Wzorowa organizacja

 

 

Kilka minut po wypadku doktor Paul Vakselis ordynator oddziału chirurgii urazowej ze szpitala St. Mary's usłyszał w telewizji wiadomość o katastrofie.
- No to wiadomo, co robimy - powiedział natychmiast do żony, a zarazem przełożonej pielęgniarek.

I już po chwili gnali samochodem w kierunku miejsca katastrofy.

Vakselis, doświadczony chirurg, stworzył oddział urazowy w swoim szpitalu i przez 14 lat uczestniczył w alarmach próbnych na wypadek katastrof w całym okręgu Kankakee.

Od pielęgniarki dyżurującej tej nocy na oddziale dowiedział się przez komórkę, że wykolejonym pociągiem jechało 200 do 400 pasażerów. Wyglądało na to, że będzie okazja przećwiczyć najczarniejszy scenariusz opracowywany "na wszelki wypadek".

Jechali do szpitala, żona prowadziła, a Vakselis ściągał cały personel medyczny. W ciągu pół godziny zjawiło się w szpitalu 30 lekarzy, 50 specjalistów od nagłych przypadków i przeszło 100 innych pracowników.

Ewakuowano pacjentów z czterech oddziałów szpitala, żeby móc przyjmować ofiary katastrofy. Oddział nagłych przypadków przyjmował rannych w stanie krytycznym oznaczonych na czerwono, a także "żółtych" w stanie lżejszym. Oddziały położniczy, fizjoterapii i rehabilitacji zajmowały się lżejszymi obrażeniami. Dział gospodarczy gromadził w izbie przyjęć łóżka i koce, a z magazynów wywożono wózki pełne łupków, bandaży i kroplówek.
- Może wyglądało to na chaos - wspomina doktor Vakselis - ale panowała w nim wzorowa organizacja. Jechała do nas przecież rzesza rannych.

Jeszcze przed przyjazdem ofiar do szpitala ściągnięto 150 dodatkowych członków personelu medycznego z ośmiu sąsiednich okręgów.

Pierwszych pacjentów, dwóch "żółtych", przywieziono o godzinie 22.30. Potem już nadjeżdżało jednocześnie po 3 do 6 karetek w 10-minutowych odstępach - złamania, otwarte rany, wszelkie kontuzje, oparzenia.

Tej nocy zginęło 11 pasażerów, wszyscy z wagonu 5900. Bez interwencji służb ratowniczych okręgu Kankakee zginęłoby znacznie więcej osób.

Wszyscy ranni pasażerowie pociągu - 122 osoby - przywiezieni do okolicznych dwóch szpitali przeżyli dzięki ofiarnej pracy i znakomitemu przygotowaniu ratowników.

W szpitalach rozgrywały się ludzkie dramaty. Na oddziale położniczym Hermanowie znaleźli swoją Kristen. Była pod opieką owej samarytanki, która obiecała Gregowi, że się zaopiekuje małą. Leżały obok siebie i cierpliwie czekały, aż ktoś je zbada. Lisa miała ranę aż do kości w kostce, Greg nie mógł się wyprostować, a Kaitlin miała na biodrze siniaka wielkości piłki tenisowej.

Wszyscy jednak żyli, a już było wiadomo, że część pasażerów ich wagonu zginęła. Hermanowie modlili się za nich i za ciężko rannych.

Po zdjęciach rentgenowskich, opatrzeniu ran i otuleniu kocami zabrano ich do hotelu.
- A możemy wrócić do domu samolotem? - spytała Kristen rodziców.

Wszyscy się zgodzili, że jest to doskonały pomysł.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Reader's Digest 2000

  • /pisane-noc/154-dramat-na-torach/643-cena
  • /pisane-noc/154-dramat-na-torach/641-uszli-z-yciem