Życia nie da się powtórzyć (Elżbieta Czyżewska) - (2)

 

   Historię Elżbiety Czyżewskiej mógłby opisać Dostojewski. Jest w niej wszystko: wzloty i upadki, sukcesy i porażki, miłość i samotność

   Przeczytaj drugą część tekstu

   How are you, Mrs. Halberstam?

   Początek lat 70., Nowy Jork, klub jazzowy Kansas City, na scenie Urszula Dudziak. Na koncercie wielu Polaków, wśród nich Czyżewska.

   - Potem przyszła do mnie do garderoby i powiedziała: „Śpiewasz pięknie, ale wyglądasz strasznie. Tak nie możesz pokazywać się na scenie. Musimy coś z tym zrobić" - wspomina Dudziak. - Nie pamiętam, co wtedy na siebie włożyłam, pewnie coś zwyczajnego: biała bluzeczka, czarna spódniczka, a ona wyglądała rewelacyjnie. Miała niezwykle gustowne drogie ubrania, śliczny makijaż. Po prostu artystka pierwszej klasy. Tyszkiewicz: - Kiedy odwiedzałam Elę w Nowym Jorku, przebierała się pięć razy dziennie. Zmieniała wszystko: buty, torebki, apaszki, rękawiczki. Zawsze była szalenie zadbana.

   Jakiś czas później Dudziak została zaproszona przez Elżbietę na jej urodziny. Mieszkała na 48. Ulicy. Cicha, elegancka okolica. Państwo Halberstamowie zajmowali trzypiętrowy dom z ogromnym tarasem i ogródkiem, co w tej części Manhattanu było rzadkością. - Kiedy weszłam, zobaczyłam ogromny hol, tace z jedzeniem, drinki i tłum Polaków. Ela brylowała - opowiada Dudziak. - Od razu zaciągnęła mnie do garderoby, otworzyła szafy i zaczęła wyjmować suknie, jedną po drugiej: „Zobacz, jakie teraz mam ubrania. Przymierzaj". A potem oceniała: „W tej ci dobrze, w tej też". Dostałam wtedy od niej dziesięć przepięknych wieczorowych sukien, które długo mi służyły. Nigdy jej tego nie zapomnę. Czyżewska uśmiecha się, gdy przypominam jej tamtą historię. Wygląd zawsze był dla niej ważny i to się nie zmieniło. Na sesji pojawiła się w dopasowanym granatowym kostiumie. Długo nie chciała się przebrać. „To nie w moim guście", tłumaczyła stylist-ce, która przygotowała dla niej kilka zestawów. W końcu dała się namówić na czerwony płaszcz, ale ostatecznie przekonały ją komplementy amerykańskiej ekipy. Wszyscy byli pod wrażeniem jej osobowości, a Czyżewska rozkwitała z każdą minutą. Krystyna Morgenstern wspomina: - Ela zawsze miała dar zjednywania sobie ludzi. Kiedy była żoną Halberstama, w ich domu bywała nowojorska elita, m.in. Robert Kennedy; Arthur Miller, Jane Fonda, Dustin Hoffman. l ona potrafiła wszystkie te wyjątkowe osoby owinąć sobie wokół palca, miała wdzięk, była błyskotliwa, zabawny akcent dodawał jej uroku. David był z niej dumny, a ona nie miała żadnych kompleksów. Miała wszystko, o czym inni mogli tylko śnić. Miłość wspaniałego mężczyzny, który spełniał jej zachcianki, najlepsze towarzystwo. Sęk w tym, że ona tego nie doceniała, bo o nic nie musiała się starać. Miała mnóstwo wolnego czasu. Impreza goniła imprezę. Beata Tyszkiewicz: - Kiedyś Jerzy Kosiński powiedział: „Pamiętaj, że w Nowym Jorku można spać osiem godzin, ale to jest między 4 rano a 8 rano i 4 po południu a 8 wieczorem, tylko wtedy nic się nie dzieje". I Ela była temu wierna, mówiliśmy, że żyje w japońskim czasie. Mam jej list z tamtego okresu, w którym pisze, że wychodzi na ulicę, a sprzedawca się jej kłania: „Good morning, Mrs. Halberstam. How arę you?". Ona zastanawia się: „Jestem Halberstam, a przecież to nieprawda, kim ja właściwie jestem?". Pozornie nic jej do szczęścia nie brakowało, ale ona czuła się jak w złotej klatce. Dla Eli aktorstwo było jak powietrze, nie mogła bez niego żyć. - Nie wiem, czy aż tak bardzo zależało jej na graniu - zastanawia się jedna z przyjaciółek.

