Mariusz Łata

MARIUSZ ŁATA



MARIUSZ ŁATA zainteresował się Japonią już w szkole podstawowej. Pociągała go także elektronika.W szkole średniej japonistyka pochłonęła go tak bardzo, że wszystko inne zostało zepchnięte na dalszy plan.

Jednak fascynacja językami nie zaczęła się od japońskiego. W klasie siódmej sam uczył się angielskiego. Nie było to trudne, gdyż materiałów do nauki tego języka było już bez liku. Po kilku miesiącach nauki spostrzegł, że są ładniejsze języki. Za taki uważa włoski. Któregoś dnia zobaczył na wystawie podręcznik do nauki języka włoskiego dla początkujących, i to jeszcze z kasetami. Kupił więc to i zaczął się uczyć.

Japońskim zainteresował się ze względu na jego trudność do nauczenia i to właśnie skłoniło go do poznania tego języka. Potem zorientował się, jakie jest pismo japońskie, które pochłonęło Mariusza bez reszty.

Jego japonistyczna pasja zaczęła się w szkole podstawowej. Bardzo lubił czytać książki o tematyce wojennej, w których znajdował różne japońskie słówka. Z początku takie, które nawiązywały do różnych nazw broni japońskiej, stopni, czy tytułów. I tak się zaczęło. Kiedyś poszedł na film japoński i tam usłyszał mowę. Bardzo mu się spodobały dźwięki tego języka, a także jego brzmienie.

W II klasie technikum chęć uczenia się tego języka stała się już potrzebą. Często budził się w nocy, bo mu się śniło, że znalazł książkę, której intensywnie szukał. Ogromną pomocą stał się dla niego, wydany w 1982 roku, słownik minimum polsko- japoński i japońsko-polski. Mimo, że słownik ten nie zawierał żadnych znaczków i nie pozwalał przez to poznać pisma.

Nauka języka stała się dla niego ucieczką od codzienności, relaksem niejako. Często otwiera sobie jedną ze swoich książek pisanych po japońsku, i chociaż nie rozumie danego tekstu, pracuje nad nim. Czyta sobie. Gdy napotyka nieznane słowo, sięga po słownik. Tak wygląda jego nauka. Nie zaczynał raczej nauki z podręcznika. Zawsze bazował na tekście, od razu szturmował trudne do zdobycia fortece. Porywał się z motyką na słońce. Zaczynał od górnego pułapu, a dopiero trudności zmuszały go do posługiwania się podręcznikiem.

Podręczniki japońskie zdobywał w różny sposób. Najpierw znajoma z Czechosłowacji przywiozła mu podręcznik do japońskiego pisany w języku czeskim. Potem zdobył dwie wspaniałe pozycje: podręcznik do nauki japońskiego dla studentów niemieckich oraz słownik samych znaków chińskich, również w języku niemieckim. Kupił też podręcznik do nauki chemii dla studentów niemieckich, także w języku japońskim, co stanowiło dla niego pomoc o tyle cenną, że znajdowało się tam pismo (trzeba przy tym wiedzieć, że Japończycy posługują się nie tylko chińskimi hieroglifami, ale również dwoma sylabiriuszami zwanymi kana, jeden to katakana, drugi - hiragana). Udało mu się też kupić japońsko-rosyjski słownik z terminologią radioelektroniczną.

Nauka japońskiego zmusiła go więc do solidniejszego wzięcia się za rosyjski Nie uczył się specjalnie czeskiego, jednak kupił i studiował rozmówki polsko-czeskie. Oczywiście niezbędny był niemiecki, no i przez cały czas angielski.

Było to, jak widać, karkołomne przedsięwzięcie, toteż wiele razy chciał to wszystko rzucić. Rzucał swój ukochany japoński z 50 razy, ale już po paru godzinach wracał do książki i na nowo brał się za tekst, który go tak zdenerwował. Przesądzał chyba o tym jego upór.

W nauce wymowy japońskiej wykorzystał pracę swojego ojca, zatrudnionego w kinie. Kiedy szedł film japoński, brał magnetofon i nagrywał dialogi. A potem - tysiące razy - rozlegały się w domu albo ryki Godzilli ( z japońskich filmów o potworach) albo inne nagrane dźwięki.
  • /jezyk-angielski/37-poligloci/71-carlo-tagliavini
  • /jezyk-angielski/37-poligloci/69-grzegorz-pisarski