Oskarżony niejedno ma imię (2)

 

 

Trudno powiedzieć, czy częściej zmieniał swoje imiona czy kobiety. Pewne jest natomiast, że robił to często, a pań było wiele. Jego wybranki nie mogły się przy nim nudzić. Opowiadał o sobie niesamowite historie. Jednej tylko pani Ewie przedstawił się początkowo jako właściciel firmy budowlanej. Po latach znajomości nabrał do niej zaufania i przyznał się, że pracował dla polskiego wywiadu...

Stało się właściwie tak, jak chciał w trakcie pierwszej rozprawy oskarżony Piotr Hellski. Do łódzkiego sądu przyjechała jedna z jego dawnych przyjaciółek. Oskarżony zapewniał sąd, że żadna z pań, z którymi utrzymywał kontakty, złego słowa o nim nie powie. Zastrzegł, co prawda, iż jedna może mieć pretensje o zaległą pożyczkę i limit niezadowolonych kobiet już został wyczerpany. Pani Ewa niewątpliwie ma do niego pretensje, ale nie tylko o pieniądze jej chodzi. A wiadomo, że na sali sądowej pojawi się więcej dawnych sympatii Piotra Hellskiego. Oczywiście, kiedy spojrzeć w zapiski, jakie policja zabezpieczyła w jego mieszkaniu, będzie to zaledwie procentowy ułamek wszystkich znajomości.

Każda z nowo poznanych kobiet była przez niego skrupulatnie opisywana. Przede wszystkim imię, adres, numer telefonu. Obok zainteresowania danej kobiety, często stan majątkowy. Były też dopiski: Internet, ogłoszenia z gazety. To miejsca, gdzie szukał nowych ofiar. Wiesławę K., o której zabójstwo jest oskarżony, poznał w Internecie. Dwa lata wcześniej pani Ewa znalazła jego ogłoszenie w gazecie.

Miesięcznik matrymonialny

Była świeżo po rozwodzie. Postanowiła swojego szczęścia poszukać jeszcze raz. Zaczęła od miesięcznika matrymonialnego "Kontakt". W oczy natychmiast wpadło jej ogłoszenie: "Niezależny, przystojny, kulturalny, bez nałogów, zadbany, pozna panią do lat 50".
- Czułam się wtedy samotna. Chciałam kogoś poznać - tłumaczyła pani Ewa w czasie pierwszego przesłuchania. - W ogłoszeniu był numer telefonu. Zadzwoniłam. Ten mężczyzna powiedział, że ma 45 lat. Nie ma dzieci, jest po rozwodzie, a była żona mieszka w USA. Mówił też, że ma firmę budowlaną.

Przedstawił się jej wtedy jako Piotr, choć to imię nosi od niedawna. O zmianę imienia wystąpił już w trakcie pobytu w areszcie. Wcześniej miał na imię Łucjan. Chcieli się spotkać. Pani Ewa oczekiwała, że nowy znajomy podejmie trud przyjazdu do niej, ale ten zaczął się tłumaczyć.
- Mówił, że bus, którym jeździ, jest w kiepskim stanie i woli, żebym przyjechała do niego - wspomina kobieta. - Do Wrocławia, gdzie mieszkał, daleko nie miałam, to pojechałam.

Zaprosił ją do restauracji. Przy herbacie spędzili cały wieczór. A nawet zaczepili o noc, bo rozstali się o północy.
- Właściwe to tylko on mówił. Dużo mówił o sobie. Opowiadał o swojej firmie. Chwalił się, że zna dwa języki: angielski i niemiecki. Wspominał, że stara się właśnie o obywatelstwo niemieckie. Sprawiał wrażenie człowieka światowego i obytego w towarzystwie. Przez całe spotkanie był raczej chłodny, dopiero kiedy odprowadzał mnie do samochodu, zrobił się bardziej czuły. Chciał mnie nawet przytulić - opowiada.

Podczas pierwszych wyjaśnień kobieta nie najlepiej wspominała tę chwilę.
- Aż mnie zmroziło - mówiła nawet.

