"Doliniarze" z centrów miast

 

   Złodzieje kieszonkowi działają jak dobrze zorganizowana grupa przestępcza. I używają języka zrozumiałego tylko dla nich.

   20 tysięcy złotych - tyle najwięcej w ciągu jednego dnia zarobił 32-letni Marcin Karnowski*. Karnowski jest „krawcem" i zajmuje się „szyciem". „Szycie" to w przestępczej gwarze okradanie ludzi. Ten, kto się tym zajmuje, nazywany jest więc „krawcem". Oficjalnie Marcin pracuje w swojej własnej firmie świadczącej usługi informatyczne. Wystawia rachunki na fikcyjne osoby i firmy zagraniczne, aby w jakikolwiek sposób udokumentować swój stan majątkowy i unikać nieprzyjemnych pytań urzędników kontroli skarbowej. Karnowski, choć tylko udaje biznesmena, świetnie umie wtopić się w tłum innych przedsiębiorców, którzy każdego ranka dojeżdżają do pracy jedyną linią warszawskiego metra. Ubrany w elegancki garnitur, kupuje gazetę i udając zaczytanego, bacznie przygląda się otaczającym go ludziom. Bardzo szybko wybiera „frajera", jak w półświatku nazywa się przyszłą ofiarę. Korzystając z zamieszania przy wchodzeniu do metra, zbliża się do „frajera" i niepostrzeżenie wyciąga z jego kieszeni portfel lub dokumenty. Dzieje się to w momencie, gdy niczego nieświadoma ofiara próbuje wysiąść z metra.

   „Kadra" z centrum Warszawy

   Marcin nie kradnie sam. Jest członkiem 5-osobowej, hermetycznej grupy kieszonkowców działającej w stolicy. Sami siebie nazywają „doliniarzami". Wzięło się to stąd, że działają często w przejściach podziemnych nazywanych w półświatku „dolinami". Swoją grupę określają jako „kadra". Inne gangi nazywają się „bandami", ale kieszonkowcy uważają się za elitę przestępców, więc określają się innymi słowami. Tak samo swoje role. Obok Marcina „krawca", w grupie złodziejskiej działa „tycer", który wsiada na pierwszej stacji metra czy autobusu, dokładnie obserwuje pasażerów i wybiera potencjalną ofiarę - tę, która ma najwięcej pieniędzy. Potem ofiarę wskazuje „krawcowi". Trzecim ogniwem jest „konik". Przejmuje on skradzione rzeczy i niepostrzeżenie jak najszybciej oddala się z miejsca. Ważną rolę odgrwa również „świeca". Prowadzi tzw. kontrobserwację - patrzy, czy w pobliżu nie ma ubranych po cywilnemu policjantów. Jeśli ich wypatrzy, w charakterystyczny sposób mruga do kolegów, a ci odstępują od kradzieży. Dzięki temu zmniejszają ryzyko wpadki. „Świeca" to najczęściej osobnik z bogatą przeszłością kryminalną, wielokrotnie zatrzymywany. Z tej przeszłości zna twarze policjantów działających na danym terenie i bardzo często potrafi przed nimi ostrzec.

   „Na chuch" lub „z kopa"

   - Kradzież kieszonkowa wymaga od sprawcy nie tylko pokonania przeszkody materialnej na drodze do upatrzonego przedmiotu, lecz także oddziaływania na psychikę osoby nim władającej - mówi Marcin Popowski, jeden z najbardziej znanych prywatnych detektywów i ekspert od spraw bezpieczeństwa. - Wszystko po to, aby odwrócić uwagę ofiary i niepostrzeżenie obrabować ją. To zadanie w grupie kieszonkowców pełni „robotnik". „Robotnicy" stosują siedem sposobów na odwrócenie uwagi ofiary. Pierwszy tzw. na siatkę - polega na stworzeniu sztucznego tłoku. Robią to wspólnie „krawiec" i „robotnik". Ofiara, będąca w centrum tłoku nie czuje, że ktoś wyciąga jej z kieszeni portfel lub dokumenty. Drugi sposób - tzw, na obrót to delikatne popychanie ofiary w bok w ciasnym przejściu, co powoduje jej obrócenie się dogodne do wyjęcia portfela. Trzeci sposób - „na podsiadkę" to z kolei blokowanie ofierze wejścia do pojazdu i jednoczesne wpychanie jej do środka. „Na bałąk" polega na tym, że „robotnik" odwraca uwagę ofiary, zabawiając ją rozmową, a „krawiec" w tym czasie kradnie. Metoda „z kopa" to kopnięcie ofiary w celu odwrócenia jej uwagi. „Na ferment" to niepotrzebne wywołanie zbiegowiska, symulowanie nietypowej sytuacji. Ostatni sposób nazywa się „na chuch". Polega na dmuchaniu ofierze prosto w twarz nieprzyjemnym zapachem. W efekcie stosowania każdego z tych sposobów na 2-3 sekundy odwraca się uwagę ofiary. Ten czas musi wystarczyć „krawcowi". - Takich kradzieży można dziennie dokonać kilkanaście, czasem więcej - zdradza Marcin. Jak zauważa, nie wszystkie się opłacają. Czasem w portfelu ofiary można znaleźć tylko karty płatnicze lub kredytowe, z których nie można zrobić użytku, jeśli nie da się ustalić PIN-u. Często bywa więc tak, że cały wysiłek pięcioosobowej szajki idzie na marne. Raz jeździliśmy za frajerem dwie godziny, w końcu zszyliśmy go z portfela - opowiada swoim językiem Marcin. - W gotówce miał może 6 złotych, wystarczyło na coca-colę. Większy łup można zdobyć, kradnąc zawartość kobiecej torebki. Do tego potrzebny jest jednak w grupie „mojkarz", czyli złodziej umiejący perfekcyjnie posługiwać się żyletką (w gwarze więziennej „mojką"). Gdy koledzy odwracają uwagę ofiary, on błyskawicznie rozcina jej torebkę i wyciąga cenne przedmioty.

