Dziękuję, tato

 

 

Musiałem Damonowi przyrzec, że jeśli umrze, stanie się to w domu, w jego własnym łóżku. Teraz, kiedy miał być zwolniony z oddziału chorych na AIDS, podszedł do mnie pielęgniarz i spytał, czy mogę chwilę z nim porozmawiać.
- Będzie pan musiał wiedzieć o pewnych sprawach.

Poczułem nagłą pustkę w głowie i dopiero po chwili pozbierałem myśli.
- On już tu nie wróci? To koniec? - spytałem z bijącyn sercem.
- Bryce, Damon po raz ostatni jedzie do domu - powiedział pielęgniarz najdelikatniej jak potrafił.

Później siedziałem przy Damonie, trzymając go za rękę. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. W pewnej chwili cichym głosem powiedział mi, że czas zadzwonić do Adama i sprowadzić go z Londynu do domu.
Czułem, jak łzy płyną mi po policzkach. Zdobyłem się tylko, by ścisnąć mu dłoń na znak, że rozumiem.
- W porządku, tato - powiedział. Siedzieliśmy tak w milczeniu dłuższy czas. Nic więcej nie było do powiedzenia. Wspaniały Damon pogodził się z kresem swojego życia.

Adam przyleciał z Londynu, a Celeste wyjechała po niego na lotnisko. Oboje pojechali prosto do Damona. Adam trzymał go w ramionach, jak dziecko i obaj bracia płakali. Następnego dnia Damon wrócił do domu. W sobotę cierpiał tak straszne bóle, że morfina w płynie nie mogła ich uśmierzyć. Zaczęliśmy telefonować do jego przyjaciół i kolegów ze szkoły, wszystkich tych, którzy byli mu bliscy. Wreszcie, w niedzielę po południu, przyszedł Toby, żeby się pożegnać. Ten sam Toby, który przedstawił Damona Celeste, który odegrał tak ważną rolę w życiu Damona i którego tak bardzo kochał. Teraz cicho powiedzieli sobie "żegnaj".

W dniu prima aprilis 1991 roku obudziłem się bardzo wcześnie i poszedłem pobiegać plażą wzdłuż brzegu. Przed wschodem słońca na niebie pojawiła się poświata. Być może pył wulkaniczny w atmosferze lub jakiś wybryk temperatury spowodował załamanie promieni słonecznych, co dało złudne wrażenie świtu.

W ostatnim dniu swego życia Damon będzie miał dwa wschody słońca i ani jednego zachodu, pomyślałem, próbując uśmiechnąć się przez łzy. To zupełnie w jego stylu, świetny start i kiepski finisz.

Przyszedłem do domu, usiadłem na tarasie i płakałem. W Sydney budził się właśnie piękny dzień, nad portem jaśniała łuna słońca. Nastawiłem kawę, zatelefonowałem do naszego syna, Bretta i obudziłem Benitę.

Wszyscy mieliśmy czas, by się pożegnać. Brett i Adam, stali obaj przy naszym domu i w sposób delikatny, choć trochę niezgrabny, próbowali pomóc sprawnie krzątającej się Celeste, która nadal zwracała się do Damona czystym, wesołym głosem.

Tego dnia twarz Damona była blada jak płótno. Jego oczy, niegdyś piwne, stały się ciemnobrązowe, pokryte plamkami. Mówił z wielkim wysiłkiem. Podchodziliśmy do niego po kolei. Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go, a on sięgnął po moją rękę.
- Dziękuję, tato. Dziękuję za wszystko. - A potem dodał szeptem: - Bardzo cię kocham, tato.

Przy jego śmierci była Celeste. Wspaniały Damon raz jeszcze schronił się w jej ramionach. Tym razem musiała pozwolić mu odejść.

Mamy zdjęcie Damona z Celeste, zrobione w British Museum. Stoją w bazaltowej bramie zbudowanej przez starożytnych Asyryjczyków. Ta fotografia wciąż nam przypomina, że nic nie trwa tak długo, jakbyśmy chcieli, ani pomniki, które wznosimy, by zadowolić własną pychę, ani starannie budowane ludzkie życie. Na tym zdjęciu Damon sprawia wrażenie bardzo słabego, a przecież mimo to potrafił przeżyć chwile zachwytu. Był taki dzielny, wykorzystywał do końca resztki życia, które w nim się jeszcze tliło.

Damon nie był święty, a jednak wszystkim nam uświadomił sens życia wykraczający poza nas samych. Dzięki niemu lepiej zrozumieliśmy, czym jest życie, nauczył nas, co to znaczy miłość. Pokazał, jak ważne jest "wycisnąć" to, co najistotniejsze z każdej godziny życia, która jest nam dana. Wspaniały Damon był tak pełen życia w każdym dniu swego istnienia.

Wiele miesięcy potem poszedłem pobiegać z jednym z lekarzy Damona, który stał się przyjacielem rodziny.
- Wiesz, Damon nie był zwyczajnym młodym człowiekiem - powiedział mi. - Miał więcej serca, więcej śmiałości, więcej charakteru i więcej odwagi niż wszyscy pacjenci, których leczyłem. Wiele się od niego nauczyłem. Moim zdaniem potrafił chwalebnie żyć do końca.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Droga powrotna

 

 

Gdy dotarli do Rzymu tydzień później, Damon był już bardzo zmęczony. Wszyscy wrócili do Londynu, gdzie i ja dojechałem, by spędzić tam razem z nimi Boże Narodzenie. Zrobiło się chłodno i wydawało się, że Damon zaczyna gasnąć. Większość dni przesypiał ciężkim, męczącym snem i wstawał dopiero późnym popołudniem, nie mając sił ani chęci, żeby gdzieś wyjść. Wczesnym wieczorem znów gotów był iść spać.

Moje wspomnienia z tamtych dni są trochę zamazane. Wstawałem o czwartej nad ranem i zaczynałem pracę nad powieścią, z którą i tak byłem już spóźniony u mego londyńskiego wydawcy. Czasami słyszałem, jak Damon wstaje. Z początku szedłem do jego pokoju i pytałem, czy mogę mu pomóc, ale on tego nie chciał.

