Gadu-Gadu Epilog: 25 lat więzienia za "internetowy mord"


 

Na karę 25 lat więzienia skazał Sąd Okręgowy w Łodzi 49-letniego mieszkańca Wrocławia Piotra K. oskarżonego o zabójstwo łodzianki poznanej przez internet. Wyrok nie jest prawomocny. Proces miał charakter poszlakowy i toczył się ponad 2,5 roku. Prokurator domagał się dla oskarżonego dożywocia. Obrona wnosiła o uniewinnienie. Po ogłoszeniu wyroku oskarżony krzyczał, że "popełniono zbrodnię sądową".

Do przestępstwa doszło w marcu 2004 roku. W mieszkaniu na łódzkim Widzewie odkryto wówczas zwłoki Wiesławy K. - właścicielki agencji reklamowej, znanej w środowisku artystycznym Łodzi. Zmarła miała liczne rany zadane nożem. Jak ustalono, ofiara i zabójca poznali się przez internet. Aby zatrzymać podejrzanego, policjanci założyli na jednym z portali konto do nawiązywania znajomości. 


Nawiązali kontakt z mieszkańcem Wrocławia Piotrem K. (wówczas nazywał się Łucjan H., ale zmienił imię i nazwisko w areszcie). W jego mieszkaniu znaleziono notatki z opisami kilkudziesięciu kobiet i mapy różnych miast z zaznaczonymi adresami mieszkań.

Według prokuratury, kluczowymi dowodami w sprawie są ślady linii papilarnych mężczyzny ujawnione na znalezionej w mieszkaniu ofiary butelce, analiza połączeń, a także zapis rozmowy przeprowadzonej drogą internetową pomiędzy H. a ofiarą oraz ślady nasienia zgodne z DNA oskarżonego. Mężczyzna od początku nie przyznawał się do zabójstwa kobiety; w trakcie śledztwa wielokrotnie zmieniał wyjaśnienia.

Przypomnij sobie

TVN24

Oskarżony niejedno ma imię (9)

 

 

Trudno już zliczyć, po raz który oskarżony składa wniosek o wyłączenie jawności swojej rozprawy. Piotr Hellski nie życzy sobie na sali żadnych mediów, a w szczególności Tygodnika "Angora". Argumenty zwykle podaje te same. Zdaniem oskarżonego dziennikarze naruszają jego dobra osobiste i dawno już przesądzili o jego winie. Mimo jego uporu, decyzja sądu jest niezmienna. Proces Piotra Hellskiego jest jawny, a media mogą publikować jego wizerunek.

Na korytarzu sądowym zbiera się coraz więcej kobiet. Za chwilę w sali obok rozpocznie się rozprawa. Panie długo przyglądają się sobie w milczeniu. Co jakiś czas podchodzą pojedynczo i uważnie czytają wywieszoną wokandę. Raz po raz któraś z nich kiwa z niedowierzaniem głową. Wreszcie jedna z pań nie wytrzymuje.

- Panie też na ten proces? - pyta pozostałe kobiety. Wszystkie zgodnie przytakują.

- To może mi powiecie, o co tu chodzi, bo ja nie mam pojęcia, po co mnie tu wezwano? - patrzy na nie niemal błagalnie. - Ja też nie wiem - pada pierwsza odpowiedź. Następne są podobne.

- To panie nie znały Wiesi? - dziwi się tylko jedna z czekających pod salą sądową.

W telegraficznym skrócie kobieta szybko przekazuje pozostałym, czego dotyczy sprawa, na której za chwilę zostaną przesłuchane w charakterze świadków. Jednak ta informacja dalej niczego im nie rozjaśnia. Nadal twierdzą, że nie znały zamordowanej Wiesławy K., nie mają też pojęcia, kim jest oskarżony o tę zbrodnię Piotr Hellski Sam oskarżony też nie zna tych świadków, choć to na jego wniosek wezwał je sąd. Nie zna, ale ma przekonanie, że może któraś z nich rzuci nowe światło na jego proces. Wyszukał nazwiska tych kobiet w stosach akt swojej sprawy. Często nie znając ich właściwego adresu. Dzisiaj przed łódzkim sądem będą zeznawać pierwsi świadkowie wytypowani przez Piotra Hellskiego Pozostali są nadal poszukiwani.

- Panie oskarżony, wnioskował pan o przesłuchanie niejakiego G. W całym kraju wytypowaliśmy czterech mężczyzn o tych samych danych. Wzywamy ich wszystkich? - pyta sędzia Jarosław Bolek.

- Tak, tak - mówi z przekonaniem oskarżony Piotr Hellski - Z wydruków rozmów na Gadu-Gadu, które pochodzą z komputera pani Wiesi, wynika, że ten pan intensywnie układał sobie z nią życie.

Zanim na salę zostaną wezwani świadkowie, sąd rozpatruje wcześniej złożone wnioski przez oskarżonego. Zwykle taka procedura trwa kilka minut. W przypadku tego procesu ciągnie się ona w nieskończoność. Oczywiście ze względu na liczbę owych wniosków i pism, jakie oskarżony kieruje do sądu. Przeważnie też oskarżeni w sferze dowodowej pozostawiają inicjatywę swoim obrońcom, którzy zwykle lepiej orientują się, czy składanie kolejnego pisma ma jakiekolwiek uzasadnienie. Przeważnie, ale w tym przypadku adwokat chyba już dawno stracił kontrolę nad talentem pisarskim swojego klienta. Sąd przyjmuje to ze spokojem. W końcu każdy ma prawo do obrony i uczciwego procesu, tym bardziej że sprawa Piotra Hellskiego ma charakter poszlakowy. Sam zaś oskarżony oprócz talentu do pisania posiada również spore doświadczenie. Na koncie ma kilka wyroków i parę ładnych lat za więziennymi murami.

Głupia, stara firanka

Barbara Ś. już zeznawała w tym procesie. To właśnie ona przed drzwiami sali sądowej opowiadała czekającym tam kobietom, czego dotyczy sprawa.

- Jakie okoliczności sąd ma ustalić z pomocą tego świadka? - sędzia pyta oskarżonego, kiedy pani Barbara jest już na sali.

- Ważne rzeczy, chyba...

- Nie chyba, tylko na pewno - poucza sędzia.

- Ktoś nagrał się u tej pani na sekretarce i to może mieć istotne znaczenie - mówi z przekonaniem Piotr Hellski.

- Ja to nagranie skasowałam - mówi ze smutkiem kobieta. - Ono powstało około tygodnia po śmierci Wiesi. Ja je kojarzyłam z jej śmiercią.

- To był głos męski czy kobiecy? - dopytuje oskarżony.

- Trudno mi powiedzieć. To mógł być mężczyzna albo kobieta.

- A jaka była treść tego nagrania?

- "Głupia, stara firanka" - stwierdza świadek.

- I dlaczego pani zdaniem to nagranie miało związek ze śmiercią Wiesławy K.? - tym razem pyta zdziwiony sędzia.

- Skojarzyłam to z Wiesią, bo zginął jej telefon komórkowy, a tam były telefony i adresy znajomych. A firanka, bo ona kiedyś opowiadała o firance u pewnego znajomego, z którym umówiła się na randkę. I pamiętała, że on miał w domu firankę, która jej się nie podobała.

- Czy Wiesława K. opowiadała pani o spotkaniu z tym panem od firanki, do jakiego miało dojść w lutym przed jej śmiercią? - pyta dalej oskarżony.

- Uchylam to pytanie - mówi stanowczo sędzia.

Oskarżony patrzy ze zdziwieniem w stronę stołu sędziowskiego.

- Ma pan zadawać pytania dotyczące tego nagrania, bo na tę okoliczność świadek miał być przesłuchany - sędzia krótko poucza Piotra Hellskiego.

- Ja mam tyle zarzutów wobec prokuratury! - wybucha nie pierwszy już raz w trakcie swojego procesu oskarżony. Demonstracyjnie rzuca przed siebie zeszyt, w którym zwykle prowadzi swoje notatki. - Dobrze, proszę to wszystko wyłączyć!

Oskarżony mówi coraz głośniej i demonstracyjnie wskazuje ręką na mikrofony rozstawione po całej sali. To kolejna rzadkość w polskich sądach, ale w tym przypadku, oczywiście również na wniosek oskarżonego, nagrywana jest każda jego rozprawa. Jego zdaniem, to konieczność, uważa bowiem, że protokolantka nie zapisuje dokładnie tego, co mówi się na procesie.

- Przerwijmy ten spektakl! - krzyczy dalej Piotr Hellski.

Sędzia Jarosław Bolek patrzy w jego stronę ze stoickim spokojem. Kolejny raz tłumaczy mu, jakie pytania może, a jakich nie może zadawać świadkowi.

- Dawała pani swój telefon nieznajomym? - oskarżony uspokaja się na chwilę.

- Jest w książce telefonicznej - stwierdza bardzo już zdezorientowany świadek.

- Tu są kolejne rażące zaniedbania - oskarżony znowu podnosi głos.

Sędzia Bolek podpiera już głowę. Na pomoc rusza Elżbieta Jaworska, druga sędzia zawodowa w tym składzie orzekającym.

- Pan wszystko odbiera jako atak na swoją osobę - sędzia zwraca się do oskarżonego spokojnym, miłym i łagodnym tonem. - Ten proces nigdy się skończy, jak będziemy te same dowody przeprowadzać po kilka razy. Świadek już raz zeznawał, zeznania świadka były już też odczytane.

- Proszę mnie zrozumieć, ja jestem wrakiem człowieka - powoli kapituluje oskarżony.

- To może jednak ja zadam pytanie? - adwokat patrzy w stronę swojego klienta. Ten przytakuje głową i ciężko siada. - Dlaczego akurat z Wiesławą K. skojarzyła pani to nagranie na sekretarce telefonu?

- Opowiadała mi o mężczyźnie, z którym się spotkała. Jak to kobieta, opowiadała, co dla niej jest ważne. I ta firanka mi tak utkwiła. Stąd to skojarzenie - stwierdza świadek.

Jakiś mężczyzna

Każdy świadek zeznający w tym procesie musi złożyć przyrzeczenie, "że będzie mówił szczerą prawdę". Nieważne, że i bez jego składania pod groźbą kary ma taki obowiązek. Oskarżony za każdym razem wnioskuje o składanie przyrzeczenia.

- Na jaką okoliczność ma być przesłuchany ten świadek? - pyta sędzia ponownie, kiedy na sali pojawia się następna kobieta.

- Chwileczkę, chwileczkę, ja mam tego dużo - oskarżony przerzuca kartki swojego zeszytu.

Adwokat odwraca się w jego stronę. Mówi do niego cicho. Ten przytakuje i rozpromieniony objaśnia:

- Na okoliczność kontaktów z Wiesławą K. od lutego do marca 2004 roku. Sędzia kiwa głową z aprobatą.

- Czy znała pani Wiesławę K.? - oskarżony przystępuje do przesłuchania świadka.

- Miałam przyjemność mieszkać obok niej w bloku - opowiada pani Agnieszka L. - Spotykałyśmy się trzy razy w miesiącu na spacerach z psami. Mówiłyśmy sobie "dzień dobry".

- Nie odwiedzałyście się? Nie było wizyt? Rewizyt?

- Nie.

- Po jej śmierci pani coś zgłosiła na policji?

- Tak, dowiedziałam się, że ta pani nie żyje, a tego dnia była dziwna sytuacja. Po mieszkaniach chodził od drzwi do drzwi jakiś mężczyzna. A nie było na klatkach żadnego ogłoszenia, że ktoś ma chodzić.