   Najważniejsze banknoty

   Marcin nie ukrywa, że idealny łup kieszonkowców to portfel wypchany grubymi pieniędzmi. Rekord takiej kradzieży to 30 tysięcy złotych. Doszło do niej na Dworcu Centralnym w Warszawie. Ofiarą padł mężczyzna, który kilka godzin wcześniej sprzedał swój samochód i wiózł gotówkę do domu. „Tycer" wypatrzył go przy kiosku z prasą. Mężczyzna otworzył portfel w taki sposób, aby wszyscy zorientowali się, ile ma pieniędzy. Potem schował portfel do zewnętrznej kieszeni luźnych spodni. Stamtąd wyjęli portfel „krawiec" z „robotnikiem". Jednak taki łup to ewenement. W ręce złodziei rzadko wpadają portfele z zawartością większą niż 500 złotych. A łup trzeba podzielić pomiędzy wszystkich członków „kadry" (nadzoruje to „konik"). Średnio dziennie każdy z kieszonkowców wzbogaca się o 800-1000 złotych. - Bardzo dało się nam we znaki spopularyzowanie kart kredytowych - mówi Marcin. - Z ich powodu mato kto nosi większą gotówkę przy sobie.

   W efekcie złodzieje kieszonkowi zaczęli kraść także inne, cenne przedmioty takie jak zegarki czy biżuterię. Te ostatnie przypadki często są bardzo brutalne. Kilka tygodni temu młoda mieszkanka Warszawy straciła w metrze kolczyki ozdobione kamieniami szlachetnymi. Złodziej po prostu brutalnie je wyrwał, ostro raniąc uszy swojej ofiary. Nie został złapany.


   Co dzieje się potem? Kieszonkowcy sprzedają łup zaprzyjaźnionym paserom. Ci zdobyty towar sprzedają znajomym handlarzom. Zdarza się również, że szukają kupców na popularnym internetowym portalu aukcyjnym. Interes się więc kręci.

   Z miasta do miasta

   - Zorganizowane grupy kieszonkowców często przemieszczają się z miasta do miasta - zauważa Jerzy Dziewulski, były szef antyterrorystów na warszawskim Okęciu, policjant kryminalny z wieloletnim stażem. - Wszystko po to, aby pozostać nierozpoznanym. Działają najczęściej w dużych centrach handlowych, na dworcach kolejowych, w najbardziej zatłoczonych tramwajach, autobusach i pociągach. W czasie świąt kradną również w kościołach i na cmentarzach. Jak przyznaje Dziewulski, grupy kieszonkowców często zawierają porozumienia dotyczące rejonów, w których działają. Później starają się nie wchodzić sobie w drogę. Aby móc działać, często muszą się opłacać mafiom kontrolującym dane miasta. W Warszawie kieszonkowcy do niedawna musieli płacić haracz gangowi mokotowskiemu. Gang został rozbity, a oni funkcjonują nadal, l nic nie pomagają kolejne akcje policjantów przeciwko kieszonkowcom. Drobne kradzieże to w końcu lukratywny interes.


   LESZEK SZYMOWSKI


   * Nazwisko zmienione

   Więcej o złodziejach kieszonkowych czytaj na portalu Onet.pl

 

 

   Jak się nie dać kieszonkowcom
   1. Portfel i dokumenty trzeba nosić w wewnętrznej kieszeni kurtki lub marynarki, którą należy dodatkowo zapiąć. Złodziejowi najłatwiej jest ukraść portfel schowany w tylnej lub bocznej kieszeni spodni.
   2. Nie należy spieszyć się przy wsiadaniu lub wysiadaniu ze środków komunikacji publicznej. Kieszonkowcy z reguły zajmują się tymi, którzy wsiadają pierwsi.
   3. Należy unikać ścisku i tłoku - szczególnie w supermarketach.

 

ŹRÓDŁO: ANGORA onet.pl

  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/3064-ku-przestrodze-kocham-ci-przez-ten-sms
  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/3054-ku-przestrodze-dramatyczny-fina-romansu-w-sieci