Damon, mój piękny chłopiec, zrobił się podobny do ducha. Ja pisałem, a on umierał powoli w pokoju obok. Każdego dnia ubywało go trochę, a moja książka nieuchronnie zbliżała się do końca.Postanowiliśmy, że to ostatnie Boże Narodzenie będzie dniem pełnym radości i śmiechu. Udekorowaliśmy nasze wynajęte w Londynie mieszkanie, choinkę przystroiliśmy lampkami i świecidełkami, i ułożyliśmy pod nią stertę prezentów. Stół świąteczny uginał się od smakołyków, pieczonego indyka przyrumienionego na złotobrązowy kolor i wielu innych tradycyjnych potraw.

Błyszczało srebro i skrzyły się kryształy kiedy wznosiliśmy toasty, składając sobie życzenia i pijąc szampana z delikatnych kieliszków na długich nóżkach. Obiad był wyśmienity i cudownie spędzaliśmy czas. Gdy o czwartej po południu Damon poczuł się wyczerpany i postanowił położyć się do łóżka, powiedział, że było to najmilsze Boże Narodzenie, jakie pamięta.

Kilka dni później oświadczył, że chce wracać do domu. Gdy dotarliśmy do Sydney, Damon, którego dotąd znaliśmy, właściwie przestał istnieć.

Nie pozostało z niego nic. Przeżywaliśmy męki patrząc na niego dzień po dniu.

W połowie marca Damon przeżył ostry atak. Siedząca przy nim w ambulansie Celeste trzymała go za rękę, gdy odzyskiwał przytomność. Usiłując powstrzymać łzy, powiedziała:
- Hej, Damon. Zabieramy cię do szpitala. Będziesz zdrowy. - Wpatrywał się w nią otępiałym wzrokiem, nie dając znaku, że cokolwiek rozumie i czy ją poznaje.

Aż do tego czasu zawsze trzymali się razem. Przez sześć lat Celeste była oddaną pielęgniarką Damona. Opatrywała jego odleżyny, wacikami wycierała z warg zaschnięte pleśniawki, i ropę z oczu. Myła go, kiedy nie był w stanie zapanować nad funkcjami fizjologicznymi i opatrywała półpasiec. Podawała mu morfinę i leki na serce.

Przez cały ten czas Damon nalegał, by Celeste zachowywała środki ostrożności chroniące przed śmiertelnym wirusem. W żadnym wypadku nie chciał narażać zdrowia ukochanej.

Celeste nie zamierzała wpuścić śmierci do pokoju Damona, odganiała ją i odstraszała śmiejąc się lub po prostu blefując z rozpaczy. Ale teraz, siedząc przy nim w karetce, po raz pierwszy zobaczyła, że osoba, którą kocha najbardziej na świecie, nie poznaje jej. I po raz pierwszy uświadomiła sobie, że Damon może umrzeć.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Potrzeba życia

 

 

AIDS to cała seria poważnych szoków. Chory wychodzi z jednej choroby po to, by natychmiast popaść w następną. Choroby przychodzą bez ostrzeżenia w nocy, a rano atakują już z pełną siłą. Nie funkcjonuje należycie pęcherz, nie funkcjonują płuca, odmawiają posłuszeństwa stawy, nawet rzęsy wypadają.Całymi miesiącami drożdżaki i pleśniawki pokrywały jamę ustną Damona.

W 1990 roku grzybica rozprzestrzeniła się na śluzówkę żołądka, co sprawiło, że połykanie i jedzenie stało się dla niego bolesne. Wkrótce powróciły nocne poty, a zaraz potem Damon znalazł się w szpitalu z ostrą biegunką. I tak już miało być, z krótkimi momentami wytchnienia, aż do końca.

W maju Damon dostał suchego, uporczywego kaszlu i zaczął mieć trudności z oddychaniem. Był to nawrót zapalenia płuc związanego z AIDS. Gdy powoli dochodził w szpitalu do zdrowia, zawsze mając w pobliżu maskę tlenową, dostał bolesnych zaburzeń żołądkowych spowodowanych przez wirus CMV( cytomegalovirus).

Z nadejściem chłodów dolegliwości artretyczne w stawach stawały się nie do zniesienia. Artretyzm kojarzy się nam ze sztywnymi stawami i brakiem komfortu. W istocie może on być jednym z najbardziej bolesnych schorzeń. Damon cierpiał tak strasznie, że zaczęto mu podawać morfinę.

W sierpniu stwierdzono u niego półpasiec. Ktokolwiek miał kiedyś zwykłą opryszczkę wie, jakie to jest bolesne. Damon miał aż 180 pęcherzyków na wewnętrznej stronie nóg i na stopach. Jak nasz Wspaniały Damon to wszystko przeżył, pozostanie tajemnicą, ale jeszcze bardziej zadziwiające jest to, że nadal pragnął żyć. Wola życia jest niesłychanie silnym instynktem, ale czyż można ten horror nazwać życiem? Skąd czerpał swoją siłę? Czy była to miłość? Celeste nadal całym sercem wierzyła, że Damon z tego wyjdzie.Byłem bardzo zdumiony, kiedy Benita oznajmiła mi, że Damon chce pojechać do Europy i zobaczyć się ze swoim bratem, Adamem, pracującym teraz w Londynie.
- Bardzo za nim tęskni - powiedziała.

Nie wyobrażałem sobie, bym mógł Damonowi czegokolwiek odmówić. Zastanawiałem się jednak, jak dawałby sobie radę w obcym kraju, gdyby się rozchorował. Było to dość ryzykowne. Tymczasem lekarz na oddziale AIDS stwierdził, że taki wyjazd jest możliwy.
- Czasami takie przeżycia mobilizują pacjentów, dają im motywację do dalszego życia. Wyjazd może Damonowi dobrze zrobić - skonstatował.

W październiku 1990 roku Damon, Celeste i Benita wyruszyli do Londynu. Podczas pierwszego dnia pobytu w Londynie Damon przebył pieszo prawie trzy kilometry, idąc bardzo powoli, lecz nie przystając ani na chwilę.