Dziś przed sądem przyznaje, że uznała nowego znajomego za atrakcyjnego i przystojnego mężczyznę. Pewnie i tak musiało być, skoro zaczęła się z nim regularnie spotykać. Schemat był zawsze taki sam: kiedy on jechał do niej, spotykali się w jej mieszkaniu, ale kiedy ona jechała do Wrocławia, siedzieli w restauracji.
- Twierdził, że popadł nagle w tarapaty. Samochód musiał sprzedać, a mieszkanie wynająć - tłumaczy szybko pani Ewa. - Mieszkał ponoć u starego wujka, który nie lubił gości.

Związek przechodził wzloty i upadki, ale trwał aż do początku 2004 roku. W tym czasie kłopoty finansowe ówczesnego Piotra zaczęły się jednak nasilać. Poprosił nawet panią Ewę, żeby na swoją firmę kupiła mu telefon komórkowy. Kręcił coś, że sam nie może ze względu na zadłużenia. Kobieta długo nie dała się prosić. Uwierzyła ukochanemu i kupiła. Nie miała wtedy pojęcia, że wybranek jej serca nie wrócił po przepustce do zakładu karnego i swoimi dokumentami nie mógł się posługiwać. Górę wzięła kobieca logika.
- Kiedy nie miał telefonu, trudno mi było z nim się kontaktować - wyjaśnia pani Ewa. - Stwierdziłam, że tak przynajmniej będzie osiągalny.

Świadek koronny

Plan jednak spalił na panewce. Nie dość, że na telefon Piotra już po krótkim czasie wcale nie mogła się dodzwonić, to jeszcze dostała od niego dziwny SMS.
- Napisał, że grunt pali mu się pod nogami i musi wyjechać do miasta K. Tak napisał - opowiada pani Ewa.

I mówi prawdę. Na pewno nie zmyśla. Zachowała wszystkie SMS-y i policja po aresztowaniu Piotra, wtedy jeszcze jako podejrzanego o zabójstwo łodzianki Wiesławy K., zabezpieczyła telefon pani Ewy. Zresztą to był pierwszy SMS, potem zaczęły przychodzić następne. O różnej treści. Przeważnie Piotr pisał, że kocha, pamięta, ale na razie nie może dzwonić, l wreszcie pod koniec lutego 2004 roku dostała SMS mniej więcej takiej treści: "Piotr prosił o zablokowanie komórki. Został przeniesiony do innego miasta. Jest ważnym świadkiem koronnym".

I od tej pory słuch po przyjacielu pani Ewy zaginął. W tym samym czasie "jej Piotr" - wtedy już jako Dariusz - umawiał się na spotkanie z Wiesławą K. w Łodzi. Nie docenił jednak swojej byłej miłości. Jest bowiem granica absurdu, której nawet zakochana kobieta nie przełknie. Ten "świadek koronny" to było za dużo.
- Po jego zniknięciu kupiłam raz jeszcze ten miesięcznik matrymonialny. Chciałam sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdę tam znowu jego ogłoszenia. Jedno rzuciło mi się w oczy. A właściwie numer telefonu. Jakbym go znała - opowiada kobieta.

Przeczucie jej nie myliło. Zanim ukochany otrzymał od niej w prezencie telefon komórkowy, wysyłał jej SMS-y spod różnych innych numerów. A pani Ewa lubiła owe "dowody miłości" gromadzić. I znalazła czuły SMS, wysłany spod tego samego numeru, jaki znalazła w ogłoszeniu.
- Zadzwoniłam pod ten numer, ale z budki, bo przypuszczałam, że może mieć wpisaną moją komórkę i zorientuje się, kto dzwoni - zdradza. - Odebrał jakiś mężczyzna, ale to nie był Piotr. Wtedy ja przedstawiałam się jako Grażyna i poprosiłam do telefonu Piotra.

Tak odnalazła "świadka koronnego" - Piotra.
- Ty stary oszuście, czego się ukrywasz?! - krzyczała do słuchawki kobieta, kiedy tylko rozpoznała głos byłego kochanka. Ten wybąkał tylko, że to pomyłka i szybko się rozłączył.

