Spójrz w lustro

 

 

Tego samego dnia weszłam do sklepu, gdzie natknęłam się na wysoką, przystojną Afrykankę oglądającą swetry. Zaczęłyśmy rozmawiać po somalijsku. Miała na imię Halwu.
- Gdzie mieszkasz, Waris? Czym się zajmujesz? - spytała życzliwie.
- Pomyślisz, że oszalałam, ale nie mam gdzie mieszkać, bo moja rodzina wróciła dziś do Somalii. Wujek był ambasadorem, ale teraz przyjeżdża tu ktoś nowy. Ja idę bez celu przed siebie.

Machnęła ręką, by mnie uciszyć, jakby tym gestem mogła odpędzić wszystkie moje kłopoty.
- Zajmuję pokój w młodzieżowym schronisku. Możesz tam przenocować.

Bardzo zaprzyjaźniłyśmy się z Halwu. Po paru dniach wynajęłam pokój naprzeciwko niej. Wówczas zaczęłam szukać pracy.
- Zapytaj tam - poradziła Halwu, wskazując na McDonald'sa.
- Nie warto. Nie znam angielskiego, nie umiem czytać i nie mam pozwolenia na pracę.

Ale Halwu wiedziała, za jakie sznurki pociągnąć i przyjęto mnie do kuchni. Zmywałam, wycierałam blaty, czyściłam ruszty i szorowałam podłogi. Wracałam do domu śmierdząc tłuszczem. Ale nie narzekałam, bo w końcu mogłam się sama utrzymać. Byłam zadowolona, że mam pracę. Zaczęłam chodzić do bezpłatnej szkoły, gdzie uczyłam się mówić, czytać i pisać po angielsku. Po raz pierwszy od wielu lat w moim zyciu było coś więcej niż praca.

Czasami Halwu zabierała mnie do nocnych klubów, gdzie najwyraźniej znała wszystkich.

Przełamując zasady surowego afrykańskiego wychowania, wdawałam się w towarzyskie pogawędki. Zmuszałam się do rozmów ze wszystkimi: białymi i czarnymi, mężczyznami i kobietami. Musiałam nauczyć się sztuki przetrwania w tym nowym świecie. Żyłam spokojnie. Niebawem wszystko miało się zmienić.

Pewnego popołudnia wróciłam z McDonald'sa i wyciągnęłam wizytówkę fotografa, którą ciągle przechowywałam w portfelu. Poszłam z nią do Halwu.
- Nadal nie wiem, o co mu chodziło -pokazałam jej wizytówkę
- Zadzwoń i spytaj - poradziła.
- Ty zadzwoń. Jeszcze za słabo znam angielski.

Porozmawiali i już następnego dnia weszłam do studia Mike'a Gossa. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale gdy otworzyłam drzwi, znalazłam się w innym świecie. Wszystkie ściany obwieszone były ogromnymi plakatami z pięknymi kobietami. Omal nie dostałam zawrotu głowy. Od razu pomyślałam, że to moja wielka szansa. Wyszedł Mike i powiedział, że od pierwszej chwili, gdy mnie zobaczył, chciał zrobić mi zdjęcia. Wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami.
- Zdjęcie? Takie jak te? - wskazałam na plakaty.
- Właśnie, masz przepiękny profil -- przytaknął zdecydowanie.

Dwa dni później znów byłam w studiu. Wzięła się za mnie specjalistka od makijażu. Żonglowała wacikami, pędzlami, gąbkami, kremami, podkładami i pudrami, dźgała mi twarz palcami i masowała skórę. Wreszcie z satysfakcją przyjrzała się swemu dziełu i zadowolona powiedziała:
- No, teraz spójrz w lustro!

Wlepiłam oczy w swoje odbicie. Moja twarz była nie do poznania - delikatna, rozjaśniona makijażem.
- Ojej! Niemożliwe!

Zaprowadziła mnie do Mike'a, który posadził mnie na stołku. Oglądałam przyrządy, których nigdy w życiu nie widziałam: aparat fotograficzny, reflektory, lampy, przewody zwisające niczym węże.
- Dobrze, Waris. Zamknij usta i patrz się prosto przed siebie. Broda do góry. Doskonale. Świetnie!

Usłyszałam pstryknięcie tak głośne, że aż podskoczyłam. Błysnęły flesze, na ułamek sekundy zapłonęły światła. W ich blasku poczułam się inną osobą.

Mikę wyjął kawałek papieru z aparatu i skinął na mnie, bym podeszła. Ściągnął górną warstwę i podał mi zdjęcie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z karteluszka wyłaniała się kobieta. Na zdjęciu z polaroidu ledwo rozpoznałam siebie. To była oszałamiająca istota, podobna do tych na plakatach.

Zdjecia mnie stworzyły. Z Waris - służącej zrobiły Waris - modelkę.





Tłumaczenie: GRAŻYNA CENDROWSKA-WERNER Przegląd Reader's Digest 2000

  • /pisane-noc/151-kwiat-pustyni/628-dobroczynna-chirurgia
  • /pisane-noc/151-kwiat-pustyni/626-londyska-pokojowka