Czasami Adam widział, jak zaciska zęby, czując nagły ból, na ogół jednak niczego po sobie nie pokazywał. Za to wciąż zadawał pytania. Natura obdarzyła Damona niespotykaną wręcz ciekawością.

Po tygodniowym pobycie w Londynie wszyscy pojechali do Paryża, gdzie Damon, jak się wydawało, podupadł trochę na siłach. Przemierzyli Francję i zatrzymali się we wspaniałym hotelu z widokiem na Morze Śródziemne. Tam Damon mógł wypocząć przez kilka dni. Z rana kawa i słodkie rogaliki na balkonie wychodzącym wprost na iskrzące się w słońcu morze. Było mu tam bardzo dobrze. Potem spędzili jeszcze jedną noc we włoskim kurorcie nadmorskim, po czym udali się do Florencji.

Kiedy wjeżdżali do miasta, słońce właśnie zachodziło, tuż po ulewnym deszczu. Celeste rozpłakała się, wskazując niebo. Przez chmury przebijały promienie słońca.
- Damon, popatrz, "snop boskiego światła".





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Przygarbiony

 

 

Celeste zatelefonowała z Rzymu zanim jeszcze Damon poszedł do szpitala. Zachwycona przez pół godziny opisywała wszystko, co widziała: Kaplicę Sykstyńską, Koloseum, Panteon. Damon tkwił przy telefonie, choć pot spływał mu z czoła i z bólu zagryzał wargi. Kiedy zaczął mówić, nie sposób było wyczuć w jego głosie, że tak naprawdę nie jest aż tak bardzo przejęty włoskimi przeżyciami Celeste.

Kiedy Celeste znów zadzwoniła, Damon był prawie od tygodnia w szpitalu. Powiedzieliśmy jej, że spuchło mu kolano i łokieć i że potrzebuje specjalnej opieki. Przyjęła to do wiadomości, po czym dalej opowiadała mi o tym, co zwiedzała we Florencji.
- Powiedzcie proszę Damonowi, że "snop boskiego światła" istnieje naprawdę - powiedziała.
- Snop boskiego światła?
- Tak nazywamy promienie światła, które padają zza chmur na renesansowych obrazach. Proszę mu powiedzieć, że przyjechałam do Florencji akurat po popołudniowej burzy i kiedy zachodziło słońce, chmury miały złote obrzeża, a snop boskiego światła padał prosto na Pałac Pittich, zupełnie jak na obrazach.

Zapanowała chwila ciszy. Potem Celeste dodała cicho:
- Proszę mu powiedzieć, że cały czas o nim myślę i że płakałam, kiedy ujrzałam to światło, a jego nie było przy mnie.

Gdy Celeste wróciła do domu kilka tygodni później, Damon był jeszcze w szpitalu. Prawie cały swój czas spędzała razem z nim, aż do chwili, kiedy musiała wrócić na uniwersytet.

Wreszcie Damona zwolniono ze szpitala i na trochę wrócił do nas, by nabrać trochę sił. Zobaczyłem kiedyś, jak siedzi na werandzie i wpatruje się w lśniącą taflę zatoki, gdzie mały hydroplan szykował się do lądowania. Zauważyłem, że po policzkach płyną mu łzy. Cicho usiadłem obok niego.
- Tato, jak cudownie jest żyć - powiedział.

Do końca 1988 roku wszystko właściwie układało się pomyślnie, chociaż Damon zrezygnował ze studiów i całą energię skupił na prowadzeniu w domu własnego wydawnictwa. Nie uważał siebie za człowieka chorego. O swojej chorobie AIDS mawiał "moja sprawa", a o artretyzmie "to". Kiedy miał naprawdę duży krwotok, kwitował to stwierdzeniem: "To tylko głupie krwawienie".

Na początku 1989 roku okazało się, że AZT (azidothymidine), lek, który Damon zażywał w celu zahamowania postępu AIDS, wyniszcza organizm. Tak więc walczył teraz z anemią i mdłościami spowodowanymi przez AZT w nadziei, że jakoś sobie z nimi poradzi, jeśli tylko uda się opóźnić postępy AIDS. Stawał się coraz bledszy i wątlejszy, aż wydawało się, że uszła z niego cała energia, a liczba czerwonych krwinek spadła do połowy, lub nawet jeszcze bardziej. Takie pogarszanie się jego stanu trwało zazwyczaj około dwóch tygodni. Potem szedł do szpitala na pełną transfuzję i wracał do domu wieczorem, z różowymi policzkami, pełen energii.

Ale pewnego ranka, przy śniadaniu, Damon zaczął mieć problemy z oddychaniem. Nagle z trudnością zaczął łapać powietrze, przyciskając ręce do piersi. Łatwo było postawić diagnozę, ponieważ było to bardzo typowe dla AIDS zapalenie płuc. Miliony bakterii pneumocistis carinii wypełniły jego płuca i groziło mu uduszenie się. Podano mu jednak silnie działający antybiotyk i choroba została opanowana.

Ale kiedy Damon opuszczał szpital, z niepokojem zauważyliśmy, że zaczął powłóczyć nogami i chodzi teraz przygarbiony, jak człowiek bardzo stary lub poważnie chory. Skórę na twarzy miał bardzo napiętą i czasami można było pod nią zobaczyć zarysy czaszki. Linia włosów na czole przesuwała się coraz bardziej ku tyłowi, a sterczące niegdyś do góry włosy wydawały się teraz rzadkie i nierówne, jak po kiepskim ostrzyżeniu.

Kryzys zdrowotny nie był dla Damona niczym nowym. Zawsze umiał stawić mu czoło i wychodził z niego silniejszy niż przedtem. Teraz jednak wyraźnie gasł w oczach. Potrafił godzinami siedzieć w samotności, kiwając się i nic nie mówiąc.

Coraz większym wsparciem była dla niego Celeste, która w miarę, jak dawny Damon słabł, musiała być silna za dwoje. Kiedy się poznali, była cicha i zadowolona, kiedy on mówił. Teraz ona podtrzymywała rozmowę.

