17.08.2007 - Czasami wsiada na rower

 

17 sierpnia 2007 - piątek

 

Rozłożyło nas totalnie. Byliśmy wczoraj u lekarza. Hania - zapalenie oskrzeli. Mnie bardzo bolało gardło, ale wszystko rozhuśtało się potem, gdy byliśmy już w domu. Hania pokaszluje, a ja?! Noc to koszmar. Cały dzisiejszy dzień to jedna męczarnia. I gardło i kaszel. A przecież trzeba zrobić choć małe zakupy i coś ugotować. Dopiero późnym popołudniem trochę mnie puściło. Pomoc Asi nie wchodzi w rachubę, bo musi unikać sytuacji, gdy mogłaby się zainfekować. Sama zresztą nie wyszłą jeszcze z przeziębienia. Złapaliśmy wszyscy jakiegoś przykrego wirusa. Dobrze, że jesteśmy po wizycie u lekarza i mamy lekarstwa. Możemy się więc kurować. Oj, przydałaby się teraz jakaś opiekunka - taka do pomocy!
No i taka... na gwałt!:-)) też by się przydała, tym bardziej, że nadaję się w zasadzie tylko do łóżka.

Dzisiaj znowu pokazuję kilka zdjęć z minionych kilku dni. Zdjęć, które ilustrują tylko jedną - tę radosną stronę rehabilitacji Hani. Spacery, krótkie rozmowy z osiedlowymi sąsiadkami, wspólne zakupy. Jest też kilka fotek, które zrobiłem Hani u dentysty (w poczekalni i na fotelu). To była już naprawdę ostatnia wizyta z tym nieszczęsnym zębem. Operacja ta zabrała nam prawie dwa miesiące i była dla nas bardzo kłopotliwa.

W sobotę wpadli do nas na kawę Janusz i Karin ze swoim synkiem Dominikiem. Janusz to siostrzeniec Hani. Mieszkają w Niemczech i przez tydzień spędzali wakacje nad morzem. W drodze do Goleszowa, gdzie mieszka babcia Janusza i mama Karin, zatrzymali się na parę godzin u nas.

Mieliśmy okazję poznać małego urwisa, który kilka miesięcy temu był sprawcą poważnej szkody w salonie samochodowym. Ktoś z obsługi zostawił kluczyki w eksponowanym tam aucie. Mały usiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk i auto ruszyło. Zanim się obsługa zorientowała, pojazd był już w połowie na ulicy, a za nim spustoszenie - rozbity boks i szyba, która oddzielała salon od ulicy. Podliczono straty. Wyszło ponad 5 tysięcy euro! Na szczęście winę przypisano obsłudze salonu.

Z Januszem i Karin miała przyjechać siostra Hani z mężem. Niestety, w przeddzień wyjazdu do Polski Ewa poślizgnęła się w łazience i złamała prawą rękę. Zamiast więc nad morzem, znalazła się w szpitalu, gdzie przeszłą skomplikowaną operację.

A wracając do Hani. Jej sprawność wraca bardzo powoli, drobnymi kroczkami. Wciąż najważniejsza jest dla niej szeroko pojęta rehabilitacja, której podporządkowana jest jej codzieność. Od momentu, gdy się przebudzi, wszystko staje się dla niej ćwiczeniem. Nie wstanie z łóżka dopóki nie wykona kilkunastu ćwiczeń nóg. Czasami wsiada na rower. Stacjonarny ma się rozumieć. Kręci przez kilka minut. Jest to bardzo skomplikowane ćwiczenie, choćby tylko przez samo wejście na ten pojazd. Nie ma mowy, abym mógł ją zostawić na nim samą. Nie potrafi sama utrzymać równowagi.

Wszystko odbywa się powoli, sukcesywnie. W tej chorobie nie da się niczego przyspieszyć, chociaż czasami Hanię trzeba zwyczajnie hamować. I pilnować każdego prawie jej kroku. Najbardziej spokojny jestem wtedy, gdy leży w łóżku, albo gdy siedzi na tapczanie. Jak małemu dziecku muszę ciągle powtarzać, by bez mojej wiedzy i zgody sama nie próbowała chodzić. Boję się, że się potknie, a wtedy nieszczęście gotowe.

Widzi już postępy i zdaje sobie z tego sprawę. Chwali się przy każdej okazji. Najlepiej opanowała obieranie ziemniaków, dobrze też prasuje proste kawałki. Nie udaje się jej jeszcze ze spodniami i koszulami, a także bluzeczkami, ale myślę, że jest to tylko kwestia czasu.

Chodzi coraz lepiej, ale w asekuracji. Pomaga jej w tym wózek i balkonik. Ćwiczymy takie chodzenie codziennie. Bez asekuracji nie zrobi więcej niż dwóch - trzech kroczków. Sama też próbuje się ubierać. Często jednak myli prawą stronę z lewą, albo przód z tyłem i wcale tego nie zauważa. To włąściwie wszystko, co potrafi.

Tego, czego nie potrafi jest znacznie więce. Nie wstawi na przykład wody w czajniku, nie zrobi więc herbaty. Po kąpieli z trudem powiesi ręcznik na suszarce. Któregoś dnia zrobiliśmy próbę w zmywaniu. Niestety, nieudana.

