Brakujący czynnik

 

 

Miesiąc później mieliśmy wyznaczoną wizytę u pediatry. Benita i ja ciągle jeszcze byliśmy zaniepokojeni, choć od czasu, kiedy wyszliśmy z przyjęcia i musieliśmy odwieźć Damona do szpitala na transfuzję krwi, mały był w doskonalej formie. Jego znamię znikło, miał nadal sterczącą czuprynkę i był najbardziej uroczym, różowiutkim i tłuściutkim bobasem pod słońcem.

Pediatra, pięćdziesięciokilkuletni, siwiejący mężczyzna ostrzyżony najeża, uśmiechnął się lekko.
- Jak minęły państwu święta? Chciałem, żeby najpierw mieli państwo miłe Boże Narodzenie.

Natychmiast ogarnął mnie lęk
- Dziękuję, dobrze - odpowiedziałem.

Lekarz spojrzał prosto na nas.
- No tak. Przykro mi, ale muszę państwu powiedzieć, że państwa synek cierpi na hemofilię. - Te słowa zmroziły mnie. Nasza skrywana obawa nagle stała się rzeczywistością.
- Hemofilia spowodowana jest tym, że w krwi państwa dziecka brakuje pewnego czynnika, który powoduje jej krzepnięcie - ciągnął dalej lekarz, rozkładając ręce. - Tego nie da się wyleczyć.

Objąłem ramieniem Benitę. W jej oczach wzbierały łzy.
- Panie doktorze, czy nie da się nic zrobić? - spytałem.
- Nie, proszę pana. W jego krwi brakuje czynnika VIII. Nie ma go w ogóle, albo ma go bardzo mało. Ilekroć będzie krwawił, trzeba będzie przywieźć go na transfuzję.
- To znaczy, kiedy się skaleczy? - moja wyobraźnia wybiegała w przyszłość. Będziemy się starać bardzo na niego uważać.
- Nie, chodzi o stłuczenia, nie o skaleczenia. Jeśli tylko coś sobie stłucze, zrobi mu się krwiak, inaczej mówiąc siniak, czyli dojdzie do wewnętrznego krwawienia. Powierzchowne skaleczenia i zadrapania nie są tak istotne. Najwięcej szkody wyrządzają uderzenia i stłuczenia.

Prawie osiem miesięcy później hemofilia dała o sobie znać. Damon nie umiał jeszcze raczkować, ale potrafił już stać w swoim łóżeczku. Chociaż było ono obite od wewnątrz tapicerką, w jakiś sposób uderzył się w głowę.

Następnego dnia rankiem Benitę wyrwał ze snu płacz Damona. Trąciła mnie łokciem, a ja wstałem i przyniosłem jej dziecko do karmienia. Benita poczuła, że ma ciepłą główkę.
- Coś jest nie tak - zauważyła. -Jakby jego główka zrobiła się większa.
- Co też ty mówisz? - odpowiedziałem. - Może patrzysz na niego pod innym kątem.

Damon zaczął ssać butelkę i przestał płakać.
- No widzisz? - powiedziałem z zadowoloną miną.

Dwie i pół godziny później wyszedłem do pracy. Byłem dyrektorem artystycznym jednej z agencji reklamowych w Sydney w Australii. Tego dnia miałem robić reklamę telewizyjną i szef mojej firmy zarezerwował studio dźwiękowe.

Tymczasem głowa Damona robiła się coraz większa. Benita próbowała się ze mną skontaktować, ale niestety nie mogła się dodzwonić. W końcu sama zawiozła go do szpitala.

Wieczorem wróciłem do domu bardzo późno i dopiero następnego dnia mogłem odwiedzić Damona w szpitalu. Przy śniadaniu sześcioletni Brett opowiedział mi o tym, jak głowa brata puchła coraz bardziej, aż wszyscy myśleli, że pęknie. Lekarz ostrzegł mnie w rozmowie telefonicznej, że Damon ma ogromnego krwiaka. Jednak to, co ujrzałem kiedy wszedłem do jego pokoju, tak bardzo przekroczyło moje oczekiwania, że doznałem szoku.