Damon przyjmował mieszankę leków, których uboczne skutki były zatrważające. Czasami cierpiał na ostre zaparcie przez wiele dni, to znów nagle następowała zupełnie odwrotna reakcja i dostawał ataku biegunki, która powodowała odwodnienie i wycieńczenie. Wydawało się, że lek AZT nie pomagał Damonowi i poziom limfocytów T, białych krwinek, które chronią organizm przed infekcją, spadł do zera, zaś działanie uboczne tego środka stało się tak bardzo uciążliwe, że po wielu dyskusjach z lekarzami i z rodziną, Damon postanowił przerwać kurację. Niestety, jego kłopoty z przewodem pokarmowym nie ustąpiły i Damon popadł w głęboką depresję.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Kartka na drzwiach

 

 

Damon miał kłopoty z zębami mądrości. Dentysta poradził, by je usunąć, jednak ekstrakcja zębów u pacjentów cierpiących na hemofilię może stwarzać problemy. Nawet usunięcie jednego zęba mogłoby wymagać przetoczenia dużej ilości czynnika VIII: dlatego przed zabiegiem zrobiono mu transfuzję, dzięki czemu prawie wcale nie krwawił.

Kilka dni po jego powrocie ze szpitala, Celeste wyjechała na długo oczekiwaną wycieczkę. Miała właśnie rozpocząć trzeci rok studiów na wydziale architektury Uniwersytetu w Sydney i i zaoszczędziła trochę pieniędzy na wyjazd do Włoch, by zwiedzić tam zabytki architektury. Parę dni po jej wyjeździe Damon dostał temperatury, spuchło mu kolano i zaczął w nim odczuwać silny ból. Spędził jeden dzień w centrum leczenia hemofilii, po czym zgodził się wrócić do nas do domu.

Tamtej nocy, kiedy obudziłem się około drugiej nad ranem, usłyszałem, jak Damon porusza się w swoim pokoju. Wstałem i wyszedłem po cichu na korytarz.

Damon siedział przy łóżku, a sprzęt do transfuzji leżał na stoliku obok. Damon cicho płakał. Podniósł na mnie błyszczące oczy.
- Tato, boli bardziej, niż kiedykolwiek. - Skarżył się jak mały chłopiec, a ja czułem, jak mnie coś chwyta za gardło.

Ręce mu się trzęsły, gdy usiłował przygotować czynnik VIII do transfuzji.
- Mogę ci pomóc? - spytałem. Już dwa lata nie miałem do czynienia z igłą, ale udało mi się za drugim razem.
- Nieźle - zauważył Damon, próbując ze mnie zażartować. Zerwał z ramienia opaskę. Taki był kiedyś dumny z tego ramienia. Czasami napinał mięśnie i podziwiał je. Teraz jednak mięśnie zwiotczały i całe ramię wydawało się wątłe i słabe, jak całe jego ciało.

Następnego wieczoru znów zrobiłem mu transfuzję. W sobotę wieczorem kolano bolało go już tak bardzo, że poprosił o wyłączenie wentylatora, ponieważ nawet podmuch powietrza drażnił mu kolano. W niedzielę rano wezwałem karetkę pogotowia.

Dotknięcie Damona w jakiekolwiek miejsce sprawiało mu ból, a kolano spuchło tak, jak nigdy przedtem. Kiedy dwóch sanitariuszy próbowało poruszyć go na łóżku, Damon krzyknął, a w szeroko otwartych oczach widać było strach. Nigdy przedtem nie słyszałem, żeby Damon krzyczał, nawet kiedy był dzieckiem. Benita zaczęła cicho płakać, odwracając głowę. Damon krzyczał strasznie, przegryzł sobie na wylot dolną wargę usiłując zapanować nad bólem, kiedy układano go na wózku i odwożono do karetki.

Całą niedzielę spędziliśmy w szpitalu. W poniedziałek rano lekarz prowadzący wyglądał na zupełnie zdezorientowanego.
- On jest bardzo chory. To wiemy na pewno. Jest to ciężka infekcja, ale nie wiemy jaka.

Po południu z oddziału patologii przyszedł do nas młody lekarz. Wydawał się zmęczony i oznajmił nam, że ustalono na czym polega problem.
- W kolanie wywiązała się infekcja, to salmonella.
- Jak można mieć salmonellę w kolanie? - spytałem ze zdziwieniem. - Przecież jest to rodzaj zatrucia pokarmowego.

Lekarz pokiwał głową - Dlatego właśnie tak trudno " było nam stwierdzić, co to jest. W tym wypadku salmonella mogła dostać się przez usta, przez rany po usunięciu zębów i dotrzeć do osłabionego kolana i łokcia. To oczywiście nie jest typowe, ale na tym właśnie polega problem z AIDS. Jakakolwiek przypadkowa infekcja z łatwością wnika do organizmu.

Do tego czasu nie zdawaliśmy sobie właściwie sprawy z tego, że u Damona infekcja HIV przeszła już w chorobę AIDS. Wziąłem Benitę pod ramię. Czułem, jak drży. Wiedziałem już, że jest to początek końca podróży, którą rozpoczęliśmy tamtej nocy, gdy ujrzeliśmy pieluszkę Damona przesiąkniętą krwią. Benita zaczęła gwałtownie szlochać.
- Mogą państwo być pewni, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy - zapewniał patolog. - Teraz przynajmniej wiemy, jak go leczyć. Myślę, że z tego wyjdzie.

Tamtego wieczoru w szpitalu, na drzwiach pokoju, w którym leżał Damon, wywieszono kartkę: "Teren zakażony. Obowiązują bezwzględnie fartuchy, maski i rękawiczki." Słowo "bezwzględnie" było podkreślone na czerwono. Damon miał być nietykalny, nieczysty, niebezpieczny.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Zawsze będziemy razem

 

 

Upały późnego lata przeszły niepostrzeżenie w jesień. W Sydney dni są wtedy jasne i chłodne, a powietrze robi się bardziej suche. Te ciche, spokojne dni zbiegły się z rozpoczęciem przez Damona drugiego roku studiów na uniwersytecie i miały dowieść po raz ostatni, że przyjdzie mu współzawodniczyć jedynie z hemofilią.