   - Byłam kiedyś u niej w domu, akurat spała, zadzwonił telefon: „Proszę ją obudzić, bo my czekamy na   planie". Elżbieta na to: „Powiedz im, że nie przyjdę, niech znajdą kogoś innego". Gdyby naprawdę chciała, mogła grać. - Bzdura - nie zgadza się Głowacki. - Elżbieta była gotowa o trzeciej rano wstać i jechać na przesłuchanie, za każdym razem starannie się przygotowywała. Tylko jaką trzeba mieć odporność, kiedy jest się odrzucanym kolejny raz. Bo ten jej akcent... Nie mogła się go pozbyć, kupowała książki, brała lekcje.

   - Myślę, że nie zaakceptowała do końca amerykańskiej kultury - mówi Maria Konwicka, animatorka filmów rysunkowych, córka pisarza Tadeusza Konwickiego. - Ja to doskonale rozumiem, natomiast nie rozumiem, jak można totalnie zapomnieć, skąd się pochodzi. Ja też po 30 latach w Stanach mam akcent, Tony Miłosz, syn Miłosza, i Janek Kott także mieli. Tak, tylko nam to w niczym nie przeszkadzało...

   W 1974 roku do Yale Repertory Theatre przyjechał Andrzej Wajda. Reżyserował „Biesy" i zaproponował rolę Czyżewskiej. W tym samym czasie do szkoły chodziła Meryl Streep, przychodziła na próby i podpatrywała Elżbietę. Aktor Jerome Dempsey:

   - Meryl była zafascynowana Elą, tym, jak mówiła, jak nosiła trencz. Raz zobaczyłem Elżbietę na spacerze, za nią szła Meryl i naśladowała jej gesty. Gdy obejrzałem „Wybór Zofii" Alana Pakuli, roześmiałem się,; bo zobaczyłem, ile Streep wzięła od Elżbiety. Niestety, amerykańscy reżyserzy nie przekonali się do Czyżewskiej. Grała głównie epizody, ciekawsze to m.in. w „Straconych złudzeniach" Sidneya Lumeta, „Pozytywce" Costy-Gavrasa, „Sprzedawcy cadillaków" (reż. Roger Donaldson) z Robinem Williamsem czy „Pocałunku przed śmiercią" (reż. James Dearden) z Mattem Dillonem. Jedyną pierwszoplanową kreacją była rola polskiej emigrantki Haliny Nowak w amerykańskim dramacie „Niewłaściwe miejsce" Louisa Yansena (1989). Może jeszcze fani „Seksu w wielkim mieście" pamiętają ją z odcinka, gdzie zagrała seksuolożkę, dr Shapiro.

   Lepiej szło jej w teatrze, związała się z off-broadwayowską sceną, w 1990 roku została laureatką prestiżowej nagrody teatralnej Obie Award za rolę w sztuce „Crowbar" w reżyserii Marka Wellmana. - Uważam się za pracującą aktorkę - mówi Czyżewska. - Od lat mam agenta, starannie przygotowuję się do auditions, raz rolę dostaję, raz nie. Przyzwyczaiłam się, w Nowym Jorku jest mnóstwo aktorów.

   W połowie lat 70. rozpadło się jej małżeństwo z Halberstamem. Przyjaciółka Czyżewskiej: - Niestety, trzeba powiedzieć, że zrobiła wszystko, żeby go stracić. W domu trwała wieczna balanga, w kółko tabuny gości gadających po polsku. Próbował coś z tym zrobić, ale na Elkę nie można było wpłynąć. On siedział na górze i pisał książki, ona balowała na dole. Inna znajoma dodaje: - Mimo to mogła na rozwodzie dużo zyskać, wywalczyć wysokie alimenty, ale nigdy nie dbała o swoje sprawy, zawaliła też ubezpieczenia. - Ela nie ma głowy do papierów, umów - mówi Hanna Hartowicz, dyrektor Festiwali Filmów Polskich w Nowym Jorku, przyjaciółka Czyżewskiej. - Często zgadzała się pracować za darmo. Robiła coś dla Polonii, czytała poezję po kościołach i jeszcze sama płaciła za taksówkę. Kiedy prosiłam ją, żeby się upomniała o pieniądze, odpowiadała: „Nie to jest najważniejsze" albo „Dobrze, następnym razem".

