Przełomowe chwile

 

 

Lee próbował udawać, że pierwszy dzień w liceum nie jest dla niego szczególnie ważny, ale kiedy oklepują człowiekowi pierś, trudno ukryć walące serce i napięte mięśnie. Zmieniał koszule chyba 6 razy, potem skropił się obficie wodą kolońską, raz jeszcze przećwiczył w lustrze minę "spoko" i wypadł z domu. Odwzajemnił moje machanie ręką monarszym skinieniem głową, wsiadł do samochodu i pojechał po dwóch kolegów.

Im robił się starszy, tym rządziej mi się zwierzał. Dlatego w swojej naiwności sądziłam, że wszystko idzie świetnie. Pod koniec roku szkolnego prawda wyszła na jaw.

Przepisywałam na maszynie jego prace semestralne. Kończyłam już ostatnią stronę ostatniej pracy, kiedy rzucił mi na stół jeszcze jedną. Aż jęknęłam, ale prędko mnie zapewnił, że tej nie muszę przepisywać.
- Przeczytaj, jeśli chcesz. To praca z psychologii, którą profesor dziś nam oddał.

Pierwszych pięć stron mogło wyjść spod pióra każdego licealisty zmagającego się z pytaniem: "Kim jestem?". Ale na szóstej stronie jej charakter się zmienił.

Czytałam: "Jest też druga strona mego życia. Mam śmiertelną chorobę zwaną mukowiscydozą. Od urodzenia biorę leki i wciąż trafiam do szpitala. Przeżyłem już niewydolność nerek i zapadnięcie się płuc. Zapalenie płuc miewam 2-3 razy w roku szkolnym. Właściwie nigdy do końca nie jestem zdrowy. Codziennie łykam pastylki, często też antybiotyki. Widziałem, jak kilku kolegów umarło na mukowiscydozę. Nie planuję jednak mego życia pod kątem choroby ani śmierci. Snuję plany na długie i bujne życie. Będę walczył do końca".

Skończyłam czytać i długo siedziałam, wpatrując się milcząco w tę kartkę.

W liceum Lee prowadził bardzo intensywne życie - lekcje, mecze, bale, szkolny zespół muzyczny - jego pasja. Często przesiadywał na próbach zespołu do 11 wieczór. Kiedy kończyłam go oklepywać, dochodziła północ. Setki razy kasłał przez całą noc, a potem zmuszał swoje wycieńczone ciało do wstania o 5 rano. Imponował mi.

W 1983 roku Lee wyjechał na Uniwersytet Brighama Younga (BYU) w Provo w stanie Utah. Miał tam mieszkać u jednego z braci lub sióstr, którzy pomogliby mu w codziennych zabiegach. Przed wyjazdem wybrał się do Venninga, żeby się pożegnać. Przed rozstaniem lekarz uścisnął mu ramię.
- Nic ci nie będzie, chłopcze - powiedział jak zwykle.

Moja córka Patty znalazła lekarza, którego pacjentami byli młodzi mężczyźni z mukowiscydozą.

Venning przesłał mu historię choroby Lee i list. Pisał w nim:

"Chciałbym przekazać Panu kilka słów o Lee Belnapie moim przyjacielu i pacjencie. Prowadzę go od 8 tygodnia życia. Jest spokojny, powściągliwy, niezmiernie odważny i stanowi wzór dla nas wszystkich, którzy się z nim zetknęliśmy. Przesyłam Panu najnowsze dane o jego ustawicznej, bohaterskiej walce z chorobą. Proszę otoczyć go szczególną troską".

Lee przeszedł pierwszy rok uczelni w nadspodziewanie dobrej formie, ale tydzień przed końcem zajęć przyplątały się bardzo groźne, odporne bakterie, które często zagnieżdżają się w płucach. Lee wrócił do domu w Boise i doktor Venning wypisał mu receptę.
- Świetnie, że wróciłeś, chłopcze. Nic ci nie będzie - dorzucił szybko, ściskając Lee za ramię.

Mój syn znowu znalazł się w znanych sobie, dobrych rękach. Niestety w czerwcu Venning przeszedł na emeryturę, a historię choroby Lee przekazał pulmonologowi Davidowi Merrickowi, który świetnie znał przebieg choroby mego syna.

Był kompetentnym, troskliwym lekarzem, ale nie był doktorem Venningiem, który przez lata wyciągał Lee z tylu kryzysów, że stał się naszym opiekunem i sojusznikiem. Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś uważałam go za gbura.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Źródło: Reader's Digest Czerwiec 1999

  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/665-w-pogoni-za-normalnoci
  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/663-zmiany