05.09.2007 - Jakże ulotny jest człowieczy los

Dokładnie dzisiaj mija rok, jak ciszę tamtego poranka przeszył przeraźliwy krzyk Hani. Nie zapomnę tego do końca życia. Zawsze, kiedy przywołuję z pamięci tamte tragiczne chwile, słyszę w uszach to rozpaczliwe wołanie. I przypominam sobie strach, który paraliżował każdy mój ruch, gdy jechałem za karetką do szpitala...

Jestem dziś o tym głęboko przekonany, że gdybym tamtego dnia poszedł z kijkami na swój codzienny spacer, nie byłoby dzisiaj Hani wśród nas. Ale stało się inaczej. Nie dająca się niczym wytłumaczyć kontuzja nogi, która zatrzymała mnie wtedy w domu, z pewnością uratowała Hanię.

Wszystko, co się wokół mnie od roku dzieje - ciężka choroba Haneczki, nieustający, podświadomy strach, radość z jej zdrowienia, postępy, jakie czyni, jej uśmiech i optymizm - dało mi szansę przeżyć i dostrzec coś zdumiewającego. Czegoś, czego wytłumaczyć nie sposób.

Odnoszę wrażenie, iż los, który w ubiegłym roku omal nam jej nie zabrał, dał mi w zamian dar niezwykły - sprawił, iż udało mi się dotknąć miłości!

I prawdziwie poczuć jej smak.

Ktoś pomyśli, że to tylko słowa. Przecież każdy kiedyś kochał, każdy tysiące razy wypowiadał miłosne słowa, dziesiątki razy zapewniał kogoś o swojej miłości. Niemal każdemu zdarzało się nie przesypiać nocy, wzdychać i tęsknić do obiektu swych marzeń i snów.

Łatwo jest kochać, gdy oczy tryskają młodością. Gdy ma się zdrowie i przed sobą świat.

Wtedy łatwo jest "przenosić góry" i ten świat "zmieniać".

Ale dotknąć miłości można tylko wtedy, gdy się potrafi bez reszty poświęcić całego siebie drugiemu człowiekowi. Gdy potrafi mu się oddać cały swój czas i wszystkie swe siły.

Człowiekowi, któremu choroba zabrała niemal wszystko, co pozwala normalnie funkcjonować i normalnie żyć.

Człowiekowi, któremu los oddaje powoli i po kawałku. I nigdy nie wiadomo, kiedy i ile odda. Bo, że wszystkiego nie odda, to więcej niż pewne.

Bezradność cierpiącej Haneczki towarzyszy mi niemal od pierwszego dnia jej choroby. Są dni, iż czuję, jak ta bezradność obejmuje mnie swoimi mackami. Jak zniewala i paraliżuje. Trudno w takiej sytuacji spokojnie siedzieć i patrzeć, co uczynił Hani wróg, któremu na imię udar. Cóż może wówczas zrobić człowiek stojący najbliżej, by ulżyć w cierpieniu i bólu ukochanej osoby?

I to wyczerpuje najbardziej. Patrzenie na jej bezradność i z tą bezradnością obcowanie. Człowiek stojący z boku niewiele w tej sytuacji może, chociaż nie ustaje w próbach jej pokonania.

W bólu i cierpieniu, bezradności i niemocy bliskiego mi człowieka moje życie w niewytłumaczalny sposób przekształca się chwila za chwilą w wytrwałość, wytrwałość w cnotę, cnota zaś w nadzieję. Nadzieję, której trzymam się kurczowo od pierwszej chwili tamtych tragicznych wydarzeń.

Miniony czas to dla mnie wielka nauka i największa z życiowych prób. Myślę, że prawdziwą człowieczą dojrzałość osiągnąłem dopiero teraz, doświadczając i obcując z bólem i cierpieniem, bezradnością i niemocą. A także z ogromnym, często obezwładniającym strachem.

Kiedy dzisiaj spoglądam za siebie, widzę, jak daleką przeszedłem drogę. Dostrzegam, jak wiele nauczyłem się od życia i losu, który tak okrutnie obszedł się z najbliższą mi osobą.