Najemnik i tajny agent

Pani Ewa poszła za ciosem. Skoro używany przez Piotra do tej pory telefon komórkowy był zarejestrowany na jej firmę, miała prawo zamówić billingi ze wszystkich rozmów. Szybko je dostała. Przeanalizowała i zaczęła dzwonić.
- Tak dowiedziałam się, że byłam jedną z wielu jego kobiet - mówi ze śmiechem. - To potem już dzwoniłam po kolei i zawiadamiałam inne panie, że z tego telefonu korzystał oszust matrymonialny. Niektóre przyjmowały tę informację do wiadomości i na tym kończyły. Inne zaczęły opowiadać, jak go poznały. Było parę pań z Internetu. Raz czy drugi nie zgadzało się imię, ale opis pasował dokładnie, l już wiedziałam, że przedstawiał się również jako Dariusz.

Złamane serce może krwawi i boli, ale bardziej doskwiera urażona duma. Pani Ewa postanowiła dopiec jeszcze bardziej temu Piotrowi, Darkowi, czy jak się tam nazywał.
- Przypomniałam sobie, że kiedyś prosił mnie o przesłanie przekazem pocztowym 700 złotych. Chodziło wtedy o jakieś kłopoty w tej niby firmie budowlanej. Oczywiście, skoro potrzebował pieniędzy, musiał mi podać adres - opowiada.

Jeżeli chodzi o gromadzenie danych, pani Ewa jest niedoścignionym wzorem. Znalazła przekaz sprzed kilku miesięcy w domowych zakamarkach. I oczywiście, rzecz jasna adres. Pojechała do Wrocławia 7 marca 2004 roku. Niewiernego kochanka nie zastała w mieszkaniu. Zdaniem prokuratury był właśnie w Łodzi u Wiesławy K. Niewykluczone, że właśnie w tym dniu kobieta została zamordowana. Pani Ewa jednak nie dała za wygraną. Ze zdjęciem Piotra zadzwoniła do jego sąsiadów. Dowiedziała się, że owszem, mieszka tu czasami z kobietą i dzieckiem. O konkubinie, a tym bardziej o dziecku, pojęcia do tej pory nie miała. Jej wizyta u sąsiadów musiała szczerze zdenerwować, właściwie nękanego wtedy już Piotra.
- Wcześniej wysyłał do mnie SMS-y z pogróżkami, ale to mnie nie powstrzymało. Po tej wizycie u jego konkubiny zadzwonił - mówi dalej.
- Powiedziałam mu wtedy, że jest oszustem i złodziejem. A on mi na to, że gdybym znała całą prawdę, zmieniłabym o nim zdanie. Stwierdził, że opisze mi wszystko w liście, bo musi teraz wyjechać za granicę. Tę prawdę, jak utrzymywał, streścił mi w paru zdaniach.

Sala w chwili zamiera. Wszyscy wstrzymują oddech. I czekają niecierpliwie na finał.
- Powiedział mi, że był we Francji. Pięć lat. Tam był najemnikiem w Legii Cudzoziemskiej. Już nie pamiętam, czy z niej odszedł czy uciekł - uśmiecha się pani Ewa. - Ale w międzyczasie został zwerbowany jako agent do wywiadu w Polsce. I jeszcze zadawał się z jakimiś grupami mafijnymi. Mówił, że chciał z tym skończyć, ale nie mógł. I teraz przez to komuś się naraził i musi wyjechać za granicę. Zapewniał, że po powrocie wyprowadzi się z Wrocławia i zamieszka ze mną.

Straty finansowe, jakie poniosła, utrzymując związek z oskarżonym, pani Ewa wyceniła na około 7 tysięcy złotych. Jak mówi, płaciła mu za kolacje, obiady, często dawała też kieszonkowe.



- Imię świadka zostało zmienione



W następnym odcinku: Zanim w tej sprawie aresztowano oskarżonego, policja zatrzymała dawnego przyjaciela Wiesławy K. Znaleźli się nawet świadkowie, którzy utrzymywali, że widzieli go razem ze zmarłą kilka godzin przed jej śmiercią.



 


Żródło: ANGORA nr 17/2006

  • /czytelnia3/297-gadu-gadu/1497-oskarony-niejedno-ma-imi-3
  • /czytelnia3/297-gadu-gadu/1495-oskarony-niejedno-ma-imi-1