Franciszek Józef i Polka

 

   Ale ten starszy pan naprawdę nie zasługuje na takie traktowanie. Weź pan na przykład taką rzecz: syna Rudolfa stracił w młodocianym wieku, w pełnej sile męskiej. Małżonkę Elżbietę przebili mu pilnikiem, potem zginął Jan Orth, brata jego cesarza meksykańskiego zastrzelili w jakiejś twierdzy przy jakimś murze, a teraz na stare lata zastrzelili mu stryjaszka. l raptem schla się jakiś pijanica i zacznie na niego wygadywać..." - tak gawędził dobry wojak Szwejk w gospodzie Pod Kielichem.

   Bo też dzieje Habsburgów austriackich XIX wieku były wyjątkowo

   burzliwe, skandaliczne i tragiczne.

   Miał Franciszek Józef (1830-1916) trzech braci: pierwszy z nich - Maksymilian (1832-1867), w wyniku skomplikowanych intryg europejskich, w których był bezwolną marionetką, został cesarzem meksykańskim, gdzie - nie rozumiejąc nic z miejscowych stosunków - doprowadził do rewolucji i padł jej ofiarą - nie tylko on, ale również jego żona, piękna Charlotte, która po śmierci męża popadła w chorobę psychiczną i przeżyła jeszcze sześćdziesiąt lat (sic!) nieświadoma swojej tożsamości, jedyne spełnienie znajdując, zima czy lato, w okrążaniu godzinami bryczką zamku Boucout. Drugi - Ludwik Wiktor (1849-1919), był klinicznym idiotą, uważał się za słonia i kiedy siadał do obiadu, szukał wszędzie na stole swojej trąby. Trzeciemu: Karolowi Ludwikowi (1833-1896) pierwsza żona - Małgorzata, córka króla Saksonii, zmarła w osiemnastym roku życia na skutek „wrodzonej skłonności do umierania", jak udokumentowali dworscy lekarze; druga - Maria Annuncjata - spłonęła żywcem podczas pożaru na dobroczynnym kiermaszu w Paryżu. Zdążyła jednak przedtem wydać na świat trzech chłopców, którzy po drama-tyczno-romantycznej, samobójczej śmierci w Mayerlingu Rudolfa (1858-1889), jedynego syna Franciszka Józefa, stali się następcami austro-węgierskiego tronu.

   Trzeci z synów Karola Ludwika, Ferdynand Karol (1868-1915), wydaje mi się bardzo sympatyczny. Zakochawszy się w dziewczynie bez tytułów, wziął z nią ślub wbrew wszelkim naciskom wiedeńskiego dworu, za co został oddalony i zdegradowany do pozycji hrabiego Burgu. Na jego wizytówkach widniało potem, złośliwości sobie nie oszczędził: „Ferdynand - syn". Drugi: może jeszcze bardziej sympatyczny: Otto (1865-1906) udał się w Wiedniu do ekskluzywnej restauracji Sachera zupełnie nagi, tylko z rzemieniem, do którego przypasana była szpada. Za ten wyczyn skazany został przez stryja cesarza na trzymiesięczną pokutę w klasztorze. Aliści, jak pisze kamerdyner Franciszka Józefa, Eugen Ketterl: „Przymusowy pobyt arcyksięcia za murami nie wyglądał bynajmniej tragicznie, tylko klasztorne piwnice ucierpiały znaczne straty". Niestety, „piękny Otto" - tak o nim mówiono - zmarł na skutek zakażenia po skaleczeniu, które zlekceważył. Pierwszy zaś syn Karola Ludwika: Ferdynand-Franciszek (1863-1914) był skończonym kretynem, zapalonym myśliwym (to tylko go interesowało), który z karabinu maszynowego zaliczał w trakcie safari po tysiąc antylop dziennie. Jest strasznie trudne do przełknięcia, że z powodu tego kretyna rozpoczęła się mordercza wojna światowa. Niebotyczny, przerażający absurd dziejowy. Z taką to rodzinką musiał dawać sobie radę Franciszek Józef, poczciwy pedant, niczego nieznoszący bardziej niż nieprzewidzianych, tym bardziej skandalicznych wydarzeń. A przecież nie wspomnieliśmy jeszcze o dostojnej małżonce.