Nakłonił nas, byśmy mu pozwolili zamieszkać z kilkorgiem innych młodych ludzi. Jego dni wypełnione były śmiechem i zabawą. Razem wystawiali sztuki teatralne, do późnej nocy dyskutowali o muzyce i życiu, potem pili wino i grali w szachy do białego rana. Szachy zawsze dawały Damonowi szansę pokonania tych, którzy nie dali mu się pobić na innym polu. Był świetnym szachistą. Ale na początku zimy zaczął przegrywać. Zaczęła go zawodzić zdolność koncentracji, z której słynął. Jego nadgarstki i łokcie stawały się coraz bardziej sztywne, a kuśtykanie coraz bardziej widoczne. Zaczął tracić na wadze, choć nadal twierdził, że czuje się świetnie.

Pewnej zimowej nocy obudził się cały ociekający potem, w pościeli zupełnie mokrej. Miał lekko podwyższoną temperaturę, ale z pewnością nie na tyle, żeby aż tak się spocić. Usiłował sobie wmówić, że jest to reakcja na transfuzję i że winny temu jest czynnik VIII, mimo że tamtej nocy nie miał transfuzji. Pościel została zmieniona, a on znów położył się spać w nadziei, że przestanie się pocić, jeśli tylko nie będzie o tym myślał. Jednak kilka godzin później wszystko się powtórzyło. To nocne pocenie się zdarzało się mniej więcej trzy razy w tygodniu i trwało jeszcze parę miesięcy, po czym skończyło się tak samo niespodziewanie, jak się zaczęło.

Wkrótce potem namówiono Damona, by wziął udział w prelekcjach na temat virusa HIV. W czasie przeznaczonym na zadawanie pytań napomknął o swoich nocnych potach. Chciał się dowiedzieć, czy mają one jakiś związek z HIV.

Lekarz, który prowadził kurs, spojrzał na niego poważnie i powiedział:
- Damon, nocne poty są jednym z pierwszych sygnałów świadczących o tym, że infekcja HIV wkracza w następną fazę.
- AIDS? - zapytał Damon spokojnym głosem, ale z sercem bijącym jak szalone.

Lekarz nie odpowiedział wprost, pokiwał jedynie twierdząco głową.
- Damon, jest mi naprawdę bardzo przykro.

W rozmowie z innymi Damon usprawiedliwiał swoje złe samopoczucie hemofilią i ciągłym krwawieniem w bolącym kolanie. Wspaniały Damon nie był z tych, co się łatwo poddają i nie zamierzał wcale zwierzać się nikomu ze swojej trwogi, nawet ukochanej Celeste. Jednak coraz trudniej było mu udawać, że nic mu nie jest.

Z całych sił starał się trzymać fason w jej obecności, ale często czuł się wyczerpany. Coraz mniej przypominał dawnego, wesołego Damona, a Celeste dławił wręcz lęk o niego. Zamartwiała się, że Damon wygląda na coraz bardziej chorego.

W dzień urodzin Celeste Damon obudził się z fatalnym samopoczuciem, zrobił więc sobie transfuzję w nadziei, że do wieczora poczuje się lepiej. Zamierzał ofiarować Celeste dość oryginalny prezent. Był to mały rysunek wykonany piórkiem, przedstawiający dwie zebry. Kiedy Damon był jeszcze małym chłopcem, dostał ten rysunek od pewnego artysty, jednego z moich przyjaciół. Rysunek ten zawsze zajmował w pokoju Damona honorowe miejsce i Celeste zachwycała się nim.

Odrobina wilgoci wdarła się pod tanią ramkę i odbarwiła część rysunku. Celeste namawiała Damona, żeby zmienił ramkę, ale zawsze brakowało mu pieniędzy. Wreszcie udało mu się ubić interes. W zamian za oprawienie obrazka miał wydrukować na swoim komputerze 500 zaproszeń na mającą się odbyć wystawę.

Cały ranek Damon zbierał siły na wyprawę do sklepu ramiarza. Mógł tam się wybrać tylko pieszo, a ponieważ z powodu bólu kolana sklep był w zasadzie poza zasięgiem jego możliwości, wyprawa w obie strony, w sumie niewiele więcej niż półtora kilometra, zajęła mu prawie dwie godziny.

Wieczorem Damon wraz z przyjaciółmi urządzili dla Celeste przyjęcie-niespodziankę. Dopiero po przyjęciu Damon i Celeste mogli być wreszcie sami. Wręczył jej wtedy swój prezent.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie.

Odwinęła paczuszkę i kiedy ujrzała elegancką nową ramkę, podniosła na niego wzrok. Usta jej drżały i z trudnością powstrzymywała łzy.
- Teraz jest twój - powiedział z błyszczącymi oczami. - Daję ci ten obrazek, żebyś go zachowała dla siebie, na zawsze.

Celeste z płaczem padła mu w ramiona.
- Tak bardzo cię kocham, tak bardzo. Proszę cię, Damon, nigdy mnie nie opuszczaj.
- Nie zrobię tego, kochana, przyrzekam. Będę żył zawsze. I zawsze będziemy razem. Zobaczysz.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Nie ma powodu do trwogi

 

 

W roku 1984, kiedy Damon zdawał egzaminy końcowe po szkole średniej, otrzymaliśmy wezwanie do centrum leczenia hemofilii. Nie byliśmy tym specjalnie zaniepokojeni, ponieważ od czasu do czasu wzywano nas tam, by poinformować o ogólnym stanie zdrowia Damona.

Przez chwilę doktor mówił o dolegliwościach w kolanie małego, aż wreszcie przystąpił do rzeczy.
- U Damona stwierdzono chorobę krwi - powiedział nam - i jest to zakażenie wirusem HIV. Prawdopodobnie zarażono go przetaczaną krwią.
- Co to znaczy? - zaniepokoiła się Benita.
- Nie mamy absolutnej pewności, sądzimy jednak, że ten wirus ma bardzo długi okres inkubacji i właściwie może się nigdy nie rozwinąć.