- Tego dnia?

- Przed zabójstwem chodził, ale ja w gorącej wodzie jestem kąpana, bo jak się okazało, to chodził ktoś z administracji.

- Miała świadek z nim kontakt? Kto to był?

- Nie słyszał pan odpowiedzi? - sędzia przerywa przesłuchanie.

- Ale w aktach jest inaczej! - oskarżony powoli znowu zaczyna rozpaczać.

- No tak - zauważa sędzia. - Z notatki policyjnej wynika, że ósmego marca po osiedlu chodził ktoś z telekomunikacji, ale świadek go nie wpuściła.

- A przecież telekomunikacja nie wysyła pracowników - natychmiast ripostuje Piotr Hellski.

- A niby skąd pan to wie?

- Ja sobie ustalam - stwierdza oskarżony i dalej chce przesłuchiwać świadka. - Pani go widziała?

- To pytanie było! Uchylam.

Oprócz pani Agnieszki i Barbary pozostałe trzy kobiety przyszły do sądu niepotrzebnie. A właściwie przyjechały. Jedna z nich aż ze Szczecina. Gdy w drzwiach pojawia się ostatni świadek, już widać po oczach oskarżonego, że nie o tę osobę mu chodziło. - Świadka przesłuchujemy jak zwykle z przyrzeczeniem? - już pro forma dopytuje sędzia.

- Nie, bo chyba też się pomyliłem - zalotnie uśmiecha się oskarżony.

Na wszelki wypadek dopytuje jednak o znajomość z zamordowaną. Świadek nie ma pojęcia, o kim mowa. Kobieta na stałe mieszka w Bełchatowie. Kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi.

- Wobec tego nie będziemy zabierać pani cennego czasu. Dziękujemy pani za przybycie - mówi niezwykle uprzejmie oskarżony Piotr Hellski.



KATARZYNA PASTUSZKO


- Imiona świadków i nazwisko oskarżonego zostały zmienione.





Żródło: ANGORA nr 19/2007

Oskarżony niejedno ma imię (8)

 

 

Właściwie nie korzysta z pomocy swojego obrońcy. Sam pisze wnioski do sądu, sam przygotowuje listę świadków do przesłuchania. Na rozprawach nieustannie robi notatki, ale z adwokatem zwykle nie zamienia nawet słowa. Nie do końca jednak ufa swojej wiedzy prawnej. Już kilka razy namawiał w listach znajomych, aby zapłacili mu za wynajęcie znanego łódzkiego adwokata. Jak na razie - bez skutku.

Proces Piotra Hellskiego trwa już niemal rok. Przez cały ten czas oskarżony niemal na każdym kroku czymś zaskakuje. Na początku wprawił w zdumienie liczbą imion i nazwisk, jakimi się posługiwał. Sędziowie zadziwieni byli także liczbą kobiet, z którymi mężczyzna utrzymywał kontakty. Czasem towarzyskie, często też seksualne. Wiele razy panie były przez niego wykorzystywane finansowo. Bywało, że pożyczał drobne kwoty, ale zdarzały się także poważne sumy, których oskarżony do dzisiaj nie oddał. Część jego biografii do złudzenia przypomina tę filmowego "Tulipana" czy znanego kilkanaście lat temu żyjącego na koszt kobiet "Kalibabkę". Żaden z nich nie miał jednak takiego zacięcia religijnego jak Piotr Hellski. Jeszcze na wolności kontaktował się z Kościołem protestanckim. Twierdzi też, że uczestniczył w spotkaniach Kościoła zielonoświątkowego oraz studiował teologię. Dzisiaj prawdopodobnie jest związany ze wspólnotą mormonów. Przynajmniej ta właśnie wspólnota przesłała ostatnio oskarżonemu do aresztu "Księgę Mormona". Oskarżony od pierwszego dnia procesu próbuje pokazać się w jak najlepszym świetle. Przekonać sąd, że jest uczciwym i bogobojnym obywatelem.

- Napisałem nawet książkę o człowieku, którego można naprawić - zwierzył się sądowi już na pierwszej rozprawie.

Książka nie została wydana, ale można przypuszczać, że oskarżony jest pierwowzorem bohatera. Czyli kimś, kogo można naprawić.

Elegant z lumpeksu

Pan Grzegorz poznał oskarżonego właśnie na spotkaniach grupy domowej Kościoła protestanckiego. Twierdzi jednak przed sądem, że tę znajomość traktował raczej jako epizod.

- Oskarżony pojawił się na spotkaniach naszej grupy kilka razy. Pamiętam, że przedstawił się jako Piotr Hoffman - wspomina świadek. - Sprawiał wrażenie człowieka grającego, stwarzającego pewne pozory. To jest oczywiście moje subiektywne odczucie, ale nie mieliśmy do niego zaufania. W czasie naszej znajomości oskarżony u mnie pracował, ale nie trwało to dłużej niż dwa tygodnie. Zrobił tylko kawałek bruku i zrezygnowałem z jego usług, bo miał zbyt duże mniemanie o sobie. Szczycił się wieloma rzeczami, a umiejętności posiadał przeciętne. Nigdy nie miał też pieniędzy, choć zawsze był dosyć elegancko ubrany.

Ta cecha pozostała Piotrowi Hellskiemu do dzisiaj. Na każdą rozprawę stawia się w nienagannie odprasowanych wełnianych spodniach i równie dobrze wyprasowanej koszuli. Okazało się jednak, że mężczyzna potrafił się dobrze ubrać za naprawdę niewielkie pieniądze. Gdy na sali sądowej pojawiła się pani Zofia, nie wyglądał na zadowolonego.

- Zna świadek tego mężczyznę? - pytał sędzia Jarosław Bolek, wskazując na oskarżonego.

- Tak - natychmiast odpowiedziała pani Zofia. - Był stałym klientem sklepu z odzieżą używaną, gdzie pracuję. Stale u nas kupował, ewentualnie zostawiał jakieś rzeczy do sprzedania.

Już po minie oskarżonego widać, że tak jak do gustu nie przypadły mu zeznania pani Zofii, tak i z tego, co powiedział pan Grzegorz, też nie jest zadowolony.

- Wysoki sądzie, chciałbym złożyć oświadczenie - stwierdza oskarżony natychmiast po złożeniu zeznań przez świadka Grzegorza D.

- Proszę bardzo - mówi spokojnie sędzia, który niewątpliwie jest do tego przyzwyczajony. Składanie oświadczeń przez Piotra Hellskiego to już niemal rytuał.

- To było szóstego lub siódmego marca. Świadek podjechał wtedy pod mój blok i powiedział, że nie ma dla mnie pracy - mówi pewnie oskarżony.

Mężczyźnie chodzi oczywiście o rok 2004, kiedy to zamordowano w Łodzi Wiesławę K. Przez cały proces próbuje udowodnić, że to nie on był mordercą, bo w czasie, kiedy ofiara zginęła, on przebywał we Wrocławiu.

- Na przełomie lat 2003 i 2004 pracowałem w innym mieście. W tych latach pojawiałem się we Wrocławiu sporadycznie - Grzegorz D. jest kolejnym świadkiem, który nie daje alibi oskarżonemu.

- Ja chciałbym złożyć jeszcze jedno oświadczenie - Piotr Hellski znowu zrywa się na równe nogi. Sędzia tylko przytakuje głową na znak zgody. Tyle że po wysłuchaniu oświadczenia oskarżonego nie bardzo wiadomo, po co to robił. - Spotkania tej grupy domowej były co najmniej na przestrzeni roku. Spotykaliśmy się w kaplicy albo w domu u jednego z kolegów. Ja wcześniej w więzieniu studiowałem teologię i chodziłem na spotkania Kościoła zielonoświątkowego.

Szlag go trafia

Mężczyzna nie kryje swojego zdziwienia wezwaniem go na sprawę w charakterze świadka.

- Nie znam oskarżonego - wyjaśnia już na wstępie pan Marek Z.

- A może mówią coś panu nazwiska: Hamiga, Hoffman, Holka? - pyta sędzia, wymieniając nazwiska, jakimi najczęściej do tej pory posługiwał się oskarżony Piotr Hellski.

- Nie znam żadnego z tych nazwisk - utrzymuje świadek.

Reakcja oskarżonego jest natychmiastowa. Jak zwykle sygnalizuje, że chce złożyć oświadczenie.

- Byłem u świadka w domu - twierdzi Piotr Hellski i podaje adres zamieszkania pana Marka - oczywiście adres wrocławski. - On dał ogłoszenie w gazecie, że szuka osoby do pracy w ogrodzie. Dzwoniłem do świadka w piątek, ale on powiedział, że nie ma czasu, bo jest w jakiejś szkole i umówiliśmy się na następny dzień w jego domu. Byłem tam około godziny 16. To była sobota 6 marca 2004 roku. Świadek mieszka w piętrowym domu. Jest tam boazeria i ogromny dużv pokój.

- I co pan na to? - zwraca się do świadka sędzia.

- To prawda, że szukałem nieraz kogoś do pracy, ale ja nie daję ogłoszeń do prasy - odpowiada zdziwiony mężczyzna. - Nie mieszkam w domu jednorodzinnym. Mam gospodarstwo i prowadzę usługi związane z zagospodarowaniem terenów zielonych. Do szkoły też już nie chodzę. Nie pamiętam, czy rozmawiałem i czy widziałem oskarżonego. Nie pamiętam, co robiłem pół roku temu, a co dopiero parę lat wstecz.

Wszyscy spoglądają teraz w stronę ławy oskarżonych. Piotr Hellski bardzo denerwuje się zeznaniami Marka Z.

- Świadek ma syna, który chodzi do szkoły - mówi z wściekłością i połyka w tej chwili jakieś tabletki. - Mnie szlag trafia, że siedzę niewinnie dwa lata już.

- Co pan połyka? - pyta sędzia.

- To tabletki uspokajające - tłumaczy oskarżony. - Mam na nie zgodę od lekarza.

Piotr Hellski jest przekonany, że świadkowie, których on zamierza powołać, potwierdzą jego alibi. Liczy również, iż niektórzy z nich rzucą nowe światło na sprawę. Dlatego na liście kilkudziesięciu nazwisk złożonej do sądu przez oskarżonego są też znajomi zmarłej Wiesławy K. Sąd długo szukał wszystkich osób, które Piotr Hellski chciałby przesłuchać jako świadków. Nierzadko bowiem oskarżony nie znał ich adresu.

- Chciał oskarżony wezwać na świadka Marcina W.? - pyta sędzia.

- Tak - potwierdza Piotr Hellski.

- Znaleźliśmy 12 osób o takim imieniu i nazwisku w Polsce. Mamy ich wszystkich wezwać?

- Chyba tak, bo to bardzo ważny świadek. Z zeznań wynika, że bardzo dobrze znał Wiesławę K. Pewnie dużo wie o zamordowanej - upiera się oskarżony.

Sędziowie wyglądają na skonsternowanych. Nie bardzo chyba wiedzą, co robić z wnioskiem oskarżonego.

- Wysoki sądzie, czy mogę? - pyta jeden z braci zamordowanej i oskarżyciel posiłkowy w tym procesie. Sędzia wyraża zgodę i mężczyzna natychmiast przechodzi do rzeczy. - Marcin W., o którym tutaj mowa, według mojej wiedzy kilka lat temu wyemigrował do Anglii.