   Elżbieta (1837-1898), zwana Sissi, siostra Ludwika II, obłąkanego króla Bawarii, była na pewno kobietą nietuzinkową. Stanisław Grodziski pisze okrutnie, iż: „była osobą psychicznie bardzo niezrównoważoną", ale już John T. Salvendy uważa, że „wyprzedziła swój wiek". W latach 1954-1957 austriacki reżyser Ernst Marischka nakręcił o niej cykl filmów, z Romy Schneider w roli głównej, które skutecznie wyciskały łzy z oczu całemu pokoleniu, a i dzisiaj powtarzane są regularnie przez wszystkie bodaj europejskie telewizje. Cóż było w niej tak fascynującego? To może, tu przyznalibyśmy rację Salvendy'emu, że odpowiadała właściwie wszelkim dzisiejszym standardom żony prezydenta. Dbała niesłychanie o swoją prezencję (jeśli chodzi o linię, popadała wręcz w dietetyczną obsesję), woląc uwypuklać swoją urodę, niż dostosowywać się do odzieżowej etykiety. Uważała, że uosabiać musi „ludzkie oblicze" monarchii, a więc zajmować się chorymi dziećmi, mniejszościami narodowymi, tworzyć fundacje wspomagające i tym podobne. Dzisiaj to oczywiście norma i banał, ale nie na dziewiętnastowiecznym dworze wiedeńskim...

   Kiedy cesarzowa zajęła się biedotą cygańską, tak oto komentował to kamerdyner Franciszka Józefa:

   „Charakterystycznym dla romantycznego usposobienia cesarzowej było jej

   szczególne zamiłowanie do Cyganów.

   Po Gódólló (pałacu Grassalkowiczów, 30 kilometrów od Budapesztu - ulubionej rezydencji Sissi - LS) szwendały się różne obskurne indywidua - brudni, poowijani w szmaty mężczyźni, kobiety i dzieci. Cesarzowa często kazała całe to towarzystwo wpuszczać do zamku, gościć i szczodrze obdarowywać żywnością. Z wdzięczności zabierali so-i i owo na pamiątkę. Dla nas był to za ciężki dzień, gdyśmy byli uszczęśliwiani taką Ci ludzie kradli oczyma. Nic dziwnego, że cesarz nie miał wobec nich szczególnych względów i przykazywał nie puszczać ich w pobliże zamku. Elżbieta jednak nie ustępowała, skutkiem czego wokół zamku w Gódólló koczowały całe watahy tych brudnych hord".

   Podobnych nieporozumień było między małżonkami bez liku. Nie sposób właściwie znaleźć czegoś, co by ich, poza sakramentem, łączyło. Trudno się więc dziwić, że urodziwszy Franciszkowi Józefowi troje dzieci (Gisellę w 1856, Rudolfa w 1858 i Marię Walerię w 1868), uznała Sissi, że wywiązała się z matrymonialnych obowiązków i nie musi już przyjmować cesarskich awansów. Wspomina Eugen Ketterl:

   „W Gódólló cesarz widywał się ze swoją małżonką bardzo rzadko. Jeśli chciał zobaczyć cesarzową i przyszedł bez zapowiedzi, fagasy Jej Cesarskiej Mości oznajmiały mu, że cesarzowa jeszcze śpi. Zdarzało się niekiedy, że przez dziesięć dni odwiedzał cesarzową bez powodzenia. Działo się to na oczach personelu; każdy więc może sobie wystawić, cóż to była za nieprzyjemna sytuacja. Często było mi mego wysokiego pana z całej duszy żal".

   Żal cesarza było także Sissi. Rozumiejąc doskonale, że jest jeszcze w pełni sił i pożądań męskich, podsunęła mu, w swoim zastępstwie, aktorkę Katarzynę Schratt (na dworze mawiano oczywiście: von Schratt).

   „Tej interesującej postaci - pisze Stanisław Grodziski - należy się bliższa uwaga. (...) Katarzyna Schratt nie miała nic wspólnego z paniami de Montespan, Maintenon, Pompadour czy Dubarry (zachowuję pisownię oryginału - LS). Było to zupełnie inne środowisko, inny styl bycia i też ich wzajemny stosunek nie miał w sobie niczego skandalicznego. Starego, samotnego pana wiązała z tą miłą i szczerą kobietą przede wszystkim przyjaźń (...). Mieszkała w swojej willi w Hietzing, dość blisko ogrodu pałacowego. Odwiedzał ją cesarz w godzinach porannych, wypijał u niej kawę ze świeżymi rogalikami, wysłuchiwał garści nowinek wiedeńskich i powracał przez park do swojego gabinetu - bocznymi schodami - o godzinę później".

   Wydaje się, że Grodziski, nie zauważywszy „niczego skandalicznego", nie docenia roli Katarzyny Schratt, tudzież emocji, jakie wzbudzała wśród współczesnych sobie. W jednym ma jednak, choć tego akurat nie dopowiada, rację. Była być może pani Schratt „miła i szczera", ale na pewno niezwykle nudna. Za nudna nawet dla Franciszka Józefa, który czasami (nieczęsto, broń Boże, ale jednak...) po zjedzeniu świeżych rogalików nabierał ochoty na coś jeszcze.