Spojrzałem na Benitę i oboje doznaliśmy uczucia ulgi. Damon tyle już przeszedł, a łagodny, jak się wydawało, wirus we krwi, to przecież nie koniec świata.

Lekarz uderzał lekko piórem w leżącą przed nim podkładkę do pisania.
- Prawie połowa naszych pacjentów chorych na hemofilię została zarażona tym wirusem, wydaje się jednak, że nie ma to wpływu na ogólny stan zdrowia. Na razie zbyt mało jeszcze o tym wiemy, żeby coś dokładnie powiedzieć.

Nie mieliśmy wtedy pojęcia, co jeszcze może czekać naszego Wspaniałego Damona. Wydawało się, że jest w dobrej formie, wyjąwszy hemofilię i artretyzm, dlatego nie staraliśmy się dowiedzieć niczego więcej na temat HIV. Gdy tylko Benita coś o tym wspominała, natychmiast odpowiadałem, że nic się jeszcze nie stało. Nie było sensu się tym martwić, skoro i tak zbyt mało o tym wiadomo. Czytaliśmy wprawdzie o AIDS, chorobie, która ma związek z infekcją HIV, ale wtedy nikt jeszcze nie wiedział, na ile jest prawdopodobne, że ktoś, kto jest nosicielem wirusa HIV, zachoruje na AIDS. Bardziej martwiliśmy się wtedy czymś innym. Damon związał się z pewną niebieskooką, długonogą blondynką imieniem Celeste. Przedstawił ich sobie Toby, najlepszy przyjaciel Damona, kiedy nasz syn był na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie w Sydney.

Dowiedziałem się, że, mówiąc delikatnie, Celeste nie była oczarowana tym pierwszym spotkaniem. Wkrótce jednak zaczęła dostrzegać w Damonie coś ważniejszego, od jego powierzchowności: silną osobowość i ogromną pewność siebie. Czuła, że chłopak coraz bardziej ją pociąga. Niebawem Damon oświadczył nam, że jest w niej bardzo zakochany.

Zarówno Benita jak i ja byliśmy pewni, że ten związek jest z jego strony jedynie próbą zaakcentowania swej niezależności. Jego potrzeby emocjonalne były zrozumiałe. Czuł się zobowiązany wobec swoich rodziców, co oczywiście z biegiem lat stawało się dla niego bardzo trudne. Rzeczywistość jednak wyglądała inaczej.

Później wstydziłem się swego braku wrażliwości. Z czasem zaczęliśmy z Benita uważać Celeste za najwspanialszy dar dla naszego syna, nieomalże za łaskawy dar litościwego Boga.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Jak skała

 

 

Damon musiał się wyróżnić i to dość szybko. Już od dziesiątego roku życia, kiedy dorabiał sobie w miejscowej drogerii roznosząc paczki, podejmował rozmaite zajęcia, które miały mu szybko przysporzyć pieniędzy. Ponieważ z powodu krwawień nie zawsze mógł jeździć na rowerze, zorganizował siatkę innych dzieci, w tym również Adama i Bretta, które roznosiły za niego paczki i oddawały mu część zarobków.

Prowadził również serwis czyszczenia basenów kąpielowych, mył samochody i ubił interes z właścicielem sklepu z artykułami radiofonicznymi hi-fi. Brał ze sklepu towar, sprzedawał go i uzyskiwał prowizję. Wkrótce wszyscy koledzy Damona ze szkoły wyposażyli swoje domy w najlepszy sprzęt stereofoniczny.

Tymczasem większość zarobionych przez Damona pieniędzy trafiała z powrotem do właściciela sklepu z urządzeniami hi-fi; Damon zgromadził w domu sprzęt, jakiego nie powstydziłaby się dobrze wyposażona, mała radiostacja. Od matki dowiedział się wiele na temat muzyki klasycznej; równie chętnie słuchał hard rocka jak koncertów Brahmsa.

Damon nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie skończy siedemnaście lat i będzie mógł dostać tymczasowe prawo jazdy. Rozpłakał się, co było do niego zupełnie niepodobne, kiedy oblał egzamin z jazdy. Benita i ja też mieliśmy smutne miny, choć w głębi duszy byliśmy z tego zadowoleni.

Damon często marzył i mówił, jak to wspaniale będzie pędzić samochodem, a nas przerażała sama myśl o tym, że może położyć na kierownicy swoje zesztywniałe od artretyzmu ręce.

Niestety przy drugim podejściu zdał egzamin doskonale i moim zdaniem był to ostatni raz, kiedy prowadził samochód w sposób rozsądny.

Pewnego wieczoru, kilka miesięcy później, usłyszeliśmy telefon. Dzwonił Damon.
- Tato, miałem wypadek. - Powiedział, że było to zderzenie czołowe.

W mgnieniu oka przypomniały mi się wszystkie najczarniejsze scenariusze.
- Jesteś ranny? Czy wezwano ambulans? Który szpital? Czy wiedzą, że masz hemofilię? Czy skontaktowali się z bankiem krwi?
- Tato, nic mi nie jest. Wszystko w porządku.
- Siniaki! Będzie potrzebny lód. Muszą cię obłożyć lodem.
- Ale tato, nie mam najmniejszego zadrapania.

Przez długie lata potrafiłem stawić czoło każdej krytycznej sytuacji związanej z Damonem. Mój umysł tak idealnie dostroił się do jego choroby, że wydawało mi się, że nic mnie już nie zdziwi. Uważałem siebie samego za przytulną, ciepłą skałę, za schronienie od wiatru, do którego Damon może zawsze przyjść. Byłem przygotowany na wszystko, co może z sobą przynieść jego choroba. Przynajmniej tak mi się zdawało.

