Zabójcze szpony sowy

 

Znany dziennikarz i pisarz niesłusznie został skazany na dożywocie za zabicie żony. Tymczasem winny jej śmierci był... ptak

Michael Iver Peterson, dziennikarz, pisarz, polityk, kandydat na burmistrza miasta Durham w stanie Karolina Północna, zawsze szedł przez życie jak burza.

W sobotni wieczór 8 grudnia 2001 roku świętował kolejny sukces - podpisanie z wytwórnią filmową kontraktu na film, do którego scenariusz miał powstać na podstawie jednej z jego książek. Siedząc przy basenie swojej luksusowej willi, małżonkowie rozmawiali, popijając wino. Ani się zorientowali, jak minęła północ. O drugiej Kathleen podjęła męską decyzję: - We spać. Muszę wstać wcześnie do pracy. Michael nie spieszył się do łóżka. Jeszcze przez pół godziny siedział przy basenie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, marząc...

Były to ostatnie miłe chwile w jego życiu. O 2.30 świat zwalił mu się na głowę. Po wejściu do willi zobaczył Kathleen. Leżała u stóp schodów prowadzących do ich sypialni na piętrze. W kałuży krwi, która wyciekła z ran na głowie. Z grymasem bólu zastygłym na twarzy. Natychmiast połączył się z pogotowiem: - Błagam o pomoc dla mojej żony. Miała wypadek. Spadła ze schodów, ale jeszcze oddycha.

Niestety, gdy karetka dotarła do willi, 48-letnia Kathleen Peterson już nie żyła. Sprawą

zajęli się detektywi.

Zbadali miejsce wypadku. Zauważyli krople krwi na podjeździe do willi oraz ślad zakrwawionej dłoni na klamce wewnętrznych drzwi. Nie kryli, że wersja o upadku ze schodów nie przekonuje ich. Podobnie uznał prokurator Mikę Nifong. Do postawienia Petersonowi zarzutu zabójstwa żony przekonała go lektura opinii ko-ronera. Stwierdził on, iż Kathleen Peterson nie była pijana (miała we krwi 0,07 promila alkoholu). Na czubku i z tyłu jej głowy znalazł siedem długich, szarpanych, głębokich ran, które - jego zdaniem - nie mogły być skutkiem nieszczęśliwego wypadku. Została uderzona ostrym narzędziem. Niezbyt mocno, gdyż uderzenie nie spowodowało urazu czaszki.

Pozostawało znaleźć narzędzie zbrodni. Poszukiwania nie przyniosły jednak efektu. Do obrażeń nie pasował ani nóż, ani kolba rewolweru, ani -  sugerowany  przez  prokuratora - pogrzebacz. Brakowało innych dowodów winy 58-latka. Dzieci Peterso-nów i ich przyjaciele powtarzali zgodnie: - On nie miał żadnego powodu, by zabić Kathleen. To była idealna, bardzo z sobą zżyta para. Szczęśliwi i zakochani w sobie, jak w dniu ślubu. Mimo to prokurator nie dawał za wygraną, narażając się na zarzut, iż odgrywa się na podejrzanym. Peterson, jako dziennikarz, często

publicznie krytykował

go za zbytnią ugodowość, tolerancyjność...

- Trzeba go zdemaskować - naciskał Nifong na policjantów. - Zedrzeć maskę idealnego męża. Zajrzyjcie do jego komputera.

Zajrzeli i znaleźli e-maile wysyłane do gejów oraz pornograficzne zdjęcia homoseksualistów. Okazało się, że Peterson jest biseksem. Ale czy to mógł być dowód na zabójstwo żony? Jeśli nawet nie był, Peterson i tak pozostał jedynym podejrzanym. Co gorsza, w niewinność pisarza zaczęło powątpiewać wielu mieszkańców Karoliny Północnej. Odwróciła się od niego córka Kathleen.

Proces Michaela Petersona zaczął się w czerwcu 2003 roku - półtora roku po śmierci jego żony. Zaciekłe debaty między prokuratorem a obrońcą, Thomasem Maherem, toczyły się wokół jednej kwestii: Kathleen Peterson nie spadła ze schodów. Nie stwierdzono śladów włamania do willi ani obecności obcej osoby. Nie znaleziono śladów biologicznych pisarza na ciele tragicznie zmarłej. Nic nie wskazywało, by Peterson mógł zabić żonę. A jednak 10 października 2003 roku przysięgli uznali, że to uczynił - dla miliona 400 tysięcy dolarów, które miał nadzieję uzyskać z ubezpieczenia. Czworo z piątki dzieci Petersonów zalało się łzami, słysząc werdykt: dożywocie bez możliwości skrócenia kary. Zaskoczenia surowością werdyktu nie krył nawet nieprzychylny Petersonowi prokurator Nifong. Skazanego jeszcze tego samego dnia przewieziono do więzienia w Nash.

