11.11.2007 - Szczęście, któremu na imię Zuzanka

 

 

11 listopada 2007 - niedziela

 

- ZUZIA jest najpiękniejszą dziewczynką w całym szpitalu! - oznajmił z dumą Dawid, kiedy w czwartek przyjechał do nas, by opowiedzieć o wydarzeniach poprzedniego dnia, pochwalić się swoim ojcostwem, pokazać zdjęcia, które zrobił podczas porodu, a także - co zrozumiałe - przyjąć od nas gratulacje.

- Wszystko dokładnie z Asią zaplanowaliście - rzekłem do niego i zapytałem, dlaczego nam nie powiedzieli, że się już zaczęło. - Nie chcieliśmy, byście się przez cały czas denerwowali - odpowiedział. - Przecież to mogło trwać bardzo długo, a tak dowiedzieliście się o wszystkim tuż po szczęśliwym finale - odpowiedział z satysfakcją, że udało im się nas przetrzymać.

Środa upływała nam jak zwykle spokojnie, aczkolwiek gdzieś w głębi duszy odczuwałem coś w rodzaju niepokoju. Ale jako facet nie musiałem się znać na wszystkich aspektach ostatnich godzin ciąży. Uspokajałem się, że tylko 5 procent kobiet rodzi dokładnie w ustalonym terminie, ale miałem cichą nadzieję, że nasza Asia znajdzie się w tej liczbie.

Rano po śniadaniu telefon do Asi, potem jeszcze ze trzy lub cztery. Nic nie zapowiadało, że stanie się to właśnie w środę.

Późnym popołudniem pojechałem do szpitala po wynik niedzielnych badań tomograficznych Hani. - Tatusiu, jak będziesz już je znał, to zadzwoń do mnie, bo nie chcę się denerwować - przypomniała mi Asia po obiedzie.

Kiedy więc około 18 wyszedłem od lekarki, uradowany, że wszystko jest w porządku, natychmiast zadzwoniłem do swojej córci. Jednak Asia nie odbierała telefonu. Gdy wsiadałem do samochodu, zadzwonił Dawid. Wyjaśnił, że Asia się kąpie i dlatego nie może rozmawiać.

- Powiedz Asi, że wyniki mamy są dobre. Na zdjęciu widać rozległą jamę poudarową, ale na szczęście zasuszoną. Nie ma powodu do niepokoju. Pani doktor była bardzo zadowolona. Zapytała przy okazji o Asię. Obiecała trzymać za nią kciuki - poinformowałem Dawida i zapytałem, tak bardziej dla porządku, kiedy wreszcie się to zacznie. Dawid ze stoickim spokojem odpowiedział, że mamy być spokojni, i że on stawia na czwartek.

Nie miałem oczywiście pojęcia, że wszystko zaczęło się zaraz po południu. Wtedy, gdy rozmawiałem z Dawidem, trwały już na dobre przygotowania do porodu. Pierwsze skurcze wystąpiły tuż po 14. Zrazu co godzinę, potem coraz częściej. Przed 18 kazali się Asi przygotować i około dwudziestej zabrali ją na porodówkę.

Była dokładnie 22, gdy zadzwonił telefon. Tym razem stacjonarny. Potem okazało się, że to dla niepoznaki. - Kto może dzwonić o tej porze? - pomyślałem.

Hania już spała dobre dwie godziny. Zanim odebrałem, Hania siedziała na łóżku, mocno przestraszona dźwiękiem telefonu. - Tatusiu, chcę ci powiedzieć, że przed chwilą zostałeś dziadkiem. Właśnie urodziłam Zuzię - usłyszałem radosny głos Asi.

Przyznam się, że z wrażenia zapomniałem języka w gębie, gdyż dla Hani i dla mnie był to bardzo spokojny dzień. Ale za chwilę aż krzyknąłem z radości i zawołałem do Hani, że już mamy wnusię. Cieszyliśmy się jak dzieci. Odddałem słuchawkę Hani, by też na własne uszy mogła od Asi usłyszeć tę radosną nowinę.

Niemal do północy wysyłaliśmy smsy, telefonowaliśmy i otrzymywaliśmy gratulacje od bliskich i znajomych. Dawid wysłał ze swojej i Asi komórki dziesiątki smsów, a ponieważ niektore numery w telefonach Asi i Hani są wspólne, więc niemal od razu zaczął się młyn.

Podobnie było następnego dnia. Przez cały czwartek nie umiałem się uporządkować. Hania kazała mi wypisać na kartce numery telefonów i przez cały dzień dzwoniła prawie bez przerwy. Naszą świadomość zaczęła zwolna opanowywać myśl, że oto jest już po wszystkim, i że od paru godzin jest już na tym świecie nasza, z taką radością oczekiwana wnusia.

A mówią, że "cudów nie ma"... Bujają, nie? - napisała w swoim mailu Gosia. Tak, bujają! Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Miesiące badań i oczekiwań. - Nie będzie pani łatwo zajść w ciążę. To będzie graniczyć z cudem - taka była opinia lekarzy.

I dopiero ciężka choroba Hani, bezgraniczne oddanie się chorej mamie, odmieniły ten bieg rzeczy. Pamiętamy tamten marcowy poranek, gdy Asia z Dawidem przybiegli do nas przed pracą, aby się pochwalić pierwszym pozytywnym wynikiem testu. Pamiętam wzruszenie Hani, a potem pełne emocji oczekiwanie na potwierdzenie tego stanu.

I to wspólne kilkumiesięczne przeżywanie każdej wizyty u lekarza, każdego zdjęcia i każdej informacji. Zdumiewające jest, jak bardzo nasze przeżywanie ciąży Asi i przyszłego jej macierzyństwa, zamieniało się dzień po dniu w gromną energię, dodającą Hani sił do walki o sprawność i zdrowie. Zaczynam głęboko wierzyć, iż maleństwo Asi już od chwili poczęcia stało się dla Hani najcudowniejszym i chyba najskuteczniejszym lekarstwem w jej nie mającej końca walce.


JEST późne niedzielne popołudnie. Przed chwilą otrzymaliśmy od Asi wiadomość, że wypiszą ją jutro. Zuzię dopiero w czwartek. Napisałem rano na pasku, że Zuzia ma żółtaczkę. W tej chwili Asia może tylko do niej dochodzić, bo maleństwo "mieszka" sobie w innym pokoju. Obie dziewczyny czują się dobrze.

- Tęsknisz za Zuzią? - zapytałem Asię chyba wczoraj. - Bardzo! - odpowiedziała. - Już się nie mogę doczekać, kiedy do was przyjadę i wreszcie będziecie mogli zobaczyć swoją wnusię. Zaraz ze szpitala pojedziemy z Zuzią na Lecha, bo wy musicie ją uściskać pierwsi - zapewniła.

Nie muszę dodawać, że czekamy na tę chwilę z utęsknieniem i wielką niecierpliwością.

Podstronkę o Hani nazwałem "Ból i nadzieja". Wtedy, gdy ją zakładałem, nasz ból był przeogromny, lecz nadzieja jeszcze większa.

W minioną środę nasz ból i nadzieja przeistoczyły się w wielką radość i ogromne szczęście.

Szczęście, któremu na imię Zuzia!

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1483-25112007-ja-zawsze-wyjde-na-swoje
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1481-04112007-oczekiwanie