- I co teraz? - sędzia zwraca się do oskarżonego?

- No, jeżeli wiadomo, gdzie jest ten mężczyzna...

- Znaczy wzywamy Marcina W.? - upewnia się sędzia.

- No tak - słyszy potwierdzenie od Piotra Hellskiego.

- Rozumiem, że proponuje oskarżony telekonferencję z sądem brytyjskim?

Oskarżony tylko przytakuje głową. Nie bardzo już wie, co powiedzieć, kiedy sędzia pyta, jak ma znaleźć świadka w Anglii. Wreszcie kapituluje i zgadza się na skreślenie Marcina W. z listy świadków.

- Dobrze, przechodzimy zatem do następnych pana wniosków - mówi sędzia. - Chce pan powołać na świadka Annę K. W całym kraju znaleźliśmy 155 osób o takich danych. Wzywamy wszystkie?

- No nie... - oskarżony ponownie się poddaje.

Weryfikacja listy świadków trwa niemal dwie godziny. Wreszcie udaje się ustalić dane 17 osób, które niebawem złożą zeznania przed sądem.



KATARZYNA PASTUSZKO


- Imiona świadków i nazwisko oskarżonego zostały zmienione.







Żródło: ANGORA nr 14/2007

Oskarżony niejedno ma imię (7)

 

 

Ma pretensje do wszystkich. Do prokuratora za to, że w ogóle został oskarżony. Sąd wini za zbyt długi proces. Suchej nitki nie zostawia na mediach, które jego zdaniem już wydały na niego wyrok. Lista osób, które podpadły oskarżonemu Piotrowi Hellskiemu, jest zresztą dużo dłuższa.

Nie upiekło się nawet protokolantce sądowej. Zdaniem oskarżonego, protokoły z rozpraw są źle prowadzone i brakuje w nich wielu istotnych zapisów. Po tej skardze sąd zdecydował, że wszystkie rozprawy Piotra Hellskiego. będą nagrywane. To być może uchroni sędziów przed kolejnymi tego typu żalami ze strony oskarżonego. To i tak nic w porównaniu z działami, jakie wytoczył przeciwko biegłemu psychiatrze seksuologowi. Zdążył już nawet złożyć wniosek o ściganie i pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lekarza. Piotr Hellski jest przekonany, że biegły skłamał w swoich zeznaniach na jego temat.

"Czy ów biegły sypiał ze mną, czy jest kobietą, by wydawać arbitralną na potrzebę prokuratora opinię, która jest fałszem?" - stwierdza w swoim wniosku oskarżony.

Najbardziej jednak w opinii medycznej zabolało go jedno zdanie: "Obserwacja potwierdza rozpoznanie osobowości nieprawidłowej psychopatycznej".

"Taka opinia biegłego jest dla mnie nie do zaakceptowania. Jest zniesławieniem, naruszeniem mojej godności i fałszywym stwierdzeniem" - dodaje we wniosku Piotr Hellski

Również kilku świadków znalazło się na "czarnej liście" oskarżonego. Już zawiadomił policję, że złożyli oni fałszywe zeznania w trakcie jego procesu. Że fałszywe, to tego jest pewien, bo żadna z tych osób nie chce potwierdzić jego alibi. Prokurator utrzymuje, że na początku marca 2004 roku w Łodzi oskarżony zamordował Wiesławę K. Oskarżony natomiast próbuje przekonać sąd, że to niemożliwe, bo był w tym czasie we Wrocławiu. Do tej pory nie ma na to świadków. Brakuje także świadków jego pobytu w Łodzi. Są jednak dowody. Wśród nich odciski palców Piotra Hellskiego w mieszkaniu zamordowanej oraz ślady jego spermy. Proces jest poszlakowy, dlatego pewnie sąd zgadza się na wzywanie dużej liczby świadków, o których wnioskuje oskarżony.

Więcej niż jedno imię i nazwisko

Lista świadków rośnie w zastraszającym tempie. Czasem jednak przesłuchanie kończy się po kilku minutach. Dzieje się tak, kiedy świadek kategorycznie zaprzecza, że zna oskarżonego, ewentualnie stwierdza, że miał z nim kontakty, ale grubo przed rokiem 2004. Oczywiście, po takim przesłuchaniu oskarżony wygłasza oświadczenie, że świadek kłamie i opowiada sądowi swoją wersję spotkania z daną osobą. Z góry wiadomo, że do takiego spotkania musiało dojść w czasie, kiedy zginęła Wiesława K. Gdy na sali pojawia się pani Grażyna, oskarżony jest pewnie przekonany, że tym razem kobieta potwierdzi jego alibi. Świadek zawodzi jednak na całej linii.

- Niedawno otrzymałam list z Wrocławia, podpisany przez oskarżonego - mówi pani Grażyna. - Prosi mnie w nim o złożenie fałszywych zeznań. Ja nie widziałam się z nim w datach, jakie wymienił.

Oskarżony opisał kobiecie ze szczegółami, jak miały wyglądać ich spotkania 6 i 7 marca 2004 roku. Potem kazał jej zniszczyć ten list. Zapowiedział także, że w razie pytań sądu ma zapewnić, że nie miała z nim kontaktu od końca marca 2004 roku.

- Przyznaję się do wysłania listu drogą nielegalną - stwierdza oskarżony, ale natychmiast pełen buty dodaje. - Ale świadek kłamie i ja to udowodnię. 6 i 7 marca byłem u świadka.

Wielu zeznających ma także problem z podaniem prawidłowego imienia i nazwiska oskarżonego. Ten zmieniał swoje dane nie tylko na potrzeby spotkań z kobietami, jakie poznawał przez ogłoszenia towarzyskie. Także mężczyznom podawał zwykle inne imię niż akurat nosił. Trzeba powiedzieć jasno, że oskarżony uwielbia zmieniać swoje dane również oficjalnie w urzędach. W 2004 roku policja zatrzymywała go jeszcze jako Łucjana H. Gdy rozpoczynał się jego proces, na imię miał już Piotr. Kilka miesięcy temu zawiadomił sąd, że zmieniał właśnie nazwisko na to samo, jakie nosi kobieta, z którą mieszkał przed aresztowaniem. Zatem dzisiaj nie jest już ani Lucjanem H., ani Piotrem H., tylko Piotrem Hellskim.

Wspaniały w pieszczotach

Pani Genowefa to kolejna kobieta, która poznała oskarżonego przez ogłoszenie w gazecie matrymonialnej. Ona też miała być kolejnym żelaznym alibi Piotra Hellskiego.

- Znam oskarżonego od 2000 lub 2001 roku. Zamieścił w gazecie bardzo pozytywną ofertę. Pamiętam, że podał swój wiek - 40 lat, przystojny, inteligentny, posiada firmę - wspomina świadek. - Nie określił wieku kobiety. Starsza kobieta mogła odpowiedzieć na ten anons. Wtedy pomyślałam sobie, że ja mogę załapać się na takie szczęście. Do dzisiaj jestem samotna i chętnie bym znalazła sobie pana, który by domnie pasował.

Rzeczywiście, świadek wyróżnia się wiekiem spośród rozlicznych znajomych Piotra Hellskiego. Dzisiaj pani Genowefa ma 60 lat.

- Zadzwoniłam do niego. Miał ładny głos, ale z treści zorientowałam się, że jest zarozumiały. Mówił, że poznałby kobietę dobrze sytuowaną. Sam zresztą przedstawiał się jako niezależny - opowiada przed sądem kobieta. - Mówił o sobie w samych superlatywach, że ma firmę budowlaną, dwa samochody. Powiedział też, że ma bardzo elegancką i bogatą kobietę, która przyjeżdża do niego z zagranicy pięknym samochodem i pracuje w ambasadzie. To mi dało do myślenia, że chciał mi zaimponować, sobie dodać splendoru, że jakie to niby kobiety nie szaleją za tym panem. Z góry przewidywałam, że to nie jest dla mnie partner.

Kobieca ciekawość była jednak silniejsza. Pani Genowefa, mimo złego wrażenia, jakie już na niej zrobił Piotr Hellski, postanowiła się z nim spotkać.

- Propozycja spotkania nie była na poziomie - stwierdza świadek. - Umówił się po prostu w rynku, tak jak robią to młodzi ludzie. Ja oczekuję od mężczyzn, aby byli prawdziwymi dżentelmenami, stosownie do wieku. Podczas spotkania oskarżony rozglądał się na wszystkie strony, jakby się czegoś obawiał. Udałam, że tego nie widzę, aby zachować twarz. Potem poszli na spacer. Po drodze był skwerek. Postanowili chwilę posiedzieć na ławce.

- Nie zachował się elegancko, wręcz pogardliwie dla kobiety. Usiadł na ławce pierwszy - przypomina sobie pani Genowefa. - l wtedy zaczął się chwalić, jakie może mi zaoferować usługi seksualne. Powiedział, że jest wspaniały w pieszczotach. Chciał się popisać i zaczął się obnażać. Pomyślałam sobie, że to taki bawidamek i że szuka kobiety, aby go utrzymywała. Co się zaś tyczy roku 2004, to ja go wtedy nie spotkałam. Przejrzałam notesy i jestem pewna. Mogę się pomylić o dzień, miesiąc, ale nie o rok.

Żadnych emocji

Zeznania pani Genowefy są bardzo ciekawe. Do tej pory kobiety raczej niechętnie opowiadały przed sądem o stronie intymnej swoich kontaktów z oskarżonym. Zwykle zbywały pytania na ten temat albo mówiły dość oględnie. Ta opowieść o obnażaniu w miejscu publicznym natychmiast rodzi pytania.

- O jakim obnażaniu pani mówi? - dopytuje prokurator.

- Usiadł na ławce. Powiedział, jaki to jest wspaniały w pieszczotach. Potem rozpiął rozporek, wyciągnął swoje przyrodzenie i doprowadził się do szczytowania. To było obrzydliwe.

- Pani go do tego namawiała?

- Nie inspirowałam go do takich zachowań - mówi pani Genowefa.

- We mnie to ta sytuacja żadnych emocji nie wywołała, ale inne kobiety mogły mieć inne reakcje, mniej powściągliwe. Gdyby go wtedy wyśmiać, to myślę, że mógłby dać w twarz albo zgwałcić.

- To był bardzo nieciekawy człowiek, krętacki i zakłamany - świadek uzupełnia jeszcze swoje przemyślenia na temat oskarżonego. - Jemu chodziło tylko o sferę materialną. Podtekst materialny był dominujący w kontaktach ze mną.

- Ona jest gorsza ode mnie - mówi oskarżony, kiedy pani Genowefa na prośbę sądu na chwilę opuszcza salę. Teraz jest czas, aby on przedstawił swoją wersję.

Piotr Hellski natychmiast zaczyna malować obraz świadka jako kobiety pozbawionej kultury, wyuzdanej. Pani Genowefa miała mu opowiadać, jak od wielu lat spotyka się z młodszymi mężczyznami w celach wyłącznie seksualnych.

- To, o czym ona mówiła, co ja zrobiłem, to nie było z mojej inicjatywy, tylko z jej. Ona opowiedziała o tym, aby chronić swoją reputację, ale ja wiem, kim ona jest. Jest kobietą, która żyje z facetów i od wielu lat się z nimi umawia, a że jest inteligentna i przebiegła, to się jej udaje - oskarżony mówi o świadku tak, jakby to był jej proces, a przecież najważniejsze jest dla niego to, czy kobieta widziała go na początku marca we Wrocławiu. - Ja doprowadziłem się do szczytowania wyłącznie na jej prośbę. Nigdy z innymi kobietami nie dochodziło do takich sytuacji.

