Pora nadziei

 

 

W latach 1985-1989 letnie opady deszczu plasowały się poniżej średniej. Spodziewaliśmy się coraz suchszych pór. W sierpniu 1989 roku wiatry hulały po więdnących lasach i zszarzałych równinach, niszcząc resztki spieczonej, kruchej trawy.

Pewnego wieczoru zobaczyliśmy dwie antylopy impala tuż za naszym płotem, patrzące łakomie na nasz bujny ogród. (Mamy zielone trawniki przez okrągły rok, bo podlewamy je wodą przepompowywaną z rzeki.) Zwierzęta robiły wrażenie wygłodzonych, otworzyliśmy więc bramę i wpuściliśmy je do środka. Przez całą noc pasły się na naszych trawnikach.

Od tamtej pory zostawialiśmy na noc otwartą bramę, żeby mogły wejść. Najpierw przychodziły tylko dwie antylopy, potem trzy, a w końcu sześć skubało co noc naszą trawę.

Nasz niepokój rósł, bo susza zaczęła dawać się zwierzętom we znaki. Pewnego dnia zobaczyliśmy za płotem rodzinę głodnych guźców. I one spozierały tęsknie na nasz ogród, ale bały się wejść. Zaczęłam więc zbierać po kilka koszy sałaty, szpinaku, marchwi, pomidorów oraz innych warzyw, po czym przerzucałam je przez płot dla guźców i impali. Rano po warzywach nie było ani śladu.

Na szczęście mamy duży ogród i uprawiamy wystarczająco dużo warzyw, żeby przetrwać zimę i zamrozić resztę na upalne miesiące lata. Wiedziałam, że uszczuplam nasz cenny prowiant, ale to nie miało znaczenia. Głodne zwierzęta były w rozpaczliwej sytuacji.

Wskutek przedłużającej się suszy bardzo zmizerniały nasze hipopotamy. Kiedy wieczorami wychodziły z rzeki w poszukiwaniu jedzenia, żałość była patrzeć na ich wychudłe cielska.

Pewnego ranka poszłam do warzywnika, zebrałam resztę kapusty i położyłam na taczkę. Zawiozłam ją na brzeg i zwaliłam przy suchym korycie. Wiedziałam, że to daremny trud, bo nie uratuję nieszczęsnych hipopotamów od głodu, ale nie mogłam patrzeć z założonymi rękami na ich cierpienie. Bałam się tylko, że moja pomoc jest zbyt skromna i nadchodzi zbyt późno.

Pewnego dnia Kobus i ja siedzieliśmy o zachodzie słońca przed domem. Zobaczyliśmy słaniającego się samca, który sunął na brzeg. W pewnej chwili stanął i padł na ziemię. Nie odezwaliśmy się słowem. Wiedziałam, że Kobusowi też serce się kraje. Warzywnik był już prawie pusty. Wiedziałam, że nie będę mogła dłużej karmić głodnych antylop i guźców.

W szarówce zmierzchu czekaliśmy, aż ciemności przesłonią wyjałowiony pejzaż. Wszystko wydawało się beznadziejne. Kobus siedział w milczeniu obok mnie, zapatrzony w horyzont. Już miałam podzielić się z nim swoimi myślami, kiedy wskazał dłonią na południowy wschód.
- Patrz. Błyska - powiedział.

Spojrzałam w tamtą stronę. Niebo na horyzoncie rozdarł świetlisty zygzak. Usłyszeliśmy miłe pohukiwanie sowy. Przez ogród przemknął lekki wietrzyk, a wkrótce dalekie błyskawice zaczęły raz po raz rozświetlać niebo na południowym wschodzie. Zrozumieliśmy, że nadciągają deszcze.

22 października wracaliśmy z Johannesburga po wizycie u moich rodziców. Kiedy pod wieczór dotarliśmy na skarpę, zobaczyliśmy przed sobą sawannę pokrytą ciemnymi, gęstymi chmurami. Nie posiadaliśmy się z radości, że nadchodzi koniec suszy.

Przez prawie całą noc padał deszcz. O świcie cały park był skąpany w blasku słońca. Mokry krajobraz iskrzył się w słońcu, a wszędzie dokoła unosiła się miła woń wilgotnej ziemi.

Tuż po pierwszych deszczach tryliony nasion zakiełkowały w zroszonej glebie i pokryły okolicę miękkim dywanem zielonych pędów. Na nagich drzewach pokazały się małe, soczyste listki, a potem wszędzie rozkwitły masy dzikich, bajecznie kolorowych kwiatów. Busz znów kipiał życiem. W ciągu dwóch tygodni jałowa ziemia przeobraziła się raz jeszcze w raj.


Co roku rodziny strażników rezerwatu spotykają się w Skukuzie. Przyjęcie jest wielkim wydarzeniem towarzyskim, ale dla żon strażników szczególnym okresem są też poprzedzające je dni.

Kiedy nasi mężowie mają narady, a dzieci bawią się z przyjaciółmi, my zaszywamy się w spokojnym zakątku obozu w cieniu drzew, popijamy herbatę i wymieniamy nowinki.

A gdyby ktoś przysłuchał się naszym rozmowom, od razu poznałby, że jesteśmy kobietami z głuszy. Nie mógłby się pomylić, słuchając naszych opowieści o przygodach, kłopotach i radościach naszego niezwykłego życia. Za nic w świecie nie zamieniłabym go na inne.





 



Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna KOŁYSZKO

  • /pisane-noc/196-krugerowie-z-afrykaskiego-buszu/954-spotkanie-oko-w-oko