśmie życzenia powrotu do zdrowia od Christophera i Josepha. W chwili, gdy puścił nagranie w sali Shirley, urządzenia kontrolujące pracę jej serca i płuc uruchomiły alarm. Hałas sprawił, że Jeff poderwał się z krzesła. Przybiegły pielęgniarki. Kiedy zorientowały się, co było przyczyną takiej reakcji, spojrzały zdumione na leżącą w łóżku, pogrążoną w śpiączce postać. Shirley nadal była z nimi.

Już podczas pierwszego miesiąca, który spędziła w sterylnej izolatce, lekarze rozpoczęli powolny proces wymiany zwęglonych tkanek. Doktor Orlet przeszczepił setki kawałków wyhodowanej skóry. Wymagało to w sumie ponad 30 operacji.

Była noc, gdy pielęgniarka wychodząc z sali, powiedziała bezwiednie: "dobranoc, Shirley". Odezwał się sygnał alarmowy respiratora. Kontrola wykazała, że pacjentka oddycha normalnie. Czy mogła uruchomić alarm, wstrzymując oddech? - Shirley, jeśli mnie słyszysz, wstrzymaj oddech - poprosiła pielęgniarka.

Zadźwięczał alarm. Pielęgniarka spojrzała uważnie.
- Czy próbujesz coś mi powiedzieć?

Znów zabrzmiał sygnał.

Wówczas pielęgniarka zdecydowała się na pewną próbę. Shirley miała zaszyte powieki, które musiały się zagoić, ale ruch gałek ocznych nadal był widoczny. Pielęgniarka powiedziała jej, żeby poruszała oczami w górę i w dół, gdy chce powiedzieć "tak" lub na boki, co będzie oznaczać "nie".
- Czy jest ci zimno? - zapytała.
Nie.
- Chcesz, żebym została?
Tak.

Wkrótce jednak Shirley znów pogrążyła się w śpiączce.


W KWIETNIU lekarze zaczęli ograniczać dawki środków nasennych, by Shirley łatwiej się przebudziła. 16 kwietnia, trzy miesiące po katastrofie samolotu, pielęgniarki usunęły jej rurkę z tchawicy. Shirley poruszyła się lekko, a Jeff pochylił się, by ją ucałować. Usłyszał wówczas chrypiący szept.
- Kocham cię.

Jeff opadł na krzesło. Serce waliło mu jak młotem. Nic nigdy nie brzmiało tak słodko, jak te dwa niewyraźne słowa.

Z dnia na dzień głos Shirley odzyskiwał siłę. Pytała o chłopców oraz, co dziwne, o wydarzenia, które opisywał Jeff w czasie jej śpiączki. Słowa męża jakoś do niej dotarły. Próbowała zorientować się w rozmiarach swych obrażeń. Poparzone dłonie skurczyły się w pięści, skierowane w dół stopy zastygły w takiej pozycji.

Wyhodowana skóra była delikatna jak bibuła. Każdy ruch wywoływał ukłucia bólu. Czy kiedykolwiek będzie posługiwać się rękami? Czy będzie chodzić?

Szybko wzięła się za rehabilitację.
- Nie traćmy czasu - mówiła pielęgniarkom. - Muszę wrócić do domu, do moich chłopców.

Zaczęła odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem. Początkowo cele były skromne: obrót głowy, uniesienie ręki, wyprostowanie palca. Po takim wysiłku była wyczerpana. Obiecała sobie, że będzie w domu przed 4 lipca, świętem niepodległości.


PEWNEJ MAJOWEJ NOCY plelęgniarka usłyszała dochodzące z pokoju Shirley chrząknięcia i przerywany oddech. Zajrzała tam i zobaczyła, jak pacjentka z zaciśniętymi zębami raz za razem unosi prawą nogę, a później lewą, jakby chciała wyruszyć w drogę i może nawet dojść do domu.
- Nie mogę zasnąć - wyjaśniła Shirley. - Kiedy tak leżę, moi chłopcy nie mają ze mnie żadnego pożytku. Lepiej będzie, jeśli wykorzystam ten czas.

Ćwiczyła regularnie. Kiedy tylko nie mogła zasnąć, zmuszała swoje nogi do ruchu w górę i w dół. W szpitalu krążyły legendy o niezniszczalnej Shirley Badke. "Nieustraszona" - tak nazywał ją doktor Orlet.

Choć odzyskiwała sprawność, wszyscy obawiali się kolejnego problemu: nadejdzie dzień, kiedy zobaczy się w lustrze. Jej twarz była mozaiką blizn i przeszczepów z wyspami zaszytych powiek i otworem ust. Skórę na głowie pokrywała paskudna szczecina.

