Czy można przenieść się w przeszłość?

Do najczęściej opisywanych i najbardziej niesamowitych wydarzeń świata paranormalnego zalicza się przygodę, która przytrafiła się dwóm Anglikom po południu 10 sierpnia 1901 roku. Rzecz działa się w słynnych ogrodach wersalskich. Na wstępie należy zauważyć, że obie panie były wysoce szanowanymi i poważnymi osobami: Charlotte Moberly kierowała jednym z oksfordzkich college'ów, a Eleanor Jourdain była dyrektorką pewnej podlondyńskiej szkoły dla dziewcząt. Żadna z nich nie miała skłonności do szukania rozgłosu ani tendencji do fantazjowania, więc tym bardziej poważnie należy potraktować ich oświadczenie. Obie niewiasty twierdziły, że przeniosły się w przeszłość.
Było wczesne sobotnie popołudnie. Nasze bohaterki próbowały dotrzeć do Petit Trianon, jednej z najbardziej atrakcyjnych budowli ogrodów. Posługując się mapą, nie potrafiły zorientować się, którędy należy pójść, i zaczęły błądzić wśród krętych ścieżek. To właśnie wtedy, jak twierdziły, przytrafiły im się niezwykłe przygody. Spostrzegły, że osoby, które mijały, mają na sobie osiemnastowieczne stroje. Z okna pewnego budynku wychylała się kobieta i machała białą chusteczką. Tuż koło Angielek przeszło dwóch ważnych oficjeli, ubranych w długie, szarawozielone płaszcze i pierogi. W drzwiach znajdującego się nie opodal budynku stała kobieta z małą dziewczynką, obie ubrane również w stylu minionej epoki. Owinięte były w chusty, a dziewczynka, choc miała zaledwie trzynaście, może czternaście lat, miała na sobie spódnicę długą do kostek, a na głowie obcisły, biały czepek.
Angielki nadal szukały Petit Trianon i dalej szły wybraną drogą. Na progu altany siedział mężczyzna odziany w płaszcz. Jego twarz nosiła ślady ospy, co i tak złowrogiemu wyrazowi dodawało przerażającego wyglądu. Nagle jakby spod ziemi wyrósł młody człowiek i zaczął biec za kobietami krzycząc, że idą w niewłaściwym kierunku. Nosił charakterystyczne buty zapinane na sprzączkę.
Gdy obu paniom udało się dojść do celu, spostrzegły kobietę wykonującą rysunek słynnej budowli. Po chwili z sąsiedniego budynku wyszedł trzaskając drzwiami młody mężczyzna i skierował nasze bohaterki do drzwi wejściowych Petit Trianon.
Historia ta została opublikowana dopiero dziesięć lat później. Wraz z relacjami obu Angielek ukazały się artykuły krytyczne, wsparte badaniami archiwów Wersalu. Czy możliwe, aby kobiety z dwudziestego wieku przeniosły się w przeszłość i były świadkami scen z wieku osiemnastego? Zbieżność szczegółów obu relacji oraz ich zgodność z prawdą historyczną na to wskazują. Udało się nawet ustalić, że obserwowane sceny pochodziły z lat osiemdziesiątych osiemnastego stulecia, tuż przed wybuchem rewolucji, w czasie panowania Marii Antoniny i Ludwika XVI.
Przez dziewięćdziesiąt lat uzbierało się wiele głosów potwierdzających autentyczność doznania i równie dużo opinii przeciwnych. Za prawdziwością zdarzenia świadczą między innymi szczegóły ubioru zaobserwowanych osób. „Dwóch ważnych oficjeli", których spotkały kobiety, miało na sobie osiemnastowieczne królewskie liberie, zupełnie inne od tych z 1901 roku. Kobieta siedząca obok Petit Trianon została zidentyfikowana jako sama Maria Antonina. Konfrontacji dokonano przy użyciu jednego z jej portretów. Zapiski krawcowej Marii Antoniny potwierdziły, że królowa posiadała taką suknię, jaką nosiła postać widziana w 1901 roku. Zadano sobie dużo trudu, aby zrekonstruować wygląd okolicy w osiemnastym wieku, a wynik pracy był bardzo zbliżony do relacji pań Moberly i Jourdain.