Na tym mogłaby się zakończyć smutna historia amerykańskiego pisarza i polityka, gdyby nie zainteresował się nim francuski dziennikarz Jean-Xavier de Lestrade, który zarejestrował kamerą przebieg 8-godzin-nego procesu. Po powrocie do Paryża, zlecił zmontowanie dokumentu Sophie Brunet. Solidna pracownica nie ograniczyła się do wykonania

rutynowych czynności.

Analizując dostępny jej materiał, doszła do wniosku, że Peterson jest niewinny. Co więcej - zakochała się w nim. Napisała do niego. Nie po to jednak, by wyznać mu miłość, lecz podzielić się uwagami dotyczącymi procesu. W 2006 roku odwiedziła go w więzieniu. Pojechała do Durham obejrzeć miejsce dramatu. Skontaktowała się z ludźmi przekonanymi o niewinności pisarza. Między innymi z Larrym Pollardem, myśliwym, sąsiadem skazanego, który po obejrzeniu zdjęć z autopsji Kathleen Peterson nabrał przekonania, że siedem długich, szarpanych ran głowy kobiety mogło być efektem ataku na nią... drapieżnego nocnego ptaka.
- Takiego o czterech szponach u obu łap - tłumaczył.

Nawet najżarliwsi obrońcy Michaela Petersona nie traktowali serio tej hipotezy rodem z „Ptaków" Hitchcocka, a w prokuraturze wręcz ją wyśmiano. Jednak Sophie Brunet i Pol-lard nie odpuszczali, konsultując się z ornitologami i strażnikami parków narodowych. Ci potwierdzili istnienie w Karolinie Północnej gatunku sowy zdolnej do atakowania ludzi. Apelację Thomasa Mahera złożoną w 2006 roku sąd apelacyjny odrzucił, a prokuratura aż do 2008 roku odmawiała Sophie Brunet i jej zespołowi dostępu do akt. Gdy wreszcie zniosła embargo, okazało się, że dowód niewinności pisarza znajduje się w dokumentach sporządzonych przez koronera. Wydawał się tak mało znaczący, że nie ujawniono go podczas procesu. Zbagatelizowano fakt, iż w zaciśniętej dłoni Kathleen, wśród zlepionych krwią włosów, znaleziono dwa ptasie pióra. Konkretnie - sowy. Jej szpony pasowały jak ulał do ran głowy kobiety.

Tego samego 2008 roku, 20 kilometrów od Durham, kamera nadzoru supermarketu zarejestrowała dwóch pracowników wychodzących po pracy na parking. Nieoczekiwanie coś spadło na głowę jednego z nich... Gwałtowny, krwawy atak sowy spowodował identyczne rany jak u Kathleen Peterson. Adwokaci pisarza, Burkhardt Beale i Jason Anthony, przedstawili własną wersję zdarzenia. Wracając do willi, Kathleen poczuła niespodziewanie, jak coś - niczym brzytwą - rozdziera skórę jej głowy. To sowa, która zaatakowała ją z obawy o swe potomstwo. Na jednym z drzew ogrodu Petersonów znaleziono później jej gniazdo... Przerażona Kathleen chwyciła się rękoma za głowę i uciekła do willi, by tam schronić się przed atakiem. Na podjeździe zostały

krople jej krwi,

a na klamce drzwi - krwawy odcisk jej dłoni. Przy schodach upadła na wznak. Być może przyczyną śmierci było wykrwawienie się, a może zawał serca wskutek szoku i bólu...

W listopadzie 2008 roku obrońcy złożyli wniosek o nowy proces. Kilka miesięcy później skazany na dożywocie 65-letni mężczyzna odzyskał wolność i dobre imię, a sędzia Hudson przyznał mu odszkodowanie - 35 milionów dolarów za niesłuszne skazanie.

IRMA MARZEC

Na podst. „Metro Magazin' i „Le Monde"

  • /ciekawostki/443-kryminalia/3343-idioci-z-powiatka
  • /ciekawostki/443-kryminalia/452-najgupsi-przestpcy