   I w tym właśnie momencie wkracza na scenę nasza rodaczka. Relacjonuje Leszek Mazan:

   „Cesarz Franciszek Józef nie pozwalał sobie na żadne miłostki (...) wystarczyła mu zupełnie jedna kochanka. Polka. Anna Nahowska, małżonka dostojnika kolei żelaznych, który w licznych przebywał rozjazdach. Dzięki łasce cesarskiej rozjazdy dostojnika kolei żelaznych stawały się wciąż częstsze dłuższe, on zaś sam szybko awansował. Najjaśniejszy Pan głośno chwalił mądrość, która kazała pani Annie poślubić kiedyś kolejarza: ilekroć bowiem dyskretnie jechała do Cesarza na urlop koleją - mogła korzystać z ulgowych biletów".

   Dowcip jest dobry i do Franciszka Józefa pasuje jak ulał, tyle że dla celnej pointy trochę Mazan fakty pomieszał. Wbrew bowiem naturalnemu, chciałoby się powiedzieć, porządkowi rzeczy to nie Anna Nahowska jeździła do cesarza, ale on do niej. A było to tak.

   Franciszek Józef znany był ze swojej awersji do wszelkich nowinek technicznych.

   Automobilów nie znosi,

   telefon pozwolił sobie założyć dopiero po wielotygodniowych, kornych prośbach całego dworu. Jedynym wyjątkiem od tej fobii nowoczesności były koleje żelazne, które Habsburg po prostu uwielbiał. Kiedy czytamy relacje z jego podróży inspekcyjnych, mamy wrażenie, że omal nie wychodził z pociągu. Nocuje w salonce, wprost do wagonu przyjmuje adresy i podania oczekujących go wzdłuż torów poddanych. Przybywając do znacznych nawet miast, ograniczał często swój pobyt wyłącznie do dworców. Dlatego też, jak relacjonuje Mazan:

   „Kilka kilometrów przed miastem dostojnemu gościowi towarzyszyła mknąca wzdłuż torów, wśród oczekujących na możliwość złożenia hołdu tłumów, chłopska banderia konna. Na peronie zajmowały miejsca odświętnie ubrane (stroje narodowe) depu-tacje, rada powiatowa i miejska (zawsze obok poczekalni l klasy), urzędnicy i uczniowie. Dla pań z towarzystwa i dla uczennic zakładów żeńskich wznoszono trybuny z boku peronów. Po orkiestrze, entuzjastycznych okrzykach i przemówieniach powitalnych, stojącemu zazwyczaj na schodkach salonki cesarzowi (w wypadkach szczególnej łaski monarcha wychodził na peron) miejscowych dostojników przedstawiał namiestnik Galicji; z każdym przedstawionym Najjaśniejszy Pan starał się zamieniać kilka słów; z ich tonu obecni wyciągali natychmiast wnioski, zazwyczaj personalne. Po pożegnaniu, któremu towarzyszyła orkiestra i ponowny ogromny entuzjazm tłumu, salonka cesarska ruszała w dalszą podróż".

   Do następnego dworca. Anna Nahowska, która dzięki mężowi znała i rozkład jazdy, i wszelkie kolejne dworce, była w tej sytuacji towarzyszką nieocenioną. Nie musiała jeździć do cesarza, bo jeździła z nim. Była jego kolejową muzą. Dla szerokiej publiczności powstawał w tym momencie poważny problem. Tryb życia cesarzowej Sissi czy Katarzyny Schratt podlegał jakiej takiej kontroli społecznej. Plotkowali dworzanie, zapraszani goście, intendenci, zwykli gapie... Co jednak działo się za zamkniętymi drzwiczkami salonki, o tym wiedziało już tylko paru najbliższych zaufanych cesarza. Mogło więc dziać się wszystko. Wieść gminna roznosiła więc po całej monarchii najdziwniejsze fantazje. Anna Nahowska urastała w nich do mitycznych wymiarów. Mawiano nawet, że dzięki niej wskrzeszona będzie wolna Rzeczpospolita, l tylko koła konserwatywno--klerykalne nie dawały się złapać na lep legendy. Dla nich było to tylko cudzołóstwo i skandal.

   Elżbieta „Sissi" została przebita pilnikiem 10 września 1898 roku w Genewie przez włoskiego anarchistę Luigiego Luccheniego. Katarzyna Schratt, dożywszy lat najsędziwszych, zmarła w Wiedniu, w 1940 roku. l tylko po Annie Nahowskiej wszelki ślad zaginął. W Polsce nie mieszka dzisiaj nikt noszący takie nazwisko.

 

   LUDWIK STOMMA, „SKANDALE POLSKIE". Wydawnictwo DEMART SA, Warszawa 2008.

   Fragmenty książki wydrukowane zostały w Tygodniku "ANGORA" nr 14, 4 kwietnia 2010

  • /ciekawostki/424-historia/4329-2014-02-02-17-54-30
  • /ciekawostki/424-historia/2952-historia-kazimierz-wielki