Proszę sobie wyobrazić przybysza z kosmosu, z małym dziecięcym tułowiem, pulchnym i różowiutkim, lecz z głową ogromną i posiniałą, wyglądającą jak miękka, przejrzała śliwka ze skórą tak napiętą, że jej powierzchnia stalą się zupełnie gładka, zacierając rysy twarzy. Tam, gdzie powinny znajdować się oczy, widniały jedynie maleńkie szparki, a w miejscu ust był malutki otworek przypominający zdeformowany pępek. Tam natomiast, gdzie miały być uszy, nie było nic, poza dwoma wgłębieniami po bokach dużego, owalnego worka pełnego purpurowej krwi. Mój śliczny mały synek zmienił się w potworka.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Przerwane przyjęcie

 

 

Damon z dużym siniakiem pod pachą, biegnącym przez lewy bok i żebra aż do biodra i tworzącym ciemnofioletowe znamię. Lekarz, który odbierał poród powiedział, że to wkrótce zniknie, toteż wraz z żoną, Benitą, nie mogliśmy się doczekać chwili, kiedy Damon będzie wreszcie doskonałym dzieckiem, bez skazy.

Był uroczym chłopczykiem z miękkimi, jasnymi włoskami sterczącymi "na jeża". Jego bracia - pięcioletni Brett i trzyletni Adam - ogromnie go polubili. Często można było zobaczyć, jak stoją przy jego kołysce i prowadzą z nim poważne rozmowy, jak brat z bratem. Maleńka rączka Damona zaciskała się wtedy wokół brudnego palca, jaki wyciągał do niego któryś z braci.

Byliśmy pewni, że nie będziemy z nim mieli żadnych kłopotów. Po wieczornym karmieniu zasypiał i budził się na ogół dopiero następnego dnia, przesypiając karmienie o trzeciej nad ranem. Prawie nigdy nie płakał. Nawet jako niemowlę nie był beksą. Malec był w domu już 10 dni, kiedy zawieźliśmy go znów do szpitala na zabieg obrzezania.

- Jeśli będzie po tym troszkę krwawił, proszę się nie martwić - uspokajał nas lekarz. - Utrata kilku kropli krwi nic mu nie zaszkodzi.

Tamtego wieczoru wybieraliśmy się na całonocne przyjęcie weselne do przyjaciół Benity. Moja żona, która zawsze była nadopiekuńcza, niepokoiła się, że zostawiamy Damona w domu. Wiedzieliśmy jednak, że dziecko będzie pod opieką naszej stałej piastunki, do której mieliśmy absolutne zaufanie.

Podczas przyjęcia w pewnym momencie wydało mi się, że śnię na jawie. Ujrzałem Damona, jak leży w domu w swojej kołysce. Widziałem, że ma zsiniałe i pomarszczone usta, skórę tak białą, że niemal przezroczystą, i mocno zamknięte oczy. Było to więcej niż przeczucie lub nieokreślony niepokój. Miałem wrażenie, że stoję nad nim i wszystko dokładnie widzę. Musiało się dziać coś bardzo niedobrego. Zerwałem się z krzesła i pociągnąłem za sobą Benitę.
- Chodź, musimy wracać - nalegałem.

Zaskoczona wstała z miejsca, ku zdumieniu pewnego pana, lekarza, który siedział obok niej. Teraz z kolei jego chwyciłem za ramię.
- Musi pan z nami pojechać. Nasze dziecko umiera!

Lekarz spojrzał na Benitę. Uśmiechnęła się, usiłując ukryć zmieszanie.
- Przepraszam - powiedziała. - Mój mąż rzadko pija wino.
- Ale ja bardzo, bardzo pana proszę. Niech pan z nami pojedzie - usiłowałem pociągnąć go za ramię, lecz szarpnięciem wyrwał się z mojego uścisku.

Dla Benity tego było już za wiele.
- Nie, to ty pojedziesz ze mną - warknęła. Chwyciła mnie, wbijając mi ostre paznokcie w ramię. Kiedy tak szliśmy w stronę drzwi, miałem nadal przed oczami wyraźny obraz naszego umierającego dziecka i byłem bliski łez.
- Oszalałeś? - krzyczała Benita. _ Co się z tobą dzieje?
- Chodzi o Damona. Dzieje się coś złego - powiedziałem. Reagowałem w sposób zupełnie instynktowny i byłem absolutnie pewny, że przeczucia mnie nie mylą.

Kwadrans później zatrzymałem się przed naszym małym domkiem, wyłączyłem stacyjkę i wyskoczyłem z samochodu. Pędem pobiegłem do pokoiku dziecinnego.

Damon leżał starannie przykryty niebieskim kocykiem. Był trochę blady i miałem wrażenie, że jego wargi pozbawione są koloru, ale wydawał się zadowolony i pogrążony w normalnym śnie. Miał mocno zaciśnięte oczka, zupełnie jak nowo narodzony kotek.Postanowiłem wziąć go na ręce i podać Benicie do wieczornego karmienia. Kiedy odchyliłem kocyk i wyciągnąłem do niego ręce, zobaczyłem, że jego pieluszka przesiąknięta jest krwią.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

  • 1
  • 2