14 maja, w Dzień Matki, Jeff i Shirley uznali, że chłopcy mogą ją odwiedzić. Zaniepokojona tym, co mogą zobaczyć, Shirley poprosiła o lustro. Zerkając poprzez szwy, które wciąż łączyły jej powieki, oceniła rozmiary zniszczeń.
- No cóż, nie jest aż tak źle, jak myślałam - powiedziała w końcu.

Poprosiła, aby przenieść ją na fotel, żeby zaprezentować się chłopcom bardziej naturalnie, jak mama.

Synowie, gdy weszli do sali, wybuchnęli płaczem. Z radości.

SHIRLEY codziennie walczyła z dojmującym bólem, kiedy usiłowała rozruszać zesztywniałe stawy. Ćwiczyła, aż skóra zaczynała krwawić. Gdy zbliżał się koniec czerwca, musiała jednak przyjąć do wiadomości smutną prawdę. Nie wróci do domu na 4 lipca.

To święto było dla niej wyjątkowo przygnębiające. Wciśnięta w wózek inwalidzki oglądała ze szpitala pokaz sztucznych ogni, roniąc gorzkie łzy. Przypomniała sobie wówczas cytat z kalendarza Jeffa na ten dzień: "Miłość jest cierpliwa. We wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma".

Miłość nigdy nie traci nadziei - postanowiła. Nie mogła się poddać.

Zaczął się kolejny miesiąc przeszczepów i terapii. W sierpniu pracownicy szpitala zobaczyli, jak Shirley powoli i niezgrabnie posuwa się wzdłuż korytarza. Uśmiechała się.
- Szczęki opadły wam do podłogi? - pytała. - Tak, to ja. Chodzę.

25 sierpnia 1995 roku - 225 dni po wypadku - Shirley wróciła do domu. Przyjaciele przystroili drzewa żółtymi wstążkami i wszędzie rozrzucili żółte kwiaty. Jeff ostrożnie pomógł żonie przekroczyć próg.

11 miesięcy później, w lipcu 1996 roku Shirley Badke wyszła na ulice Augusty. Sięgnęła zesztywniałymi dłońmi po znicz olimpijski, który otrzymała z rąk członka sztafety. Znicz wędrował przez cały kraj do Atlanty, na olimpiadę. Wokół rozbrzmiewały owacje: "Brawo, Shirley!", a ona u boku Jeffa przeszła dwa skrzyżowania, niosąc olimpijski ogień, po czym z uśmiechem przekazała go dalej.

To był prawdziwy powrót niezniszczalnej Shirley.


Shirley Badke starała się prowadzić w miarę normalne życie matki i żony. Czekały ją jeszcze kolejne operacje i dalsza rehabilitacja. Godziła się jednak na to wszystko. Nie jest osobą skłonną do rozpamiętywania, co by było gdyby. Mówi: "Masz w ręku karty, które rozdał ci los i musisz nimi grać".

W sierpniu 1998 roku Południowo-Wschodnia Fundacja Strażaków w Auguście nadała imię Shirley Badke nowemu 10-osobowemu schronisku przeznaczonemu dla rodzin ofiar pożarów.



 


Przegląd Reader's Digest 1999
Tłumaczenie: Jerzy Bokłażec

Karty, które rozdaje los (1)

 

 

Rześki zimowy poranek zaczął się tak jak każdy inny dzień w domu Badke'ów. Shirley wyprawiła do pracy męża Jeffa. Popatrzyła, jak starszy syn Christopher idzie do szkolnego autobusu. Później podwiozła do szkoły młodszego syna Josepha i pojechała do pracy. Spółka Southland Timber, gdzie Shirley była recepcjonistką i sekretarką, mieściła się w parterowym budynku z cegły, w pobliżu lotniska Bush Field w mieście Augusta w stanie Georgia.

Wszyscy lubili 36-letnią Shirley. Pełna entuzjazmu niebieskooka blondynka była duszą firmy. Tuż przed godziną 9, gdy pisała sprawozdanie, naczelny dyrektor Dave Dodge zajrzał do niej, żeby się przywitać przed wejściem do gabinetu.

W TYM CZASIE, 24 kilometry od siedziby spółki, dwusilnikowa cessna usiłowała dolecieć na lotnisko Bush Field. Pilot właśnie zawiadomił przez radio kontrolera lotów o awarii prawego silnika i o konieczności przymusowego lądowania. Wkrótce znów nadał wiadomość.
- Nie działa drugi silnik. Chyba nie dolecimy.

Kontroler dostrzegł uszkodzony samolot. Prawe śmigło było nieruchome, a lewe obracało się leniwie. Jeszcze raz odezwał się głos pilota.
- Módlcie się za nas.

Półtora kilometra od pasa startowego cessna spadła za szpaler drzew.

