Zwłoka

 

 

Po 9 tygodniach terapii do Nowego Jorku przyjechała mama, chciała mnie odwiedzić. Ostatni raz widziałyśmy się w Detroit, ale stale byłyśmy w kontakcie. Bardzo mnie wspierała.
- Jutro pójdzie ci lepiej - żegnała mnie serdecznie przez telefon, kiedy miałam zły dzień.

Już i tak ogromnie mi pomogła. To mama kazała mi nie wracać do pracy. I to ona przekonała mnie, żebym szukała pomocy w Nowym Jorku.

Do mieszkania, które zajmowałam w dni powszednie, na weekendy przyjeżdżała główna lokatorka. Wyprowadzałam się wtedy do znajomych w okolicy. Mama szybko zauważyła, że taka tułaczka opóźnia moją rehabilitację. Wybrała się ze mną na zajęcia, uczestniczyła w kilku sesjach, odbyła krótką rozmowę z Joan. Nie wiem, co przeważyło. Tak czy owak, zdecydowała.
- Claudio, nie możesz tak dalej ciągnąć. To cygańskie życie przeszkadza w leczeniu.

Pomogła mi zrozumieć, że muszę skupić całą energię na terapii.
- Gdybyś mieszkała u siebie, sama byś urządziła kuchnię i garderobę. Mogłabyś wszystko oznaczyć lub podpisać, naklejać etykietki i samodzielnie gotować - orzekła.

Znalazła mi kawalerkę, pokój 3 na 4,5 metra z wnęką kuchenną i małą łazienką. Mieszkanie znajdowało się niedaleko siedziby ośrodka i dwie przecznice od stacji metra. Mamie podobało się, bo było jasne, przestronne i czyste. Mnie - bo miało tylko jeden pokój. Trudno w nim było coś zgubić.

Wprowadziłam się i pewnego ślicznego majowego ranka wybrałam się z mamą do Central Parku. Powiedziałam jej, że wracam do zdrowia, ale zaczynam też widzieć ograniczenia.
- Mamo, nie umiem myśleć tak jak kiedyś.
- Przecież wyrażasz swoje myśli. Jesteś już prawie taka sama, jak dawniej - odparła.
- Owszem. Przy tobie zachowuję się inaczej. Czuję się świetnie.

Szkoda, że nie mogę być taka cały czas. Jeszcze mnie na to nie stać - stwierdziłam.
- Zrobiłaś ogromne postępy, nie widzę więc powodu, dlaczego nie miałabyś w pełni wyzdrowieć. Najważniejsze, że twoja wiedza medyczna i intelekt są nienaruszone - powiedziała z ufnością.

Co za ulga! Serce zabiło mi mocniej z podniecenia. Mama najlepiej umie ocenić, czy mój intelekt jest nietknięty. Ale w głębi duszy wiedziałam, że się myli. Prawdziwymi miernikami postępów były moje ustawiczne kłopoty.
- W końcu twoje braki nie są tak duże, żebyś nie zdołała ich wyrównać - stwierdziła krzepiąco.

Jej optymistyczne spojrzenie na moją przyszłość wynikało nie tylko z oceny moich postępów w rehabilitacji, lecz również z porównania mnie z innymi uczestnikami terapii.

Matka zawsze świetnie sobie radziła z przeciwnościami losu. W młodości cierpiała na bolesną infekcję wirusową oka, przez co często opuszczała lekcje. Mimo to skończyła koledż z drugą lokatą. Później została wiceprezesem stacji telewizyjnej ABC w Detroit. Miała wobec mnie duże wymagania, ja ustawiałam sobie poprzeczkę jeszcze wyżej.
- Robisz takie postępy, że chyba zaliczysz 5-miesięczny program w trzy - oświadczyła mi pewnego wieczoru na początku terapii.

Ja byłam ostrożniejsza. Nastawiałam się na 5 miesięcy. Obie się pomyliłyśmy. Bomba wybuchła w czerwcu, po święcie pamięci narodowej. W lipcu nie zakończę leczenia.



 

Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

  • /pisane-noc/157-dzie-w-ktorym-straciam-siebie/674-pogrzebana-tosamo
  • /pisane-noc/157-dzie-w-ktorym-straciam-siebie/672-wyznaczam-termin