Teraz przekonałem się, że napięcie jest czymś, z czym można się nauczyć żyć tak dobrze, że przez wiele lat nigdy się ono nie ujawnia. Ale ono jest w nas cały ten czas i prędzej czy później weźmie nad nami górę tak, jak to się stało ze mną tamtego wieczoru, kiedy zadzwonił Damon. Kiedy już pokonałem pierwszą falę paniki, zacząłem krzyczeć. Nazwałem Damona głupcem i użyłem kilku jeszcze innych słów, których rodzice rzadko używają przy dzieciach. Powiedziałem, że już nigdy więcej nie pozwolę mu prowadzić samochodu.
- Koniec z tym! Nigdy więcej! Nie można ci ufać. Nieodpowiedzialny szaleniec! Jesteś przecież kaleką!

Wreszcie uspokoiłem się. Usiadłem w kącie pokoju i zacząłem szlochać, zawstydzony tym, co powiedziałem. Płakałem nad nim po raz pierwszy od czasu, kiedy ujrzałem go w szpitalu z obrzękniętą, posiniałą głową.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

Złap falę

 

 

Już przedtem zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielkim ułatwieniem byłaby dla nas możliwość wykonywania transfuzji w domu. Przyglądałem się tej procedurze w szpitalu trzy lub cztery razy w tygodniu i nie wydawało się to tak bardzo skomplikowane. Trzeba było roztopić kilka torebek zamrożonego czynnika VIII, substancji powodującej krzepnienie krwi, której brakowało Damonowi. Następnie ten żółtawy, lepki płyn należało przelać do jednej torebki i zawiesić na stojaku do kroplówki. Najtrudniejsze wydawało się wprowadzenie igły do żyły. Byłem jednak przekonany, że mógłbym się tego nauczyć bez większych problemów.Gdy zacząłem rozmowę na ten temat z lekarzami, nawet nie chcieli o tym słyszeć.
- Przykro nam, ale w żadnym wypadku nie możemy na to pozwolić - twierdzili z uporem. - Byłby to bardzo niefortunny precedens.

Przez siedem lat zabiegaliśmy w Kongresie o zmianę tych przepisów. Tuż przed dziewiątymi urodzinami Damona, ustanowiono prawo zezwalające rodzicom i zarejestrowanym w szpitalu pacjentom potrzebującym rutynowego przetaczanie krwi na wykonywanie tego zabiegu w domu.

Ten akt prawny odmienił życie Damona. Łatwo było poradzić sobie z igłą i wkrótce stałem się specjalistą w tej dziedzinie. Mając dziewięć lat Damon sam robił sobie transfuzję. Tak więc czas między początkiem krwawienia i przetoczeniem globuliny antyhemofilowej wynosił teraz mniej niż trzy kwadranse. Im szybciej wykonuje się transfuzję, tym szybciej ustaje krwawienie. Damon doznawał pewnej ulgi już w parę godzin po otrzymaniu czynnika VIII.

Niestety jego ciało było już bardzo wyniszczone. Na skutek ciągłego krwawienia uszkodzone zostały stawy i zaczął się rozwijać artretyzm. Lewa noga była krótsza od prawej, a kolano w niej prawie zupełnie przestało się zginać. Podobnie wyglądała sytuacja z lewym ramieniem. Łokieć zesztywniał w lekko zgiętej pozycji, a bicepsy zrobiły się tak cienkie, że można je było objąć kciukim i palcem wskazującym. Ale Damon nigdy nie narzekał. Nabrał tak dużej wprawy w udawaniu i w ukrywaniu nawrotów choroby, że po prostu przestaliśmy myśleć o tym, co czuje widząc Adama i Bretta wychodzących na plażę z deskami do surfingu pod pachą.

Damon słuchał i śmiał się, kiedy Adam opowiadał o tym jak "łapał" ogromną falę. Nie posiadał się z zachwytu, gdy Adam mówił, jak bardzo bał się na początku, ale kiedy wreszcie stanął na desce, poczuł się tak, jakby wszystko, co najlepsze na świecie, było dane właśnie jemu.

Nielsen Park jest małą plażą przy przystani, około kilometra od naszego domu. Zazwyczaj fale są tam małe i nie zasługują na szacunek nawet początkujących amatorów surfingu. Czasami jednak robią się ogromne, stwarzając tak wspaniałe warunki, że surfing w tej zatoce stał się czymś legendarnym.

Zdarzało się, że około godziny drugiej nad ranem dzwonił telefon, który zazwyczaj odbierał Damon.
- Jest fala na Nielsen - krzyczał głos w słuchawce.

Damon budził wtedy Adama i Bretta i wysyłał ich z deskami na plaże. Kiedy wstawałem kilka godzin później, czekał już ubrany. Wskakiwaliśmy do samochodu i pędziliśmy popatrzeć, jak chłopcy kończą swoje wyczyny.

Oglądaliśmy ich z urwiska skalnego i Damon wpadał w wielkie podniecenie, ilekroć któryś z braci "złapał" falę. Kiedy fale w Nielsen były wysokie, zakrywały rząd słupów podtrzymujących siatkę zabezpieczającą przed rekinami. Poruszanie się na desce z falą przetaczającą się ponad nimi wymagało nie lada odwagi. Adam stawał na desce z wysuniętą do przodu prawą nogą, j i wskutek tego był zwrócony tyłem do załamującej się fali i nie widział dobrze słupów. Damon zamierał w napięciu, ilekroć fala niosła Adama w ich stronę, po czym wydawał okrzyk radości, z oczami jaśniejącymi triumfem, gdy tylko Adam przemknął ponad słupami i w chwale podążał ku plaży.

Damon był tak pełen sił witalnych i entuzjazmu, że bracia zapominali o jego chorobie. Siniaki miał zwykle zakryte ubraniem, i sam nigdy nie wspominał o krwawieniach, można więc było sądzić, że jest dzieckiem które nie uprawia sportu, dlatego że nie chce, a nie dlatego że nie może.

Kiedy już nauczył się sam wykonywać transfuzję, gdy tylko zaczynało się krwawienie, po cichutku przygotowywał czynnik VIII i po prostu oznajmiał, że idzie poczytać do swojego pokoju. Zamykał drzwi i sam wykonywał zabieg, pozostając w pokoju trzy lub cztery godziny, aż najgorszy ból minął. Potem wychodził, jak zawsze pogodny.