- I tak bez oporu uległ pan tej prośbie?

- Próbowałem się bronić, ale widać nieskutecznie.

Wreszcie oskarżony zaczyna opisywać kolejne spotkanie ze świadkiem, które ma być dla niego alibi.

- Zobaczyliśmy się przypadkiem 8 marca 2004 roku w rynku - opowiada Piotr Hellski - Szła z takim łysawym starszym panem. Miał chyba na imię Tolek. Złożyłem jej życzenia z okazji Dnia Kobiet.

- Nie miałam kontaktu z oskarżonym ani 7 ani 8 marca 2004 roku. Jestem tego pewna - pani Genowefa jeszcze raz oświadcza po powrocie na salę sądową.

KATARZYNA PASTUSZKO


- Imiona świadków zostały zmienione.







Żródło: ANGORA nr 12/2007

Oskarżony niejedno ma imię (6)

 

 

Ma 38 lat, ale wygląda dużo starzej. Zmęczona, pomarszczona twarz. I przedziwny smutek w oczach. Być może wszystko to za sprawą oskarżonego. Pani Anna żyła z nim niemal 5 lat. I dopiero teraz dowiaduje się, kim był.

Proces Piotra Hellskiego z pewnością przejdzie do historii łódzkiego Sądu Okręgowego. Już od początku budził on uwagę mediów, ponieważ Piotr Hellski poznał Wiesławę, o której morderstwo jest oskarżony, przez internet. Dzięki internetowi. też został złapany przez policję. Na nic zdały się jego zapewnienia, że w Łodzi był ostatni raz 20 lat temu. Dzięki połączeniom z jego telefonu komórkowego funkcjonariusze podali mu dokładną datę i godzinę przyjazdu do Łodzi. Technika jeszcze raz pomogła w procesie Piotra Hellskiego. Kilkunastu świadków, przeważnie mieszkańców Dolnego Śląska, nie mogło się stawić w łódzkim sądzie. Usprawiedliwiali się brakiem pieniędzy na podróż i dobrego połączenia z Łodzią. Zapewniali jednak, że chętnie przyjadą na przesłuchanie do Wrocławia. Łódzcy sędziowie mogli oczywiście pojechać do stolicy Dolnego Śląska, ale wybrali tańszy i szybszy wariant, czyli wideokonferencję.

W sali rozpraw zawisł telebim, na którym sędziowie, prokurator, oskarżony i jego obrońca widzieli świadków. Ci z kolei zeznawali, siedząc przed kamerą umieszczoną w pokoju sądu we Wrocławiu, a na małym ekranie widzieli i słyszeli to, co dzieje się w Łodzi. Kwadrans przed godziną 10 rano nawiązano połączenie z Wrocławiem. Na telebimie pojawił się pracownik tamtejszego sądu.
- Witam. Z wezwanych dzisiaj świadków stawiło się tylko pięciu - poinformował mężczyzna.
- Proszę wprowadzać świadków według listy i zadbać o to, żeby nie byli w tym samym pomieszczeniu - odpowiedział sędzia Jarosław Bolek.

Po tej krótkiej wymianie zdań sąd przeszedł do przesłuchiwania świadków. Wszystko odbyło się sprawnie i szybko. Nie było żadnych błędów ani awarii systemu i już po półtorej godziny sąd zakończył przesłuchanie.

Człowiek o dwóch twarzach

Pani Anna była konkubiną oskarżonego. Jest też matką jego dziecka i jako osoba najbliższa nie musi składać zeznań. Ale chce. Chociaż nie bardzo wie, od czego ma zacząć.
- Co świadek może nam powiedzieć w tej sprawie? - pierwsze pytanie zadaje sędzia.
- Nie wiem, co mam powiedzieć - kobieta wzrusza ramionami.

Dzięki ogromnemu telebimowi dokładnie widać jej twarz. Przy takim zbliżeniu żaden świadek nie ukryje przed sądem emocji. Z oczu pani Anny bije przedziwny smutek i zmęczenie. Trudno się jej dziwić, przecież dopiero po aresztowaniu Piotra Hellskiego dowiedziała się, z kim mieszkała pod jednym dachem. Kim jest ojciec jej córki. Media pisały dużo na temat jej Lucjana... No właśnie... dla niej był Lucjanem, dopiero w prasie napisali, że najczęściej przedstawiał się kobietom jako Piotr lub Dariusz. A tych kobiet było naprawdę sporo.
- Jak długo trwał państwa konkubinat? - przesłuchanie świadka rozpoczyna prokurator.
- Jakieś cztery lub pięć lat.
- Mieszkaliście razem?
- Tak. Około czterech lat. Pół roku przed aresztowaniem wyprowadził się od nas, ale co jakiś czas odwiedzał - pani Anna ani razu nie wymienia imienia byłego partnera. Na razie też go nie widzi. Na ekranie przed nią widać tylko osobę, która zadaje jej pytanie.
- Czy oskarżony był u pani w mieszkaniu między szóstym a dziewiątym marca 2004 roku? - to pytanie ma ogromną wagę.

Według ustaleń prokuratury, oskarżony przyjechał do zamordowanej Wiesławy K. szóstego marca. Do jej zabójstwa miało natomiast dojść pomiędzy siódmym a ósmym marca. Biegli przyjęli jednak, że w przypadku daty ósmego marca w grę wchodziły godziny poranne. Oskarżony podawał różne wersje zdarzeń. Mówit o wielu miejscach, w jakich miał być w tamtych dniach. Świadczyć o tym miało wiele różnych osób. Tym razem miał nadzieję, że jego alibi potwierdzi pani Anna i jej starsza córka.
- Szóstego i siódmego marca nie pamiętam - stwierdza kobieta. - Pamiętam, że przyszedł do nas ósmego marca, ale to było już wieczorem. Tak około osiemnastej.
- I tej daty jest pani pewna? - prokurator chce, żeby wszystko było jasne, chociaż wie, że takie same zeznania kobieta złożyła w trakcie śledztwa.
- Na sto procent nie, ale tak około.
- A jakby pani scharakteryzowała oskarżonego?
- Dzisiaj powiem, że to człowiek o dwóch twarzach... Brak mi słów... - pani Anna uśmiecha się ironicznie.
- Ale wcześniej w domu to był ideał. Bez zastrzeżeń.
- Pracował?
- Dorywczo. Był ogrodnikiem - to chyba jedna z niewielu prawdziwych rzeczy, jakie świadek wiedziała o swoim przyjacielu.

Rzeczywiście, ukończył technikum ogrodnicze. Innym kobietom przeważnie przedstawiał się jako absolwent wyższych studiów. Co do ukończonych kierunków to było już różnie. Jedno jest pewne. Miał bujną wyobraźnię.
- A czy wiedziała pani, że jest karany?
- Tak, ale byłam pewna, że skończył odbywanie kary.

Prawda była natomiast taka, że oskarżony nie powrócił do zakładu karnego po przerwie orzeczonej przez sąd. To właśnie wtedy zamieszkał u pani Anny.

Postanowiłam zaryzykować

O tym, że oskarżony poznawał kobiety przez internet i ogłoszenia prasowe, mówiły w sądzie już wszystkie jego byłe znajome. Okazało się jednak, że to zamiłowanie Piotr Hellski pielęgnował również za kratkami. Bo także i pani Anna poznała go przez ogłoszenie w gazecie. Co ciekawsze nie ukrywał, że siedzi w więzieniu. Przedstawił się jej jako Lucjan, choć wtedy tak naprawdę miał na imię Łucjan. Dzisiaj, po urzędowych zmianach, ma na imię Piotr.
- Kiedy Lucjan wyszedł z więzienia, zamieszkaliśmy razem. Postanowiłam zaryzykować - mówiła w trakcie śledztwa pani Ania.

Pani Anna mieszkała wspólnie ze swoją córką. Niedługo potem urodziła drugą córeczkę. To było już dziecko Lucjana.
- Był spokojny. Był dobrym ojcem dla swojego dziecka, ale starsza córka go nie akceptowała. Kiedy się wyprowadzał, nie zatrzymywałam go, bo on jak sobie coś postanowił, to tak już robił - tłumaczy kobieta.

Wreszcie przychodzi czas na pytania oskarżonego. Pani Anna już go widzi. Jej twarz zmienia się natychmiast. Od razu w jej oczach widać zamiast smutku złość.
- Czy świadek przypomina sobie, że szóstego i siódmego marca też u niej byłem? I poszedłem wtedy z jej córką na zakupy? - pyta oskarżony.

Jego pytanie na sali nie dziwi nikogo. Dziwi natomiast jego oficjalny ton. Oskarżony zwraca się do pani Anny w taki sposób, jakby nic ich nie łączyło, ani wspólne pięć lat, ani córka. Nawet sędzia jest zdumiony.
- Przepraszam, ale kogo oskarżony ma na myśli, mówiąc "jej córka"? - sędzia przerywa odpytywanie świadka.
- Myślałem o starszej córce świadka - Izabeli, bo świadek ma jeszcze jedno dziecko - odpowiada oskarżony, nie rezygnując ani na chwilę z oficjalnego tonu. - Zatem, czy świadek pamięta szóstego i siódmego marca?
- Nie przypominam sobie - pani Anna odpowiada, a właściwie syczy przez zęby.
- A szóstego marca schodziłem na dół do sąsiada?
- Nie przypominam sobie.
- A siódmego marca wychodziłem na spotkanie z kolegą?
- Nie przypominam sobie...

Oskarżony więcej pytań nie ma. Alibi również. Jest jeszcze nadzieja w Izabeli, starszej córce Anny. Chociaż już od początku jej przesłuchania widać, że to raczej znikoma nadzieja.

Nie leżał mi

Iza uczy się jeszcze w szkole średniej. Jest niepełnoletnia. Choć niewiele jej już do osiemnastego roku życia brakuje. Zdenerwowanie próbuje ukryć za nonszalancją, ale niewiele jej to pomaga.
- Wszystko powiedziałam na policji, więcej nie mam nic do dodania - mówi już na wstępie.

To jednak jej nie ratuje. Musi odpowiedzieć na pytania. Oczywiście, są podobne do tych, jakie zadawano jej matce. Jej odpowiedzi też niczym się nie różnią. Iza też nie pamięta wizyty oskarżonego w ich mieszkaniu szóstego i siódmego marca 2004 roku. - Czy oskarżony mieszkał tylko z wami, czy miał też inne mieszkania?
- Teraz już wiem, że miał, ale wcześniej nie miałam o tym zielonego pojęcia.
- A jakie były pani relacje z oskarżonym?
- Różne - dziewczyna mówi szybko, ogólnie. Chyba chce mieć to przesłuchanie jak najszybciej za sobą.
- Co to znaczy? - dopytuje ją prokurator.
- Oskarżony bardzo chciał być moim ojcem, ale nie wychodziło mu to - w tej chwili na telebimie widać jej ogromne, piękne oczy, które niemal tryskają jadem.

Pani Anna nie kłamała. Jej starsza córka, nie akceptowała jej konkubenta. Choć to i tak zbyt delikatne sformułowanie.
- Nie lubiłam go jako człowieka, nie leżał mi. Kiedy się wyprowadzał, to jako powód podał kłótnie ze mną - sędzia Jarosław Bolek czyta zeznania dziewczyny ze śledztwa.
- To prawda - potwierdza Iza. - Tak zeznałam i tak było.