Przed niespełna rokiem otworzyłem się przed Wami i podzieliłem swoim bólem. Przez ponad pięćdziesiąt tygodni wpłakuję się w Wasze, najczęściej nieznane ramiona. To tutaj znajduję ukojenie. To tutaj mogę chociaż na chwilę zrzucić ciężar, który noszę na swoich barkach, by za moment kroczyć swoją utrudzoną drogą dalej.

To tutaj pokazuję Wam uśmiechniętą i radosną Hanię, jej optymizm, determinację i siłę. Cieszę się w ten sposób nadzieją, która w najtrudniejszym stadium jej choroby wypływała serdecznym strumieniem także z wielu Waszych serc.

Każdy, kto zetknął się z ciężką chorobą bliskiej mu osoby, ten wie, jaki ogrom łez kryje się w takim bólu. I choć w moim życiu jest ich niemało, i choć nie ma dnia, by nie ściskało się z żalu moje serce, to w zmaganiach radości ze smutkiem, górę bierze właśnie nadzieja. Bo to nadzieja rodzi ogromną odpowiedzialność, która sprawia, iż troska nad wciąż chorą i wciąż zdaną na drugiego człowieka Hanią, jest dla mnie sprawą nadrzędną.

Kilka dni temu otrzymałem list od Zosi z Wrocławia, która - jak pisze - weszła na moją stronkę przypadkowo. Zacytuję go, gdyż jej słowa pięknie wpisują się w przeżywanie mojego dramatu:

Wiem, ile przeszedłeś i nadal przechodzisz. Dlatego podziwiam bardzo Twoją siłę i hart ducha. Czasami tak w życiu bywa, że coś się traci, ale w sumie zyskuje się jeszcze więcej. Wszystko w naszym życiu ma jakiś cel, jakiś sens. Nic nie dzieje się przypadkiem.

Czasami doświadczanie bólu, cierpienia, otwiera nasza wrażliwość, naszą duszę na nas samych, na piękno życia. Pozwala nam spojrzeć w głąb siebie samych, docenić swoją siłę i moc, która drzemała dotąd w ukryciu.

(...)

Cieszę się bardzo, że walczysz o swoją radość życia, że nie zwątpiłeś w siebie.

Trwaj i wytrwaj! Życie jest piękne. To, o czym myślimy, jacy jesteśmy - jest w nas samych. To nasze myśli i wyobrażenia kreują nasz świat.

Dzisiaj jest u mnie pochmurny dzień, pada deszcz - trochę dopadła mnie melancholia, gdy przypomniałam sobie sobotnią tragedię na pokazach lotniczych w Radomiu.

Jakże ulotny jest człowieczy los, wystarczy moment, aby przejść do krainy cieni... Trzeba cieszyć się każdą naszą tutaj chwilą.


Jest dużo racji w tym, co pisze Zosia. Choroba Hani zabrała nam obu wiele. Nie da się nawet opowiedzieć, jak wiele. Ale pokazała, co naprawdę jest w życiu ważne. Ukazała, jakie naprawdę się liczą w życiu wartości.

Zweryfikowała przyjaźnie, zweryfikowała słowa. Odsłoniła też oblicza osób, które wobec człowieczej tragedii stchórzyły i na dodatek "mocno uderzyły w twarz".

Ale nade wszystko choroba Hani, jej walka, radość i optymizm ukazała, jak piękne jest życie. Jak piękni są ludzie, jak cudowna jest przyjaźń, jak wielką siłą jest miłość.

Bo to przecież miłość córki do matki, jej niezwykła troska i szczere oddanie w najtrudniejszych chwilach sprawiły, że w naszej rodzinie narodzi się wkrótce nowe życie. Życie, które już teraz wzmacnia nadzieję, a samo nań oczekiwanie jest radością, która daje Hani ogromną siłę i wielką moc.

Masz rację, Zosiu. Wszystko w życiu ma jakiś cel.

"Każdego poranka dostajemy szansę na nowe życie i to od nas zależy, czy zaświeci słońce. Pomimo chmur - walcz, bo życie nie kończy się na kłopotach, a słońce świeci ponad nimi."
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1478-16092007-pajda-wiejskiego-chleba
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1476-01092007-byam-z-ciebie-bardzo-dumna