Po kilku miesiącach napłynęły dalsze rewelacje. Pani Jourdain ponownie odwiedziła Wersal i jeszcze raz ujrzała sceny z końca osiemnastego wieku. Zauważyła dwóch przedziwnie ubranych mężczyzn, ładujących drewno na wóz z końskim zaprzęgiem. Gdy przejrzano księgi rachunkowe Wersalu, pani Jourdałn była pewna, że widziała wóz wynajęty do przewozu drewna w 1789 roku. W późniejszej relacji powiedziała też, że słyszała nieznaną muzykę „dolatującą gdzieś z okolicy". Później rozpoznała ją jako „główny motyw lekkiej, osiemnastowieczne) opery", z których większość nigdy nie rozbrzmiewała więcej niż raz.
Nie tylko pani Jourdain miała szczęście przenieść się do dawnego Wersalu. Rodzina państwa Cooke, która mieszkała koło pałacu w latach 1907-1908, twierdziła, iż również widziała postaci sprzed ponad wieku, w tym także „rysującą damę" i mężczyznę w pierogu.
Kolejny podobny przypadek zdarzył się w 1928 roku. Ann Lambert, siedemnastoletnia uczennica z Anglii, oraz jej była nauczycielka, pani Clare Burrow, natknęły się na bardzo dziwnie ubranego ogrodnika. Miał na sobie wyświechtaną, brązową kurtkę ze sztruksu, bryczesy sięgające kolan, czarne pończochy, buty zapinane na sprzączkę i kapelusz z wywiniętym do góry rondem. Jego mowa była równie niezwykła. Pani Burrow, znana lingwistka, rozpoznała w niej starą francuszczyznę, którą posługiwano się mniej więcej półtora wieku wcześniej.
Petit Trianon nie zawiódł i tym razem. Na trawniku obok budynku stała sześcio-, może ośmioosobowa grupa ludzi. Niektórzy grali na instrumentach, pewien szykowny pan i elegancka dama pochłonięci byli intymną rozmową. Wszyscy w wytwornych, osiemnastowiecznych strojach.
W tym miejscu nasuwa się pytanie, czy przypadkiem nie przygotowywano się właśnie do widowiska kostiumowego, a wszyscy ci ludzie nie byli po prostu aktorami. Z początku takie myśli przyszły do głowy również pani Burrow. Zaintrygowana zagadką, sama sprawdziła w Wersalu i tego dnia ponad wszelką watpliwość przedstawienia nie było. Przy okazji swych     dociekań nała jeszcze jednego odkrycia. Brama, którą weszła cio ogrodu wraz ze swą uczennicą, od ponad stu lat była na stałe zamknięta.
Jak wynika z przytoczonych wyżej historii, wersalskie podróże w czasie opanowali sami Anglicy. Znalazł się jednak jeden Francuz, Robert Philippe, artysta, nauczyciel i stolarz. Pewnego czerwcowego dnia w latach trzydziestych naszego wieku przechadzał się wraz z rodzicami po ogrodach wersalskich. Nagle z nieznanych przyczyn (może był to zew natury) poczuł silną wolę zatrzymania się pod jednym z drzew. Gdy już się tam znalazł, poczuł, że ktoś stoi obok niego. Niemal w tym samym momencie pojawiła się, wręcz wyrosła jak spod ziemi, nieznana kobieta. Zupełnie nie speszona, śmiało rozpoczęła rozmowę.
- Mieszka pani w Paryżu? - zapytał pan Philłppe.
- Nie, w Trianon.
- Myślałem, że Trianon jest nie zamieszkany.
- Tak - padła odpowiedź. - Ale nie dla mnie.