Takiej antypatii ze strony świadka Piotr Hellski nie czuł już dawno na tej sali. Mimo to nie rezygnuje z prawa zadawania pytań. Zresztą on nigdy nie rezygnuje. Trudno mu się jednak dziwić, przecież grozi mu dożywocie. To już nie są żadne kradzieże czy włamania, za które spędził do tej pory za kratkami 10 lat. Teraz gra idzie o najwyższą stawkę. Oskarżony jest o morderstwo.
- Czy świadek pamięta jak podarowałem jej kolumny do komputera szóstego marca? - oskarżony zadaje pierwsze pytanie.
- Uchylam to pytanie - sędzia Jarosław Bolek w trakcie tego procesu robił podobnie już kilkanaście razy.
- Po raz kolejny oskarżony zadaje pytanie, zawierając w nim jednocześnie odpowiedź.

To fakt. Piotr Hellski, zadając pytania świadkom, ma zwyczaj podawania w nich wszystkich szczegółów. Czeka tylko, aby pytający odpowiedział twierdząco.
- A siódmego marca byliśmy na zakupach?
- Nie przypominam sobie - Iza odpowiada tak już na wszystkie pytania oskarżonego.


- Imiona świadków zostały zmienione.








Żródło: ANGORA nr 37/2006

Oskarżony niejedno ma imię (5)

 

 

Piotr Hellski nie ma wstydu. Pani Eweliny nie widział kilka lat, ale to nie przeszkadzało mu, aby znowu nawiązać z nią kontakt. Tym razem z aresztu napisał do niej dwa listy. W pierwszym prosił o pieniądze, w drugim o paczkę.

Listy do pani Eweliny pozostały bez odpowiedzi. Chyba nie tylko te, bo już na pierwszej rozprawie oskarżony skarżył się.
- Wysoki sądzie, wysyłam mnóstwo listów z aresztu, a nie dostaję żadnych odpowiedzi - utyskiwał oskarżony.
- Korespondencja jest cenzurowana, chyba pan o tym wie? Część pana listów jest w aktach, bo zostały zatrzymane. Co do reszty, to nie jest już sprawa sądu - tłumaczył sędzia Jarosław Bolek.

Minęło kilka tygodni, ale Piotr Hellski nie daje za wygraną. Tym razem ma do sądu prośbę.
- Chciałbym odzyskać notatki, jakie zabrali z mojego mieszkania policjanci - stwierdza oskarżony.
- O jakich notatkach pan mówi?
- Te z adresami i telefonami - tłumaczy.
- Panie oskarżony, przecież to jest materiał dowodowy - sędzia rozkłada ręce. - Co najwyżej może pan prosić o ich skserowanie.
- To ja o to będę prosił - zaznacza Piotr Hellski.

Można się tylko domyślać, że oskarżony zamierza napisać listy do większej liczby byłych przyjaciółek. A będzie do kogo pisać. Zdaniem policjantów, zabezpieczyli w jego mieszkaniu niemal setkę adresów i numerów telefonów kobiet z całego kraju.

Donżuan za 10 tysięcy

Pani Ewelina pewnie myślała, że dawno ma to za sobą. Jednak złe wspomnienia wróciły. Jeszcze raz musiała przypomnieć sobie tę niefortunną historię sprzed lat. Jeszcze raz zobaczyć tego człowieka. Gdy wchodzi na salę, stara się na niego nie patrzeć. Mimo to pani Ewelina przesłuchanie znosi najgorzej ze wszystkich świadków. W pewnym momencie wydaje się, że straci przytomność. Przez chwilę siedzi przy otwartym oknie. Zgadza się na kontynuowanie przesłuchania, ale już do jego końca siedzi na krześle.

Podobnie jak wiele innych pań, poznała Piotra Hellskiego przez ogłoszenie towarzysko-matrymonialne. To był mniej więcej początek 2001 roku, czyli niedługo po tym, jak oskarżony wyszedł na przepustkę z więzienia i postanowił więcej do niego nie wracać. Znajomość trwała ponad rok.
- Mieszkam daleko od Wrocławia, więc on przyjeżdżał do mnie. Dzisiaj nie jestem pewna, ale było to jakiś raz, może dwa razy w miesiącu - zeznaje pani Ewelina.
- Jaki charakter miała ta znajomość? - pyta sędzia.
- Cóż... Planowaliśmy wspólną przyszłość - nie ukrywa kobieta.
- Był ze mną raz na dużej uroczystości rodzinnej. Spędziliśmy razem święta i sylwestra w 2001 roku.
- I co dalej?
- Po sylwestrze już się nie spotkaliśmy osobiście.
- Dlaczego?
- Zorientowałam się, że nie jestem jego jedyną kobietą.

Do domu pani Eweliny zadzwoniła kiedyś obca kobieta. Szukała jej przyjaciela Piotra. Jednak zanim oddała mu słuchawkę, obcy, kobiecy głos niemal ją przesłuchał.
- Ta kobieta była przekonana, że jestem siostrą Piotra. Z tego telefonu tłumaczył mi się bardzo pokrętnie. To wzbudziło moje podejrzenia - opowiada.
- Ale przez okres znajomości utrzymywali państwo stosunki seksualne? - tym razem zadawanie tych "trudniejszych" pytań bierze na siebie prokurator Remigiusz Ligocki.
- Tak - odpowiedź pada bardzo cicho.
- I jakim okazał się kochankiem? - ciągnie prokurator.
- Słucham? - szczerze dziwi się świadek.
- Okazał się może donżuanem? - tym razem prokuratorowi pomaga sędzia Jarosław Bolek.

Przenośnie i krążenie wokół tematu seksu dają niewiele. Kobieta nie zamierza się zwierzać. I mówi o swoim pożyciu z oskarżonym jak najbardziej ogólnie.
- Ja odbierałam go jako ciepłego człowieka - mówi krótko.
- Spełnił pani oczekiwania jako kochanek? - sędzia drąży jednak temat dalej.
- Tak - pani Ewelina pokazuje wyraźnie, że więcej na ten temat nie chce mówić.

Za to o pieniądzach, a raczej braku pieniędzy u oskarżonego powie więcej.
- Przez całą naszą znajomość prosił mnie o pożyczki, a ja mu ulegałam - mówi zrezygnowana.
- Jest pani w stanie podać sumę, jaką mu pani pożyczyła?
- Zebrało się około 10 tysięcy złotych, ale oprócz tego kupowałam mu karty telefoniczne, bilety na PKS.
- Czy chciałaby pani odzyskać te pieniądze?
- Nie, już nie... - pani Ewelina słania się na nogach. Jest blada. Do końca przesłuchania siedzi na krześle.

Już bardzo cicho opowiada, jak odkryła, że była okradana przez oskarżonego. Zginęły jej pieniądze i sygnet po zmarłym mężu. I o tych listach z aresztu. I prośbach. Jak zwykle. O pieniądze.

Życie i śmierć za 300 zł

Pani Monika co chwilę łapie się za policzki i pociera je rękoma. Im dłużej zeznaje, tym bardziej robi się czerwona. Musi być jej też bardzo gorąco, bo w pewnym momencie zdejmuje z siebie kurtkę. Dzisiaj chyba sama się dziwi, jak mogła wpaść w sidła oskarżonego. Inteligentna, elokwentna kobieta i on - właściwie zawodowy recydywista. Pasują do siebie jak pięść do nosa. I chyba szybko sama się zorientowała, z kim ma do czynienia.

- Owszem, spotkaliśmy się dwa razy - pani Monika bardzo się denerwuje w trakcie zeznań. - Nie chciałam tego, ale on mnie jakoś namówił. Był u mnie w domu, bo twierdził, że chce mnie lepiej poznać.
- Czy spotykała się pani z człowiekiem, który siedzi na ławie oskarżonych? - pyta sędzia.
- Tak - pani Monika niemal syczy przez zęby, jakby była zła sama na siebie, ale nawet nie zerka w stronę Piotra Hellskiego.
- I skończyło się tylko na dwóch spotkaniach?
- Tak, ponieważ po nich zaczął mnie prosić o pożyczki. Pierwszy raz o 2,5 tysiąca złotych, potem już o 3 tysiące złotych. Po tym drugim razie byłam już przekonana, że chodzi mu wyłącznie o korzyści materialne.
- Mówił, po co mu te pieniądze?
- Wspominał coś o zakupie samochodu do swojej firmy budowlanej.
- Pożyczyła mu pani?
- Nie. Wręcz ucięłam tę znajomość.
- I to był koniec?
- Nie. Nie przestał się kontaktować. Wysyłał jakieś SMS-y. Kiedyś napisał kolejną prośbę o pieniądze.
- Prosił?
- On błagał. Stwierdził, że to kwestia życia i śmierci.
- Ile chciał?
-300 złotych.
- I co pani zrobiła?
- Wysłałam mu, bo chciałam, żeby dał mi spokój.

Choć nie mówi tego otwarcie, po pani Monice widać jak dużego kaca moralnego ma po tych dwóch spotkaniach z oskarżonym. W ogóle nie chce już nic więcej mówić, tym bardziej kiedy ze strony sądu pada pytanie:
- Czy doszło między świadkiem a oskarżonym do kontaktów seksualnych?
- To ważne? - kobieta jest zirytowana pytaniem.
- Tak - sędzia mówi krótko, ma już chyba dość kolejnych tłumaczeń.
- No... doszło - ale świadek też nie zamierza się zwierzać.
- Jakim był kochankiem? - sędzia odbija piłeczkę.

Pani Monika bierze głęboki oddech. Już wie, że musi opowiedzieć o tym, o czym pewnie wolałaby zapomnieć. Kiedy mówi słowo po słowie, oskarżony zmienia wyraz twarzy. Jego bezczelny (jemu się pewnie wydaje, że przemiły) uśmieszek ginie z sekundy na sekundę.
- Nie adorował mnie, nie zabiegał o mnie...
-Ale...
- Jakim był kochankiem? - kobieta przerywa sędziemu i sama powtarza pytanie.
-Tak. - Przeciętnym. Nie zaskoczył mnie.
- Ekscesów nie było?
- Tak to można nazwać - pani Monika uśmiecha się po tej odpowiedzi.

Alibi na 100 procent

Alina jest po prostu ładną kobietą. Mężczyźni pewnie by powiedzieli, że widać po niej ślady dawnej urody. To byłoby jednak złośliwe i niesprawiedliwe. Mimo przekroczonej 50. jest po prostu ładna. Świetnie wykształcona. Przez lata pracowała w bankowości. Przed sądem stara się trzymać fason, ale sama nie wie, że cała drży. Tak bardzo, że widać to z dużej odległości.

Oskarżonego poznała przez Internet. Przedstawił się jako Darek. Spotkali się kilka razy. Tym razem jednak najważniejszy jest jeden dzień. Piotr Hellski twierdzi, że 7 marca 2004 roku spędził z Aliną upojną randkę. Prokurator przekonuje, że w tym dniu był w Łodzi i prawdopodobnie właśnie wtedy zamordował Wiesławę K.
- Czy świadek zna oskarżonego?
-Tak.
- Czy łączyły was kontakty intymne? Czy widziała się z nim pani 7 lub 8 marca 2004 roku? - sędzia tym razem nie pyta o przebieg znajomości. Najważniejsze jest to, czy pani Alina zapewni oskarżonemu alibi.
- Absolutnie nie. Nigdy z nim nie spałam - odpowiedź jest stanowcza.
- W tych dniach też się z nim z pewnością nie widziałam. Jestem tego pewna, ponieważ wszystkie soboty i niedziele spędzam z dziećmi i wnukami.