Shirley Badke rozmawiała przez telefon. Nagle zobaczyła zbliżającą się od drzwi kulę płomieni. Rzuciła słuchawkę i próbowała uciekać. Cessna uderzyła w biuro. Okna rozpadły się, ściana eksplodowała, a nad Shirley przetoczyła się fala ognia.

Dodge wybiegł na korytarz i zobaczył kłąb płomieni. Z ich wnętrza dobiegał krzyk Shirley: "Na pomoc!",
- Na podłogę i skul się! - rzucił się, by przykryć ją swym ciałem.

Przestała płonąć.

Przy pomocy innego pracownika Dodge wyniósł ją na parking. Ubranie i włosy miała spalone. Dyrektor zdjął koszulę i delikatnie okrył Shirley. Wtedy poruszyła ustami. Pochylił się, nasłuchując.
- Siedem...dwa...dwa.

Liczby? Chyba majaczy. Jednak ona podawała numer telefonu do pracy męża. Chciała, żeby był przy niej. Patrząc w niebo, Shirley podniosła dłoń, by osłonić twarz przed słońcem. Wtedy zorientowała się, że ma spaloną skórę na rękach. Mogła zobaczyć kości - białe kości na tle błękitnego nieba. Panie Jezu, nie opuszczaj mnie - modliła się.

W biurze Jeffa zadzwonił telefon. Jeden ze współpracowników Shirley tłumaczył: - Był wypadek. Pana żona jest ranna. Musi pan natychmiast przyjechać.

Kiedy Jeffpodjechał do budynku, ambulans właśnie odjeżdżał. Wtedy zobaczył wbity w biuro swej żony osmalony i pogięty wrak samolotu. W ten oto sposób 12 stycznia 1995 roku Shirley i Jeff Badke'owie rozpoczęli najstraszniejszą podróż w ich wspólnym życiu.


POZNALI SIĘ 20 lat wcześniej na plaży w stanie Georgia. Energiczna 16-latka natychmiast zakochała się w Jeffie. Nie odwzajemnił jej uczucia. Była przecież dzieckiem, a on miał już 19 lat. Jed nak nie dała za wygraną.

Kilka lat później Jeff zranił przy pracy stopę i kurował się w domu, kiedy odezwał się dzwonek.

W drzwiach stała Shirley.
- Słyszałam o twoim wypadku - powiedziała. - Chciałam tylko, żebyś wiedział, że w każdej chwili jestem gotowa ci pomóc.

Tak zaczął się romans. Potem Jeff poprosił Shirley o rękę. Na początku mieli niewiele pieniędzy, ale ona była dobrej myśli.
- Wszyscy narzekają - mówiła. - Pesymizm jest łatwy, optymizm trudny. Zawsze bądź optymistą.

Jeff dostał pracę w fabryce i z czasem został kierownikiem. Shirley pracowała w Southland. Wybudowali drewniany dom z pokojem dla dwóch synów. Teraz, w drodze do szpitala, Jeff myślał tylko o jednym: nadeszła jego kolej, by pomóc żonie.


LEKARZE Z ODDZIAŁU Oparzeń w Okręgowym Ośrodku Medycznym w Auguście sądzili, że pobyt Shirley w szpitalu będzie krótki. Miała oparzenia trzeciego stopnia, najcięższe z możliwych. Obejmowały one ponad 85 procent powierzchni ciała. W izbie przyjęć pielęgniarka z ponurą miną podeszła do Jeffa, który chciał zobaczyć swą żonę.
- Obawiam się, że szansę nie są duże - powiedziała.

Jeff ledwo zdążył rzucić okiem na straszliwie poparzone ciało, kiedy sanitariusze zaczęli wytaczać wózek z powrotem. Ale oszołomiona Shirley dostrzegła Jeffa.
- Kocham cię - wyszeptała.

Kilka chwil później ogarnęła ją ciemność - lekarze wprowadzili nieszczęsną kobietę w stan śpiączki, by oszczędzić jej straszliwego bólu.

Pod koniec dnia opiekujący się Shirley doktor Hermann Orlet zapewnił Jeffa, że zrobi co w jego mocy.

Od tej chwili Shirley leżała w sterylnej izolatce. Jej twarz spowijały bandaże. Podłączono ją do kroplówki i monitorów, oddychała za pomocą rurki wprowadzonej do tchawicy, połączonej z respiratorem. Lekarze, aby nie dopuścić do zakażenia, ograniczyli wizyty gości. Jednak codziennie rano i wieczorem Jeff zakładał lekarski kitel i siadał przy niej, leżącej w bezruchu.

"Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych" - często niegdyś mawiała. Teraz Jeff zastanawiał się, czy jego żona zdoła przeżyć.

 

 

Przegląd Reader's Digest 1999

Tłumaczenie: Jezry Bokłażec