Bardzo mało mówił na temat swojej choroby, był za to niezwykle wygadany i otwarty w innych sprawach. Miał swój własny pogląd na wszystko i uwielbiał dyskutować. Ponieważ z powodu choroby dość często bywał zwalniany ze szkoły, nauczył się sam dużo czytać i trudno było go pokonać w dyskusji.Nigdy jednak nie był przemądrzały. Zawsze słuchał uważnie, całym sobą. Wyraźnie dawał odczuć, że przyjaciele są dla niego ważni, a ich poglądy cenne. Inne dzieci, także jego bracia, często pytały go o radę. Adam mówi, że na boisku szkolnym, pod drzewem, zawsze widać było Damona otoczonego wianuszkiem kolegów. Prawie nigdy nie był sam.

Damon miał jeszcze jedną cechę, dzięki której wszyscy go lubili. Emanowała z niego pewność siebie. Był przekonany, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, z wyjątkiem tych, które wymagają sprawności fizycznej. W swoich dziecinnych marzeniach snuł plany o tym, jak zostanie sławnym lekarzem i wynajdzie lekarstwo na hemofilię.

Jako nastolatek, oczami wyobraźni widział siebie jako sławnego laureata nagrody Nobla, na dodatek bardzo bogatego, noszącego drogie okulary przeciwsłoneczne i jeżdżącego sportowym ferrari. Wszystko to przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia. Jego marzenia nigdy poza ten wiek nie wybiegały.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

"Tato, obudź się!"

 

 

Tak zaczął się długi koszmar krwotoków. Wkrótce przekonaliśmy się, że siniaki powstają w okolicznościach, których się nie pamięta. Kiedy Damon zaczął raczkować, wszystkie twarde kanty mebli musiały być zabezpieczone miękkim obiciem, ale nawet wtedy jego ciało ciągle było w siniakach, świeżych lub już znikających, a prawie każdy siniak upamiętniał wyprawę do szpitala na przetaczanie krwi.

Damon miewał około trzech transfuzji na tydzień, a czasem więcej. Wieczorem kładliśmy go spać, nigdy nie mając pewności, czy nie zbudzi nas wkrótce jego płacz. Potem, kiedy już umiał chodzić, przybiegał do mnie do łóżka i ciągnął mnie za ramię. Budziłem się wtedy i widziałem, jak stoi z kciukiem w buzi i ze swoim niebieskim, dziecinnym kocykiem nazywanym pieszczotliwie "kocyś" przyciśniętym do policzka.
- Do szpitala? - pytałem.

W odpowiedzi kiwał poważnie głową. Wówczas pisałem na kartce wiadomość dla Benity i wyciągałem z szafy ubranie. Przez wszystkie te lata, kiedy nocą jeździłem często do szpitala, nigdy nie zostawiałem ubrania na wierzchu w obawie, że mogę tym sprowokować krwawienie. Wiem, że to niepoważne, ale przecież tak niewiele rzeczy na tym świecie ma swoje logiczne uzasadnienie.

Podróż do szpitala i z powrotem zajmowała nieraz trzy godziny i często mijały następne trzy lub cztery, zanim czynnik VIII zaczynał działać i krwawienie ustawało. Przez cały ten czas krew sącząca się z tysięcy naczyń włosowatych powodowała coraz większy, bolesny ucisk pod skórą. Wyobraźcie sobie tylko, że wasze ramię lub kolano tkwi w imadle, które zaciska się bezlitośnie przez osiem lub dziesięć godzin.

Kiedy patrzę w przeszłość, wydaje mi się, że te długie noce były najlepszymi chwilami, jakie przeżyłem z Damonem. Tak właśnie ojciec powinien spędzać czas z synem, ale jak rzadko się to zdarza. Wkrótce przyzwyczailiśmy się do widoku budzącego się świtu, a Damon nauczył się rozpoznawać śpiew różnych ptaków, które przylatywały do ogrodu, żeby się pożywić. On i ja dorastaliśmy razem w porze dnia, kiedy większość ludzi na świecie, i prawie wszystkie dzieci, smacznie śpią.

Żeby odwrócić jego uwagę od bólu, dużo rozmawialiśmy. Damon wszystkim się interesował i był wspaniałym słuchaczem nawet wtedy, kiedy mój monolog przedłużał się. Stanowiliśmy dobraną parę.

Kiedy Damon był mały, siadał mi na kolanach, a ja opowiadałem mu o Afryce, gdzie mieszkałem do czasu, kiedy skończyłem 21 lat. Potem śpiewałem mu króciutkie piosenki w języku Zulu i afrikaans, a jedną nawet po angielsku - Summertime George'a Gershwina. Bardzo ją lubiłem. Damon pozwalał mi ją śpiewać i nie krzywił się, kiedy trochę fałszowałem, lub kiedy głos mi się załamywał.

Nasza rodzina żyła w tych latach w nieustannym lęku. To, że Damon urodził się z nieuleczalną chorobą i że jego życie było cały czas zagrożone, czyniło go kimś wyjątkowym. Wspaniały Damon to imię, które mu nadałem, kiedy był jeszcze dzieckiem, aby podbudować jego chwilami kruche ego. Z czasem imię to stało się częścią jego osobowości.

Mimo nieustannego bólu, w jakiś cudowny sposób radował się każdą chwilą. Być może czuł instynktownie, że nie będzie z nami długo, choć widać było, że ma ogromny apetyt na życie.

Zawsze interesował się wszystkim wokół siebie. Umiał być przyjacielem, nawiązywał z ludźmi duchową więź, nie czyniąc żadnych gestów. Ludzie po prostu lubili z nim przebywać - jego obecność dawała im poczucie siły i nadziei i uświadamiała im, że żyją pełnią życia. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek rozczulał się nad sobą.

Utkwił mi w pamięci pewien letni poranek, kiedy Damon miał pięć lat. Obudził mnie wcześnie, szarpiąc za ramię obiema rączkami.
- Obudź się, tatusiu, obudź się! Dziś jest taki cudowny dzień i wiesz co? I my w nim jesteśmy!





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner


  • 1
  • 2