Nikt na sali nie miał już pytań. Oprócz oskarżonego, rzecz jasna. Na jego twarzy nie ma nawet śladu po uśmiechu. Robi się wręcz purpurowy ze złości.
- Czy świadek sypiała ze mną? - pada pierwsze pytanie.
- Uchylam. To pytanie już było - stwierdza ostro sędzia.

I wtedy oskarżony przestaje być miły i ciepły.
- Nie chcę być bezczelny, ale mogę opisać szczegóły anatomiczne świadka - wypala. I opisuje bliznę po oparzeniu.

Sala zamiera. Oprócz pani Aliny, która spokojnie się uśmiecha.
- Wysoki sądzie, jeśli jest taka potrzeba mogę pokazać tę bliznę. Mam ją pod kolanem, więc każdy może ją dostrzec.
- Nie trzeba - chyba po raz pierwszy podczas tego procesu uśmiecha się także sędzia.
- Chciałbym wygłosić oświadczęnie! - Oskarżony mówi podniesionym głosem. - Świadek kłamie! Sypiał ze mną pięć razy. Na 100 procent spaliśmy ze sobą. Ja się nie mylę.
- Wysoki sądzie, czy jako świadek też mogę powiedzieć coś bez pytania? - Trzeźwość umysłu pani Aliny po plejadzie poprzednich przyjaciółek oskarżonego wręcz szokuje.
- Proszę bardzo - zgadza się sędzia.
- Jak przeczytałam w prasie oskarżony w okresie 4 lat spotykał się co najmniej z 80 kobietami. Zatem to może jemu pomyliły się kobiety, bo ja ze swej strony wykluczam pomyłkę.

Gdyby na sali sądowej można bić brawo, pani Alina pewnie by je dostała. Jednak o tym, kto mówi prawdę - ona czy oskarżony - zdecyduje sąd.


- Imiona świadków zostały zmienione.





 


 


Żródło: ANGORA nr 20/2006

Oskarżony niejedno ma imię (4)

 

 

Kobiety są różne. Starsze, młodsze. Ładniejsze, brzydsze. Zjeżdżają do łódzkiego sądu z całej Polski. Są panie znad morza, nie brakuje też przedstawicielek regionów górskich. Pełna mapa kraju. Łączy je jedno. Wszystkie spotykały się kiedyś z oskarżonym. Podobnie jak łodzianka, Wiesława K. Tyle że ona już nie żyje.

Wszystkie są dojrzałymi kobietami. Żadne podlotki. Właściwie pierwszą młodość mają już za sobą. Każda z nich dobrze, jak nie świetnie, radzi sobie w życiu. Mają własne firmy, często ukończone studia, dobre i szanowane zawody. Były jednak samotne i szukały szczęścia. Tej drugiej połówki. Tak trafiały na oskarżonego Piotra Hellskiego. Mężczyznę o urodzie raczej przeciętnej, ze średnim wykształceniem i ponaddziesięcioletnim więziennym stażem. Czym je ujął? Czym zafascynował? Pytania mnożą się jedno za drugim. Po zeznaniach pierwszej kobiety rodzi się zdziwienie. Druga jednak powtarza prawie to samo. Potem następne i następne.
- Był czysty, miły i schludny - niemal tak samo mówią o byłym znajomym wszystkie panie.

Czasem dorzucą jeszcze, że ciepły i miły był ten Piotr, Dariusz... Bo zmieniał dla nich tylko imiona i zawody. O higienę i czułe słówka dbał zawsze. Można zaryzykować twierdzenie, że oferował swoim przyjaciółkom niewiele. Widać jednak z samotnością często chadza frustracja.

Projektant ogrodów

Najczęściej opowiadał nowo poznanym paniom, że jest projektantem ogrodów. Oczywiście z dyplomem ukończenia wyższej uczelni. A że w rzeczywistości skończył przed laty technikum ogrodnicze, trochę na temat swojego wymyślonego na potrzeby podrywania zawodu mógł opowiedzieć. Zamordowanej Wiesławie K. przedstawił się jako pracownik reklamy. W ten sposób pewnie chciał ją do siebie bardziej przekonać, bo reklama od lat była profesją zmarłej.

Dlatego pani Maria długo nie mogła zrozumieć, czego chcą od niej policjanci. Kiedy pokazali jej fotografię, rozpoznała go, ale dla niej był to Piotr Hofman, projektant ogrodów. Szybko dowiedziała się od funkcjonariuszy, że mężczyzna ze zdjęcia nazywa się inaczej, a wyższej szkoły nigdy nie kończył. Ona natomiast wręcz przeciwnie. Nauczycielka w liceum ogólnokształcącym z ponad dwudziestoletnim stażem. Delikatna; subtelna. Raczej nieśmiała. W sądzie jest zagubiona. Wstydzi się. l trudno się dziwić. Nagle ma opowiadać przed obcymi ludźmi o swoim prywatnym życiu.
- Poznałam Piotra przez ogłoszenie towarzyskie w gazecie - opowiada pani Maria. - To był czerwiec 2003 roku.
- Pamięta pani jego treść? - pyta sędzia Jarosław Bolek.
- Elegancki, kulturalny, zadbany, wykształcenie wyższe i dodany był chyba wzrost i waga. Był też podany numer telefonu.

Kobieta napisała wiadomość SMS pod ten numer. Opisała tam swój wygląd i dodała kilka słów o sobie. Dostała jakąś odpowiedź, ale potem była cisza. Wreszcie sama zdecydowała się zadzwonić do mężczyzny z ogłoszenia.
- Rozmawialiśmy. Dużo mi opowiedział o sobie - mówi świadek.
- Co na przykład?
- No, że jest projektantem ogrodów. Mówił, że wcześniej grał w piłkę nożną w Arce Gdynia, uprawiał też kolarstwo.
- Czy to był ten mężczyzna, który siedzi na ławie oskarżonych? - pyta sędzia.

Pani Maria odwraca się na chwilę w stronę Piotra Hellskiego. Ten promienieje. Natychmiast obdarowuje ją szerokim uśmiechem. Ona, choć to określenie pasowałoby bardziej do naiwnej nastolatki, robi po prostu maślane oczy.
- No, chyba ten... - mówi niepewnie.
- Chyba? - dziwi się sędzia.
- Tak, tak. Ten - jest już stanowcza.

Ich kontakty telefoniczne trwały jeszcze kilka miesięcy. Choć pani Maria przyznaje, że to ona częściej dzwoniła do mężczyzny. On raczej sporadycznie. Ciągle rozmawiali o spotkaniu.
- Zaprosiłam go nawet do siebie. Jednak po jego głosie wyczułam, że jest to wstydliwy mężczyzna. Dlatego zaproponowałam mu nocleg w hotelu - płynie dalsza opowieść. - I przyjechał? - Nie. Wymówił się wtedy pracą przy ogrodach. Długo mi tłumaczył, na czym polega jego specjalizacja zawodowa.

Kobieta mówi ciepłym, spokojnym głosem. Kiedy się jej słucha, ma się wrażenie, że to opowieść o księciu z bajki. Wystarczy jednak spojrzeć na ławę oskarżonych i czar pryska.
- Już w styczniu 2004 roku byłam przypadkiem we Wrocławiu, tam gdzie mieszka Piotr. Miałam nadzieję na spotkanie. Zadzwoniłam do niego, ale on powiedział, że nie ma czasu - opowiada świadek.
Poczuła się urażona. Obiecała sobie, że więcej do niego nie zadzwoni. Okazała się jednak mało stanowcza. Znowu to ona zadzwoniła.

Mówił do niej kotku

Wreszcie stało się to, czego od 10 miesięcy tak pragnęła pani Maria. Mężczyzna, który przedstawiał się jako Piotr Hofman, uległ jej namowom i przyjechał.
- Wyszłam po niego na dworzec. Zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać około godziny 1 w nocy - zeznaje świadek.
- Spał u pani w domu? - pyta zdziwiony sędzia i nie on jeden pewnie zastanawia się, jak można wpuścić pod dach obcego człowieka. Bo przecież trudno nazwać kilkumiesięczne rozmowy telefoniczne dobrą znajomością. Kobieta zdaje się nie widzieć tej niezręczności. Przytakuje sędziemu i spokojnie opowiada dalej.
- Następnego dnia poszłam do pracy, Piotr został u mnie w mieszkaniu. Potem był bardzo uczynny, pomagał mi przy obiedzie. Tego dnia położyliśmy się wcześniej. I na trzeci dzień już wyjechał. Więcej już się nie spotkaliśmy. Telefon też miał wyłączony - mówi ze smutkiem.

Więcej spotkać się już nie mogli, bo mężczyzna, który na pewno nie nazywał się Piotr Hofman, został zatrzymany. I w końcu oskarżony o zabójstwo łodzianki Wiesławy K., którą, jak dowodzi prokuratura, odwiedził dwa tygodnie przed panią Marią. Biegli utrzymują, że zabójstwo to miało charakter emocjonalno-seksualny. Dlatego sąd musi wiedzieć dużo więcej na temat spotkania pani Marii z oskarżonym niż powiedziała.
- Czy doszło między panią a oskarżonym do pożycia intymnego? - pyta sędzia.
- No tak... drugiego dnia - pani Maria, wieloletnia nauczycielka, pewnie teraz najchętniej uciekłaby z sali sądowej. - Ale właściwie, co to ma za znaczenie?

Na szczęście w składzie orzekającym drugim sędzią zawodowym jest kobieta. Sędzia Elżbieta Jaworska reaguje natychmiast.
- Proszę świadka, te pytania to nie jest ciekawość sądu. Charakter tej sprawy wymaga takich pytań - sędzia Jaworska, drobna, filigranowa blondynka, mówi tak delikatnie, że świadek szybko się uspokaja. - Niech pani powie sądowi najprościej. Jakim kochankiem był oskarżony?
- To jest kulturalny, dość wrażliwy człowiek, oczytany - sypią się pochwały.

Oskarżony dumnie prostuje się na ławie. Rozgląda się po sali i rozdaje uśmiechy. Zachowuje się niemal jak gwiazdor popularnego serialu, a nie oskarżony o morderstwo. Jego zachowanie jest irytujące, tym bardziej że naprzeciwko niego siedzą bracia zamordowanej Wiesławy K.
- A dlaczego nie doszło do zbliżenia pierwszej nocy? - pyta sędzia Jarosław Bolek.
- Nie umiem na to odpowiedzieć... - świadek znowu zaczyna się jąkać. - Tak od razu był stres, dopiero co się zobaczyliśmy. Jedno wiem na pewno - ten człowiek nie był wulgarny. Gdyby takim się okazał, na pewno zerwałabym z nim kontakt.
- Przecież tak naprawdę świadek znała go trzy, właściwie dwa dni, bo sąd nie liczy tych rozmów i SMS-ów. I od razu tyle pochlebnych opinii?
- Wiem, że trudno w tak krótkim czasie poznać człowieka. Ale nigdy nie był wulgarny. Był za to czuły i delikatny - kobieta dalej słodko się wyraża o oskarżonym.
- Jak to okazywał?
- Po pierwszej zarwanej nocy pomagał mi przy obiedzie - pada konkretny przykład.
- Co jeszcze? - sędzia chce poznać więcej przykładów, ale zdaje sobie chyba sprawę, że będzie o nie ciężko. Zwłaszcza iż przez większość pobytu Piotra Hellskiego w jej mieszkaniu pani Maria spędziła w pracy. Kobieta jednak nie daje za wygraną. Właściwie bardzo się stara, żeby przedstawić oskarżonego w jak najlepszym świetle.
- Była między nami rozmowa. Ja powiedziałam, że kocham najbardziej kwiaty i zwierzęta. I Piotr zapytał mnie wtedy: "Kotku, a ludzi?". Powiedziałam kotku, bo tak do mnie pięknie mówił. Zrobiło mi się wtedy bardzo głupio. Zawstydził mnie.