   Siedź cicho, głupia jesteś

   Wielu ludziom pomogła, chociaż rzadko kto chce o tym pamiętać. Część tych, którzy przyjeżdżali do Nowego Jorku bez grosza przy duszy i koczowali w jej mieszkaniu, zrobiła kariery, zarobiła pieniądze. Dziś Czyżewska nie jest już im potrzebna. - Każda z jej koleżanek coś od nie} dostała, sukienkę czy choć-by dobrą radę - opowiada Krystyna Morgenstern. - Ela lubiła dawać. Robiła to spontanicznie, bez zastanowienia. Strach było się odezwać, bo od razu krzyczała: „Jest twoje, ja już się nacieszyłam". Morgenstern wspomina, jak kiedyś spacerowała z Czyżewska po Starym Mieście, spotkały milionerkę ze Stanów, którą Elżbieta dobrze znała. - Ela wpadła na pomysł, że musi ona kupić tkaniny przeze mnie zrobione. Tak mnie zachwalała, że milionerka wpatrywała się we mnie jak zaczarowana i nieśmiało spytała, czy mogłaby coś kupić. Jak przyszło do płacenia, wy-dukałam jakąś sumę. Ela rzuciła: „Siedź cicho, głupia jesteś", i zażądała 10 razy tyle. Potem, jak byłam w Los Angeles, poszłam odwiedzić tę milionerkę. Wchodzę do jej rezydencji i widzę, że moje tkaniny wiszą pomiędzy Monetem i Picassem. Zatkało mnie.

   - Ona umie innym załatwić, ale sobie nie potrafi - uważa Maria Konwicka. - Kiedy tego potrzebowała, nikt jej nie pomógł. A sama jest zbyt dumna, żeby prosić. Uważa, że ludzie bliscy powinni się domyślić. Czyżewska nie powie na ten temat ani słowa, ale jej przyjaciele wiedzą, jak bardzo przeżywała to, że nie dostała roli w sztuce Janusza Głowackiego „Polowanie na karaluchy". Jej autor nie ma sobie nic do zarzucenia. - Elżbieta zagrała w „Woodstoc-ku" i zrobiła to rewelacyjnie, potem sztukę przeniesiono do Nowego Jorku, reżyserował ją Arthur Penn i to on decydował o obsadzie. Zamiast Elżbiety wziął Dianne Wiest, która została dwukrotną laureatką Oscara. Nie miałem na to wpływu, ale Ela miała żal. Głośno było też o jej burzliwej znajomości z Joanną Pacułą. Młodziutka aktorka przyjechała do Nowego Jorku w 1982 roku, nie miała się gdzie podziać, więc Czyżewska zaproponowała jej swoje mieszkanie, utrzymywała, zapoznawała z ludźmi, umawiała na przesłuchania.

   Przyjaźń skończyła się awanturą. Tylko że Pacułą i tak dobrze na tym wyszła, wkrótce dostała rolę w „Gor-ky Park" (reż. Michael Apted). Kilka lat później do mieszkania Czyżewskiej zapukał Yurek Bogayewicz. Usłyszał o historii z Pacułą i chciał nakręcić o tym film. Doszło do nieporozumień. Film „Anna" powstał, ale Elżbieta nie miała wpływu na scenariusz i nie dostała roli. Na ekranie mogła się rozpoznać jako... Czeszka. Konwicka: - Nikt nie miał wątpliwości, że to historia Eli i Pacuły. Maria Konwicka przyjechała do Stanów w latach 80. Zamieszkała niedaleko Czyżewskiej, na 60. Ulicy, bo wtedy Elżbieta wyprowadziła się już z apartamentu, który zajmowała z Halberstamem. - To mieszkanie było pięknie urządzone, antyki, obrazy. Nic nie można było przesunąć, każda filiżanka miała swoje miejsce - opowiada Konwicka. - Przychodziłam do niej wieczorem po pracy. Dopiero wstawała, przyjmowała mnie w koszuli nocnej. Ubierała się, schodzili się goście i zaczynały psychodramy. To był wielki spektakl, którego Ela była scenarzystką i główną aktorką. Wybierała sobie kogoś, prowokowała do zwierzeń, wyciągała różne słabości. - Może jej ekspresja znalazła sobie właśnie takie ujście? - zastanawia się Konwicka. - Ale co w tym złego? Wszyscy gonią za sukcesem, ona rozwijała swoje wnętrze. Może jej największa rola w życiu polega na tym, by wkładać kij w mrowisko?