Cały czas potrzebuje pomocy w najprostszych sprawach. Nie ma mowy o pisaniu. O czytaniu nawet nie wspomnę. Udaje jej się przeczytać tylko duże napisy czy tytuły. Przyjmowanie leków to też problem. Są dni, że pamięta i mi o nich przypomina. Ale najczęściej o tym zapomina.

Ktoś, kto ogląda tylko zdjęcia, może wyrobić sobie obraz pełnej sielanki. A tak przecież nie jest. Staram się, by codziennie ładnie wyglądała. I nie tylko wtedy, gdy wychodzimy czy ktoś do nas przyjdzie. Szkoda, że nie potrafię tak jak Asia ułożyć włosów, ale skoro moja córeczka nie chciała mnie do tego dopuścić, to jest jak jest. Ale kiedy tylko Asia się pojawi, wtedy włosy mają pierwszeństwo. I to my dbamy o to, by Hania pięknie wyglądała. Hania raz o tym pamięta, a raz nie. Ale gdy tylko Asia umyje i ułoży jej po swojemu włosy, lub zrobi jej paznokcie - zaraz się chwali: Ładnie wyglądam, prawda? Zobacz, jak mi Asia ładnie paznokcie zrobiła.

Raz jeszcze powtórzę - zdjęcia, które pokazuję, to to tylko jedna - ta najradośniejsza strona powracania Hani do zdrowia. Tego, czego nie widać, jest najczęściej smutne, ściskające żalem do bólu serce. Na zdjęciach nie widać tego, jak bardzo zmieniła się osobowość Hani. I nie ukryje tego ta nieustannie prawie promieniejąca radością buzia i zdawać by się mogło stale tryskający optymizm.

Nie zmienia to faktu, iż wciąż jest to osoba bardzo, bardzo chora i ogromnie przez chorobę zmieniona. Pisałem już o tym wielokrotnie i mało się w tym względzie zmienia - to nadal taka duża mała dziewczynka, chociaż pojawiają się chwile, iż można odnieść wrażenie, że jest inaczej.
Nie da się na przykład porozmawiać z Hanią o sprawach, które wymagają podjęcia jakiejkolwiek decyzji. O wszystkim zmuszony jestem decydować sam. Nie pamiętam już, kiedy rozmawialiśmy jak partnerzy. Tak zwyczajnie, o wszystkim i o niczym. Brakuje mi tego bardzo. Trudno się z tym pogodzić, a jeszcze trudniej zaakceptować.

Zasypia bardzo szybko. Jest lato, a Hania o ósmej jest już najczęściej w łóżku. Przez kilka minut ogląda coś w telewizji i zaraz zaraz ogarnia ją sen. To także oznaka choroby.

Gdy zapada noc bardzo często, niemal codziennie, nachodzą mnie refleksje, które nie dają zapomnieć o tym, co się przed rokiem wydarzyło i jakie skutki to za sobą pociągnęło. I czesto płyną mi z oczu łzy. Bo rzeczywistość, której nie ukryje najpiękniejszy nawet uśmiech, jest przeokrutna!

Bezradność człowieka, który chyba nigdy tak naprawdę nie uświadomi sobie tragizmu swojej sytuacji i tego, co z nim uczyniła choroba, jest przerażająca. A może dobrze, że tak właśnie jest. Gdyby było inaczej, to człowiek ten wpadłby w głęboką depresję.

A tak przy okazji. Nie wiedzieć czemu pani doktor odstawiła lek antydepresyjny, który Hania brała niemal od początku choroby. Już rozmawiałem o tym z Asią. Zauważyłem bowiem u Hani objawy i zachowania, które bardzo mnie niepokoją i martwią. Są to sytuacje na szczęście epizodyczne, ale niestety coraz częstsze. Przedtem ich na pewno nie było.

Ktoś zapyta dlaczego o tym wszystkim piszę. Nie ma sensu tłumaczyć, że czuję wielką ku temu potrzebę. To dla mnie rodzaj ucieczki. I właściwie jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę mogę się komuś zwierzyć choćby z części swego bólu. To tutaj mogę o tym bólu opowiedzieć, to tutaj mogę lepiej zrozumieć jego istotę i głębiej go przeżyć. Człowiek musi się czasami przytulić do czyjegoś ramienia i zwyczajnie zapłakać. Inaczej by zwariował.

Chciałbym, aby moje pisanie i moje zwierzenia mogły dodać komuś otuchy. Bo przecież tak naprawdę to nie znamy ani dnia ani godziny. Przed rokiem nawet przez myśl by mi nie przeszło, że za kilka dni moje życie, a tym bardziej Hani, zmieni się tak diametralnie. Wszak życia nie da się wyreżyserować i nie można sobie wszystkiego na przyszłość poukładać. Jeszcze niedawno snułem plany i marzenia. Może jakiejś dalekiej podróży? Może kupno lepszego telewizora czy komputera? Może...?

I wystarczyła jedna chwila. Jeden dzień, który zmienił wszystko i ustawił życie na sztorc. Ktoś napisał i wyznaczył dla mnie rolę, której wydawało się, że nie sprostam. A okazało się, iż włożyłem w nią całe swoje serce.

Jeżeli czytujesz moje słowa z miłością, to jesteś moim i Hani najprawdziwszym przyjacielem. To przed Tobą otwieram od roku swoje często radosne, a najczęściej jednak wypełnione smutkiem wnętrze.

Bo wtedy jest mi po prostu lżej.

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1474-20082008-spacer-nad-malt
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1341-006082007-codziennie-zapala-sie-dla-nas-wiateko