Sędzia patrzy na kobietę przez chwilę w milczeniu. Jednak pani Maria jeszcze nie skończyła.
- Wysoki sądzie, ten człowiek nie zrobił mi żadnej krzywdy i niczego, czego bym nie zaakceptowała - podsumowuje kobieta.

Zapomniała tylko dodać, że pożyczył od niej 50 złotych, gdy wyjeżdżał. Obiecał oddać jak wróci. W porównaniu z innymi kobietami i tak poniosła niewielkie koszty finansowe.

Pan Maria, kiedy wychodzi z sali, nie widzi nikogo oprócz oskarżonego. Patrzą na siebie. Kobieta bezradnie rozkłada ręce. Oskarżony robi niewinną minę.
- Chwileczkę - sędzia nagle ją zatrzymuje. - Proszę pójść do sekretariatu. Otrzyma pani zwrot kosztów podróży i noclegu w hotelu.
- Sama zapłacę, niech będzie moja strata - wzdycha i aż do wyjścia patrzy na oskarżonego.



- Imię świadka zostało zmienione



W następnym odcinku: Pani Maria miała dużo szczęścia. Straciła tylko 50 złotych i rozsądek. Inne kobiety miały większego pecha. Ewelina pożyczyła, a właściwie dała mu 10 tysięcy złotych. Monika uległa prośbom i skończyło się na 300 złotych. Dzisiaj mówi, że dała mu to świadomie, żeby wreszcie się od niej odczepił. Atmosfera na sali zmienia się, kiedy inne panie nie są już tak przyjemne jak Maria.



 








Żródło: ANGORA nr 18/2006

Oskarżony niejedno ma imię (3)

 

 

Pierwsze podejrzenia natychmiast padły na Maćka. Kiedy przyjaciółki Wiesi dowiedziały się o jej śmierci, pomyślały właśnie o nim. Znaleźli się nawet świadkowie, którzy utrzymują, że widzieli Maćka z Wiesią kilka chwil przed śmiercią.

Właściwie wszystko świadczyło przeciwko niemu. Maciek znał Wiesię od lat. Byli nawet uważani za parę, kilka lat mieszkali ze sobą. Wszystkie jej przyjaciółki wspominają go jako człowieka porywczego, nadpobudliwego i nadużywającego alkoholu. Większość z nich jednak przyznaje, że wiedzę tę posiadały od zmarłej koleżanki. Maciek zniknął bowiem z życia Wiesi dość dawno. Przeprowadził się do Warszawy. Tam poznał inną kobietę, z którą planował ułożyć sobie życie. Jednak nie zaprzecza, że nadal często kontaktował się z Wiesią. Czasem też przyjeżdżał odwiedzić ją w Łodzi. Był u niej także w marcu 2004 roku. Rozmawiał z nią kilka, może kilkadziesiąt godzin przed jej śmiercią.

Pierwsze podejrzenia

Ciało Wiesławy K. znaleziono we wtorek, 9 marca 2004 roku w jej mieszkaniu. Jeszcze tego samego dnia przesłuchano jej najbliższą przyjaciółkę Grażynę. Kobieta była pewna, że ostatni raz rozmawiały ze sobą telefonicznie w piątek po południu, 5 marca.
- Wiesia opowiedziała wówczas, że był u niej przed chwilą Maciek. A następnego dnia miał przyjechać do niej poznany przez Internet mężczyzna z Wrocławia - mówiła pewnie pani Grażyna.

W trakcie swoich pierwszych zeznań skupiła się jednak najbardziej na scharakteryzowaniu Maćka. Internetowi przyjaciele zmarłej koleżanki zeszli na plan dalszy.
- Maciek jest alkoholikiem. Wiem od Wiesi, że był agresywny, nadpobudliwy - zaczęła swoje pierwsze zeznania pani Grażyna. - Ich znajomość trwała od 15 lat. Od kilku lat ona próbowała ją zakończyć, ale była od niego psychologicznie uzależniona.

Policjanci potrzebowali więcej danych na temat agresji pana Macieja. I przyjaciółka przypomniała sobie pewną historię.
- Z tego, co wiem, nigdy jej nie uderzył - stwierdziła na początku, ale zaraz dodała. - Raz zdarzyło się, że rzucił się na nią z nożem. To było jednak wiele lat temu.

Najważniejsze zdania padły z jej ust na końcu przesłuchania:
- Nie wiem, kto przyczynił się do śmierci Wiesi, ale myślę, że sprawcą mógł być Maciek. On był o nią chorobliwie zazdrosny. Potrafił całą noc stać pod jej oknem, ona czuła się przez niego osaczona.

Wiesława K. została zamordowana nożem. Pan Maciej na pewno był w Łodzi. Pewnie wtedy wydawało się policjantom, że sprawa zaczyna się układać w jedną całość. Niedługo jednak musieli wrócić do ostatniego zdania z tego przesłuchania. Wtedy przyjaciółka zmarłej powiedziała:
- Ale sprawcą mógł być również ten mężczyzna z Wrocławia.

Świadek z parkingu

Pan Maciek został zatrzymany dwa dni po zeznaniach pani Grażyny. Nie krył swojego zdziwienia.
- To prawda, byłem w Łodzi w piątek - potwierdził wcześniejsze zeznania kobiety. - Co więcej, byłem nawet u Wieśki z piątku na sobotę, ale rano wróciłem do Warszawy.

Policjanci wypytywali o jego wieloletnią znajomość ze zmarłą. Opowiadał o niej wiele, ale jak to zwykle w życiu bywa, jego historia różniła się znacznie od tych, jakie przekazały policji koleżanki Wiesławy K.
- Poznaliśmy się, kiedy ja byłem na drugim albo trzecim roku łódzkiej filmówki. To była końcówka lat osiemdziesiątych. Potem niemal rok mieszkałem u niej. To był partnerski układ. Było nam po prostu ze sobą wesoło. Nie miałem wobec niej żadnych poważnych planów, zwłaszcza że była ode mnie 12 lat starsza - tłumaczył zatrzymany.

Zaklinał się, że stosunki intymne między nimi to dawno nieistniejąca historia. Owszem, zdarzały się, ale na początku znajomości. Przez te wszystkie lata zdaniem mężczyzny łączyła ich raczej przyjaźń, o innych uczuciach mowy nie było.
- Nigdy nie było między nami definitywnego rozstania, bo nigdy nie był to też prawdziwy związek - dodał.

Pan Maciek utrzymywał, że wyjechał z Łodzi 6 marca rano, ale policja miała świadka. Sąsiad pani Wiesławy pracował jednocześnie na parkingu, gdzie trzymała swój samochód. I właśnie on jest przekonany, że widział zmarłą sąsiadkę w niedzielę 7 marca, kiedy odstawiała samochód.
- Nie była sama. Przyjechali z nią kobieta i mężczyzna - do dzisiaj pan Jan utrzymuje taką wersję wydarzeń.

W trakcie pierwszego przesłuchania pan Jan stwierdził, że widział owego mężczyznę pierwszy raz w życiu i nie mógłby go rozpoznać. Zmienił zdanie za drugim razem, kiedy pokazano mu najpierw zdjęcie, a potem już samego Maćka.
- Najprawdopodobniej to jego właśnie widziałem wtedy na parkingu - uznał.

Wariograf prawdę powie...

Pętla wokół szyi pana Maćka zaczęła się zaciskać na dobre. Pewnie wtedy zdecydował się poddać badaniom na wariografie.
- Badany nie posiada wiedzy związanej z zabójstwem Wiesławy K. - orzekł biegły.
- Co to oznacza? - pyta sędzia Jarosław Bolek.
- W sprawie zawsze są szczegóły, o których wie tylko uczestnik zdarzenia. Do tych szczegółów komponuje się tło, szczegóły ukrywa się w teście. Jeżeli badany nie reaguje na nie, to wiadomo, że nie zna realiów zdarzenia - wyjaśnia biegły.
- Osoba poddająca się testom na wariografie musi na nie wyrazić zgodę? - pyta Stanisław Owczarek, pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych.
- Tak - potwierdza biegły.
- Czy oskarżony poddał się takim badaniom?
-Nie wiem.

W tym momencie oskarżony Piotr Hellski zrywa się na równe nogi.
- Ja początkowo się zgodziłem na te badania - mówi podniesionym głosem.
- Ale potem byłem w ciężkim stanie depresyjnym, nawet przez pół roku na spacery nie chodziłem. Dlatego wreszcie odmówiłem.
- Dobrze, zapiszemy pana wypowiedź - mówi ze spokojem sędzia.
- Jeszcze chce dodać, że pan Maciek jest zawodowym filmowcem i zna te wszystkie tricki. Zatem ma możliwość manipulowania badaniami. A to bardzo istotne - oskarżony mówi z dużym przekonaniem. - Czytałem też w Internecie o doświadczeniach z wariografem, które przeprowadzili amerykańscy naukowcy. Wyszło z nich, że na 1000 badanych aż 10 potrafi oszukać tę maszynę.
- To jeden procent, można zatem uznać takie badania za niemal pewne - mówi sędzia, a oskarżony ma minę, jakby został właśnie przeszyty strzałą.
- To są zabawy na populacji - włącza się biegły. - Inaczej zachowuje się badany, kiedy jest to zabawa, a inaczej, kiedy walczy o wolność czy o życie.

Badanie na wariografie oczywiście nie przesądziło o niewinności pana Macieja. Ostatecznie zdecydowały o tym badania daktyloskopijne i biologiczne. Właśnie wtedy niezidentyfikowane odciski palców z mieszkania zmarłej sprawdzono w systemie komputerowym. Ten przypisał je dwóm mężczyznom. Oczywiście pod oboma nazwiskami krył się oskarżony, który swoje dane personalne zmieniał niezwykle często.



- Imiona przyjaciół i sąsiada Wiesławy K. zostały zmienione



W następnym odcinku: Kobiety, które poznały oskarżonego przez Internet lub za pośrednictwem ogłoszeń towarzyskich, muszą teraz opowiedzieć o tej znajomości przed sądem. To dla nich niezwykle trudne zadanie. Tym bardziej, kiedy sędzia pyta o to, jakim kochankiem był oskarżony.


 





Żródło: ANGORA nr 18/2006

Oskarżony niejedno ma imię (2)

 

 

Trudno powiedzieć, czy częściej zmieniał swoje imiona czy kobiety. Pewne jest natomiast, że robił to często, a pań było wiele. Jego wybranki nie mogły się przy nim nudzić. Opowiadał o sobie niesamowite historie. Jednej tylko pani Ewie przedstawił się początkowo jako właściciel firmy budowlanej. Po latach znajomości nabrał do niej zaufania i przyznał się, że pracował dla polskiego wywiadu...