   Już nie wszystko może się zdarzyć

   Długo była uzależniona od alkoholu. Kilkanaście lat temu przestała pić. Znajoma Czyżewskiej: - W latach 60. całe środowisko piło, na jednych to nie miało wpływu, inni zapili się na śmierć. Elka wypijała drinka przed wejściem na scenę, dla kurażu, potem dwa, ale prawdziwe picie zaczęło się dopiero w Stanach. Kiedyś mimochodem powiedziała mi, że to David ją wciągnął, bo wciąż robił drinki. Nie będę go obarczać winą, ale nie zrobił nic, by ją powstrzymać. Inna koleżanka dodaje: - W Nowym Jorku znalazłam się w latach 70. I przeżyłam szok. Widziałam imprezy, na których bawiło się po kilkaset osób, były: alkohol, kokaina, seks. Dziś trudno sobie wyobrazić, jakie wtedy panowało rozpasanie.

   Beata Tyszkiewicz: - Wiele razy myślałam o Eli z lękiem. Mam wrażenie, że przez lata prowadziła eksperyment: „Ile mój organizm wytrzyma?". Zachowywała się prowokacyjnie, jakby była pozbawiona instynktu samozachowawczego. Wszyscy na jej miejscu już dawno padliby trupem, ona jest niezniszczalna. Wyszła z wielkich opresji zdrowotnych, rzuciła też papierosy. Paliła nałogowo, wszędzie chodziła z własną popielniczką. Część znajomych uważa, że Czyżewska ma osobowość kompulsywną, co tłumaczy jej skłonność do uzależnień: od alkoholu, papierosów, ludzi. Znajoma Czyżewskiej: - To się szybko wymknęło się  spod kontroli. Nagle miałam piętnaście telefonów dziennie, także w środku nocy niezapowiedziane wizyty. Za każdym  razem miała do mnie jakąś sprawę: albo prosiła, żebym posłuchała tekstu, albo żebym jej doradziła, w co się ubrać. Traktowała mnie jak asystentkę. Miałam wrażenie, że my nie rozmawiamy, tylko ona wygłasza monologi. Kilka razy przyłapałam ją na tym, że mnie nie słucha. I jeszcze zaczęła mi przestawiać meble w mieszkaniu. Elżbieta jest trudna, dość despotyczna, szybko się nudzi - przyznaje Beata Tyszkiewicz. - To wynika z tego, że ona szalenie dużo wie, przeczytała wszystkie książki, o których mówi, zna na pamięć wiersze, które cytuje, i widziała filmy, o których opowiada. A ludzie nie lubią, kiedy ktoś daje im odczuć, że jest od nich mądrzejszy.

   - Potrafiłyśmy się godzinami kłócić, kto jest autorem dzieł Szekspira - opowiada Maria Konwicka - albo razem czytałyśmy Biblię. Mój ojciec nazywał nas „filozofkami", kiedyś przywiózł nam kapcie „filozoficzne", żeby nam było ciepło w nogi, jak będziemy gadać. Elżbieta ma fantastyczny zmysł obserwacji, jest niesłychanie twórcza, jeśli chodzi o język, wymyśla nowe słowa. Ojciec zachęcał ją, by pisała. Nawet kupił jej dziennik. Nie zapełniła ani jednej strony. Jedno z największych wydawnictw amerykańskich proponowało jej wielkie sumy za napisanie książki o sobie, nie chciała. Po prostu żyje pod prąd, po swojemu, i to też trzeba cenić. Hanna Hartowicz pamięta, jak kilka lat temu Czyżewska powiedziała: „Wiesz co, ja żyję tak, jakbym cały czas czekała na ten właściwy tramwaj".

   - Uważała, że ma czas: na karierę, na miłość, że wszystko jeszcze przed nią. Dopiero niedawno zaczęło do niej docierać, że pewne rzeczy minęły bezpowrotnie. Wstrząsnęła nią śmierć siostry, wcześniej w wypadku zginął Halberstam. Wpadła w depresję. Nikt z jej przyjaciół nie mógł zrozumieć, o co chodzi, przecież byli po rozwodzie 30 lat, nie kontaktowali się. Tłumaczyła: „Był mężczyzną mojego życia".

