Przy zabawie

 

 

Lee skończył 11 LAT, wraz z uśmiechem nadal pojawiały mu się dołeczki, ale blond włosy ściemniały. Chociaż jadł za dwóch, był tak szczupły, że prawie mogłam go objąć dłońmi w pasie. Na szczęście nie pozwalał chorobie przeszkadzać mu w życiu.

Miał wielu przyjaciół, razem dorastali. W naszym salonie często kłębili się hałaśliwi chłopcy, którzy czekali, aż Lee po zabiegu wyjdzie z nimi na dwór, żeby się pobawić.

Chodził do normalnej szkoły i tak jak większość uczniów uwielbiał sport. Jego rok nie dzielił się na jesień, zimę i wiosnę, lecz na sezon futbolu, koszykówki i bejsbola.

Jesienią Lee zapisał się do drużyny futbolowej. Niestety, trener okazał się niewyżytym byłym sportowcem, który traktował chłopców, jakby byli zawodowcami trenującymi do mistrzostwa świata, a nie 11- i 12-letnimi dzieciakami.

Po długiej, ciężkiej zaprawie wymagał, by chłopcy robili po kilka okrążeń na bieżni. Najsilniejsi mieli z tym kłopoty. Wielu odeszło z drużyny. Ale nie Lee.

Pewnego popołudnia przyjechałam po niego wcześniej i aż mi się zrobiło niedobrze, gdy zobaczyłam syna. Biegł daleko za innymi, walczył o każdy oddech. Potem potknął się i padł na ziemię. Przez chwilę stał na czworakach z głową zwieszoną w dół. Wówczas trener ryknął na niego, żeby wstawał i "był mężczyzną".

Mimo protestów Lee jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do trenera. Rzecz jasna, wiedział o mukowiscydozie mojego syna, ale chciałam mu uświadomić, jakie ta choroba sieje spustoszenie w jego płucach. Powiedziałam mu, że Lee z pewnością może trenować, ale bieganie po treningu stanowi zbyt duże obciążenie dla jego płuc. Dodałam, że wolałby, aby koledzy z klubu nie dowiedzieli się o chorobie.

Nazajutrz wieczorem przy kolacji Lee był napięty i rozdrażniony.
- Mówiłem ci, żebyś nie dzwoniła. Dziś trener kazał robić okrążenia. Beze mnie. Teraz chłopaki myślą, że jestem pupilkiem trenera, albo coś w tym guście - powiedział z wściekłością.

Następnego wieczoru wszedł do kuchni zapłakany.
- Coś się stało? - spytałam, wyciągając do niego rękę.
- Nic mi nie jest - uciął oschle.

Minął mnie, wbiegł na schody i zatrzasnął drzwi do swojego pokoju. Dałam mu chwilę, żeby ochłonął, a potem weszłam. Leżał z twarzą wtuloną w poduszkę. Odruchowo złożyłam dłonie w miseczki i poklepałam górną część pleców. Rozmowa zawsze wydawała się łatwiejsza w trakcie zabiegu. Długo panowało milczenie. Wreszcie przemówił:
- Rzuciłem futbol.
- Dlaczego?
- Bo nie mogę nadążyć na treningach. Trener wydziera się, że robię wszystko tak wolno.
- Może powinnam z nim porozmawiać?
- Ani mi się waż! Tym właśnie pogorszyłaś sprawę! - ryknął i zerwał się jak oparzony, obrzucił mnie wściekłym wzrokiem i wybiegł do łazienki.

Wieczorem znów przyszła pora na zabieg. Nie odzywał się długo.
- Po raz pierwszy zrezygnowałem z czegoś przez chorobę, prawda? - w końcu zagadnął.

Skinęłam wolno głową.
- Wiesz, Lee, tyle jest ciekawych zajęć poza sportem - naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć.

Do pokoju wszedł 16-letni Steve i bracia długo rozmawiali. Rano Lee miał zaskakująco dobry humor. Powód szybko wyszedł na
- Steve twierdzi, że poziom w mojej drużynie jest bardziej wyśrubowany niż w licealnej. Poradził, żebym poczekał kilka lat i gdy będę w liceum, to zapiszę się do wagi lekkiej. A na razie będzie ćwiczył ze mną podania, żebym nauczył się porządnie łapać - tłumaczył Lee.

11-latek, który pragnie uprawiać sport, chce rozwiązań, a nie banałów. Dziwne? Imponujące!



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Źródło: Reader's Digest Czerwiec 1999

  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/662-30-dni-to-30-dni
  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/660-dzieci-pomagaj