Stało się właściwie tak, jak chciał w trakcie pierwszej rozprawy oskarżony Piotr Hellski. Do łódzkiego sądu przyjechała jedna z jego dawnych przyjaciółek. Oskarżony zapewniał sąd, że żadna z pań, z którymi utrzymywał kontakty, złego słowa o nim nie powie. Zastrzegł, co prawda, iż jedna może mieć pretensje o zaległą pożyczkę i limit niezadowolonych kobiet już został wyczerpany. Pani Ewa niewątpliwie ma do niego pretensje, ale nie tylko o pieniądze jej chodzi. A wiadomo, że na sali sądowej pojawi się więcej dawnych sympatii Piotra Hellskiego. Oczywiście, kiedy spojrzeć w zapiski, jakie policja zabezpieczyła w jego mieszkaniu, będzie to zaledwie procentowy ułamek wszystkich znajomości.

Każda z nowo poznanych kobiet była przez niego skrupulatnie opisywana. Przede wszystkim imię, adres, numer telefonu. Obok zainteresowania danej kobiety, często stan majątkowy. Były też dopiski: Internet, ogłoszenia z gazety. To miejsca, gdzie szukał nowych ofiar. Wiesławę K., o której zabójstwo jest oskarżony, poznał w Internecie. Dwa lata wcześniej pani Ewa znalazła jego ogłoszenie w gazecie.

Miesięcznik matrymonialny

Była świeżo po rozwodzie. Postanowiła swojego szczęścia poszukać jeszcze raz. Zaczęła od miesięcznika matrymonialnego "Kontakt". W oczy natychmiast wpadło jej ogłoszenie: "Niezależny, przystojny, kulturalny, bez nałogów, zadbany, pozna panią do lat 50".
- Czułam się wtedy samotna. Chciałam kogoś poznać - tłumaczyła pani Ewa w czasie pierwszego przesłuchania. - W ogłoszeniu był numer telefonu. Zadzwoniłam. Ten mężczyzna powiedział, że ma 45 lat. Nie ma dzieci, jest po rozwodzie, a była żona mieszka w USA. Mówił też, że ma firmę budowlaną.

Przedstawił się jej wtedy jako Piotr, choć to imię nosi od niedawna. O zmianę imienia wystąpił już w trakcie pobytu w areszcie. Wcześniej miał na imię Łucjan. Chcieli się spotkać. Pani Ewa oczekiwała, że nowy znajomy podejmie trud przyjazdu do niej, ale ten zaczął się tłumaczyć.
- Mówił, że bus, którym jeździ, jest w kiepskim stanie i woli, żebym przyjechała do niego - wspomina kobieta. - Do Wrocławia, gdzie mieszkał, daleko nie miałam, to pojechałam.

Zaprosił ją do restauracji. Przy herbacie spędzili cały wieczór. A nawet zaczepili o noc, bo rozstali się o północy.
- Właściwe to tylko on mówił. Dużo mówił o sobie. Opowiadał o swojej firmie. Chwalił się, że zna dwa języki: angielski i niemiecki. Wspominał, że stara się właśnie o obywatelstwo niemieckie. Sprawiał wrażenie człowieka światowego i obytego w towarzystwie. Przez całe spotkanie był raczej chłodny, dopiero kiedy odprowadzał mnie do samochodu, zrobił się bardziej czuły. Chciał mnie nawet przytulić - opowiada.

Podczas pierwszych wyjaśnień kobieta nie najlepiej wspominała tę chwilę.
- Aż mnie zmroziło - mówiła nawet.

Dziś przed sądem przyznaje, że uznała nowego znajomego za atrakcyjnego i przystojnego mężczyznę. Pewnie i tak musiało być, skoro zaczęła się z nim regularnie spotykać. Schemat był zawsze taki sam: kiedy on jechał do niej, spotykali się w jej mieszkaniu, ale kiedy ona jechała do Wrocławia, siedzieli w restauracji.
- Twierdził, że popadł nagle w tarapaty. Samochód musiał sprzedać, a mieszkanie wynająć - tłumaczy szybko pani Ewa. - Mieszkał ponoć u starego wujka, który nie lubił gości.

Związek przechodził wzloty i upadki, ale trwał aż do początku 2004 roku. W tym czasie kłopoty finansowe ówczesnego Piotra zaczęły się jednak nasilać. Poprosił nawet panią Ewę, żeby na swoją firmę kupiła mu telefon komórkowy. Kręcił coś, że sam nie może ze względu na zadłużenia. Kobieta długo nie dała się prosić. Uwierzyła ukochanemu i kupiła. Nie miała wtedy pojęcia, że wybranek jej serca nie wrócił po przepustce do zakładu karnego i swoimi dokumentami nie mógł się posługiwać. Górę wzięła kobieca logika.
- Kiedy nie miał telefonu, trudno mi było z nim się kontaktować - wyjaśnia pani Ewa. - Stwierdziłam, że tak przynajmniej będzie osiągalny.

Świadek koronny

Plan jednak spalił na panewce. Nie dość, że na telefon Piotra już po krótkim czasie wcale nie mogła się dodzwonić, to jeszcze dostała od niego dziwny SMS.
- Napisał, że grunt pali mu się pod nogami i musi wyjechać do miasta K. Tak napisał - opowiada pani Ewa.

I mówi prawdę. Na pewno nie zmyśla. Zachowała wszystkie SMS-y i policja po aresztowaniu Piotra, wtedy jeszcze jako podejrzanego o zabójstwo łodzianki Wiesławy K., zabezpieczyła telefon pani Ewy. Zresztą to był pierwszy SMS, potem zaczęły przychodzić następne. O różnej treści. Przeważnie Piotr pisał, że kocha, pamięta, ale na razie nie może dzwonić, l wreszcie pod koniec lutego 2004 roku dostała SMS mniej więcej takiej treści: "Piotr prosił o zablokowanie komórki. Został przeniesiony do innego miasta. Jest ważnym świadkiem koronnym".

I od tej pory słuch po przyjacielu pani Ewy zaginął. W tym samym czasie "jej Piotr" - wtedy już jako Dariusz - umawiał się na spotkanie z Wiesławą K. w Łodzi. Nie docenił jednak swojej byłej miłości. Jest bowiem granica absurdu, której nawet zakochana kobieta nie przełknie. Ten "świadek koronny" to było za dużo.
- Po jego zniknięciu kupiłam raz jeszcze ten miesięcznik matrymonialny. Chciałam sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdę tam znowu jego ogłoszenia. Jedno rzuciło mi się w oczy. A właściwie numer telefonu. Jakbym go znała - opowiada kobieta.

Przeczucie jej nie myliło. Zanim ukochany otrzymał od niej w prezencie telefon komórkowy, wysyłał jej SMS-y spod różnych innych numerów. A pani Ewa lubiła owe "dowody miłości" gromadzić. I znalazła czuły SMS, wysłany spod tego samego numeru, jaki znalazła w ogłoszeniu.
- Zadzwoniłam pod ten numer, ale z budki, bo przypuszczałam, że może mieć wpisaną moją komórkę i zorientuje się, kto dzwoni - zdradza. - Odebrał jakiś mężczyzna, ale to nie był Piotr. Wtedy ja przedstawiałam się jako Grażyna i poprosiłam do telefonu Piotra.

Tak odnalazła "świadka koronnego" - Piotra.
- Ty stary oszuście, czego się ukrywasz?! - krzyczała do słuchawki kobieta, kiedy tylko rozpoznała głos byłego kochanka. Ten wybąkał tylko, że to pomyłka i szybko się rozłączył.

Najemnik i tajny agent

Pani Ewa poszła za ciosem. Skoro używany przez Piotra do tej pory telefon komórkowy był zarejestrowany na jej firmę, miała prawo zamówić billingi ze wszystkich rozmów. Szybko je dostała. Przeanalizowała i zaczęła dzwonić.
- Tak dowiedziałam się, że byłam jedną z wielu jego kobiet - mówi ze śmiechem. - To potem już dzwoniłam po kolei i zawiadamiałam inne panie, że z tego telefonu korzystał oszust matrymonialny. Niektóre przyjmowały tę informację do wiadomości i na tym kończyły. Inne zaczęły opowiadać, jak go poznały. Było parę pań z Internetu. Raz czy drugi nie zgadzało się imię, ale opis pasował dokładnie, l już wiedziałam, że przedstawiał się również jako Dariusz.

Złamane serce może krwawi i boli, ale bardziej doskwiera urażona duma. Pani Ewa postanowiła dopiec jeszcze bardziej temu Piotrowi, Darkowi, czy jak się tam nazywał.
- Przypomniałam sobie, że kiedyś prosił mnie o przesłanie przekazem pocztowym 700 złotych. Chodziło wtedy o jakieś kłopoty w tej niby firmie budowlanej. Oczywiście, skoro potrzebował pieniędzy, musiał mi podać adres - opowiada.

Jeżeli chodzi o gromadzenie danych, pani Ewa jest niedoścignionym wzorem. Znalazła przekaz sprzed kilku miesięcy w domowych zakamarkach. I oczywiście, rzecz jasna adres. Pojechała do Wrocławia 7 marca 2004 roku. Niewiernego kochanka nie zastała w mieszkaniu. Zdaniem prokuratury był właśnie w Łodzi u Wiesławy K. Niewykluczone, że właśnie w tym dniu kobieta została zamordowana. Pani Ewa jednak nie dała za wygraną. Ze zdjęciem Piotra zadzwoniła do jego sąsiadów. Dowiedziała się, że owszem, mieszka tu czasami z kobietą i dzieckiem. O konkubinie, a tym bardziej o dziecku, pojęcia do tej pory nie miała. Jej wizyta u sąsiadów musiała szczerze zdenerwować, właściwie nękanego wtedy już Piotra.
- Wcześniej wysyłał do mnie SMS-y z pogróżkami, ale to mnie nie powstrzymało. Po tej wizycie u jego konkubiny zadzwonił - mówi dalej.
- Powiedziałam mu wtedy, że jest oszustem i złodziejem. A on mi na to, że gdybym znała całą prawdę, zmieniłabym o nim zdanie. Stwierdził, że opisze mi wszystko w liście, bo musi teraz wyjechać za granicę. Tę prawdę, jak utrzymywał, streścił mi w paru zdaniach.

Sala w chwili zamiera. Wszyscy wstrzymują oddech. I czekają niecierpliwie na finał.
- Powiedział mi, że był we Francji. Pięć lat. Tam był najemnikiem w Legii Cudzoziemskiej. Już nie pamiętam, czy z niej odszedł czy uciekł - uśmiecha się pani Ewa. - Ale w międzyczasie został zwerbowany jako agent do wywiadu w Polsce. I jeszcze zadawał się z jakimiś grupami mafijnymi. Mówił, że chciał z tym skończyć, ale nie mógł. I teraz przez to komuś się naraził i musi wyjechać za granicę. Zapewniał, że po powrocie wyprowadzi się z Wrocławia i zamieszka ze mną.

Straty finansowe, jakie poniosła, utrzymując związek z oskarżonym, pani Ewa wyceniła na około 7 tysięcy złotych. Jak mówi, płaciła mu za kolacje, obiady, często dawała też kieszonkowe.



- Imię świadka zostało zmienione



W następnym odcinku: Zanim w tej sprawie aresztowano oskarżonego, policja zatrzymała dawnego przyjaciela Wiesławy K. Znaleźli się nawet świadkowie, którzy utrzymywali, że widzieli go razem ze zmarłą kilka godzin przed jej śmiercią.



 


Żródło: ANGORA nr 17/2006

  • 1
  • 2