   Przez życie Czyżewskiej przewinęło się wielu mężczyzn gotowych zrobić dla niej wszystko. Jej znajoma: - Podobała się, seksowna, roześmiana, prawdziwa żyleta. W towarzystwie nie uznawała innych kobiet, jeśli któraś za bardzo zwracała uwagę, natychmiast ją gasiła, była zazdrosna. Po rozwodzie z Halberstamem przez kilka lat była z przystojnym, sporo od niej młodszym izraelskim reżyserem, który wariował z miłości do niej. Ten związek też się rozpadł. Bo każdy nawet najbardziej zakochany mężczyzna zatęskni w końcu za prawdziwym domem, obiadem. Do takiego życia się nie nadawała. - Zdarzają się chwile, że żałuję niektórych wyborów - przyznaje Czyżewska. - Ale przecież proces dojrzewania, żeby nie powiedzieć starzenia, polega na tym, że gdy idziemy po rozum do głowy, to już wiemy, że nic z tego nie wynika, jeśli będziemy się zadręczać myślami: „Gdybym nie związała się z tym mężczyzną albo gdybym zagrała w tym, a nie innym przedstawieniu...". Ale życia nie da się powtórzyć.

   Tylko z tarczą

   Kilka razy wracała do kraju. W latach 80. zagrała w paru filmach: „Debiutantce" Barbary Sass, „Limuzynie Daimler-Benz" Filipa Bajona, „Kocham kino" Piotra Łazarkiewicza. Jej triumfalny comeback miał nastąpić w sztuce Johna Guare'a w Teatrze Dramatycznym. Wyszło fatalnie. Mdłe recenzje, obojętność widowni, awantury z reżyserem. Po kilkunastu przedstawieniach sztukę zdjęto z afisza. Dyrekcja teatru z oszczędności zamiast w hotelu umieściła ją w jednej z sal, właściwie w bocznej loży. Krystyna Morgenstern: - Pamiętam jedno z przyjęć u nas, Ela nagle znik-neła mi z oczu, znalazłam ją w ogrodzie, patrzyła przed siebie z taką straszną tęsknotą w oczach.

   Maria Konwicka opowiada, że setki razy pytała ją, czy wróci do Polski, a ona zawsze odpowiadała: „Wraca się z tarczą, a nie na tarczy". Ona ma w sobie dumę. Według Konwickiej życie w Nowym Jorku daje jej luksus obserwatora, tutaj czuje się niezależna od polskich koterii, snobizmów, intryg. Barbara Plewińska, koleżanka i sąsiadka Czyżewskiej, artystka, tłumaczy: - Nowy Jork jest miastem, gdzie człowiek czuje się najbardziej wolny. W Warszawie nie sposób się wyizolować, zawsze ktoś życzliwy doniesie. Jak się jest kobietą samotną, w pewnym wieku, to jest się narażonym na komentarze. Doskonale rozumiem, że tego nie chce. Czyżewska od ponad 20 lat mieszka w malutkim apartamencie przy 44. Ulicy. Rzadko ktoś ją odwiedza, do domu zaprasza tylko najbliższych przyjaciół. Ci, którzy znają to miejsce, mówią, że z okien można zobaczyć Times Square. Jeśli komuś uda się przebić przez stosy rzeczy, które piętrzą się od podłogi aż po sufit. Sama Elżbieta jest zaskoczona, kiedy pytam ją, czy myśli o powrocie. Po co miałaby to robić? Uważa, że dzisiaj świat się skurczył, nie ma już znaczenia, gdzie jesteśmy fizycznie, z przyjaciółmi ma kontakt przez internet. A kariera? W każdej chwili może się spakować, grać w Polsce czy gdziekolwiek indziej.

   Ostatni polski film, w jakim można było ją zobaczyć, to „S@motność w sieci" (2006). Niewielka rólka, właściwie epizod. - Na spotkanie przyszła świetnie przygotowana, znała książkę Wiśniewskiego, sama zaproponowała kilka ciekawych rozwiązań - mówi reżyser Witold Adamek. - Wielka szkoda, że aktorka tej klasy nie dostaje odpowiednich propozycji. Ja o niej cały czas pamiętam i na pewno się zgłoszę.


   IZA KOMENDOŁOWICZ


ŹRÓDŁÓ: PANI nr 4, 2010

Zdjęcie: Film Polski

 

  • /biblioteka/51-ludzie/3033-ludzie-o-mnie-si-nie-martw-kasia-sobczyk
  • /biblioteka/51-ludzie/3029-ludzie-chopin-obsesyjnie-dba-o-swoj-wygld

Goście na stronie

Odwiedza nas 178 gości oraz 0 użytkowników.

Odsłony

Odsłon artykułów:
22159422

Logowanie

Jeżeli założysz sobie konto, będziesz miał dostęp do WSZYSTKICH miejsc tej witryny.