Młody Francuz odwrócił na chwilę wzrok, aby zapalić papierosa, i w tym momencie tajemnicza kobieta zniknęła. Rodzice Roberta, czekający nie opodal, nikogo nie zauważyli i zdumieni przyglądali się, jak syn rozmawia sam ze sobą.
Wszystkie te zdarzenia miały posłużyć jako dalsze dowody prawdziwości relacji dwóch Angielek z 1901 roku. Choć dla jednych ich autentyczność jest bezsporna, sceptyków nie brakuje. Ci z kolei wskazują na bardzo nieprecyzyjne opisy napotkanych osób, które uniemożliwiają ocenę strojów, czy były autentycznymi osiemnastowiecznymi szatami, czy jedynie zwykłymi starymi łachami, ewentualnie po prostu niemodnymi ubraniami. Zastanawia również, dlaczego kobiety nie wymieniły uwag o przeżytym doznaniu zaraz po jego zakończeniu, a dopiero po tygodniu porównały notatki. Dlaczego obie wersje wydarzeń, zanim doszło do publikacji, różniły się znacznie w wielu szczegółach? Dlaczego pierwotne relacje uboższe są od późniejszych o wiele detali?
Próbując dociec, co naprawdę wydarzyło się tego dnia w Wersalu, należy jeszcze pamiętać, że dla naszych bohaterek było to nowe, nieznane miejsce, gdzie zgubiły drogę wśród labiryntu ścieżek i gęstych zarośli. Powietrze tego popołudnia było parne i ciężkie; przedburzowa cisza tworzyła niezwykłą atmosferę. W takich okolicznościach nietrudno wyobraźni wykreować fantastyczne obrazy, nawet gdy włada nią szanowna pani profesor.
Obie Angielki z niezwykłym uporem nie chciały przyjąć do wiadomości żadnego „naturalnego" i logicznego wytłumaczenia zagadki. Chyba najbardziej przekonujące powstało dopiero kilkadziesiąt lat później, a jego autorką jest Joan Evans, przyjaciółka obu pań, historyczka z Oksfordu. W pewnej książce z lat sześćdziesiątych przeczytała ona o ekscentrycznym arystokracie, niejakim Robercie de Monte-squieu-Fezenzac. ów dżentelmen często odwiedzał ogród wersalski, a w dodatku miał obsesję noszenia strojów w stylu wieku osiemnastego. Co więcej, nierzadko urządzał tam przedstawienia kostiumowe z większą ilością osób. Jest więc rzeczą bardzo prawdopodobną, że panie Moberly i Jour-dain miały zaszczyt uczestniczyć w próbie przed jednym z występów.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby pani Moberly pomyliła postać historyczną z aktorem, jako że dwa lata później nie odróżniła żywego człowieka od ducha. Zdarzyło się to również we Francji, w paryskim Luwrze. Nasza bohaterka zobaczyła tam przedziwną (w jej wyobrażeniu) postać. Był to mężczyzna w złotym wieńcu na głowie, ubrany w luźną tunikę w jasnym kolorze. PO dłuższych poszukiwaniach wśród portretów postaci historycznych pani Moberly doszła do przekonania, iż ujrzała ducha cesarza rzymskiego, Konstantyna, maszerującego starożytnym duktem, na którym później wzniesiono Luwr. Sprawa ta doczekała się wyjaśnienia dopiero w latach sześćdziesiątych, gdy jedna z niedzielnych gazet ujawniła, że na początku wieku mieszkał w Paryżu artysta, który na znak protestu przeciwko brzydocie obowiązującej mody ubierał się w rzymską tunikę i złoty wieniec.
Wyjaśnienie owego zajścia spowodowało powstanie wątpliwości, czy rysująca kobieta, którą obie kobiety widziały w Wersalu, była Marią Antoniną czy również współcześnie żyjącą kobietą. W 1965 roku w londyńskiej gazecie „The Times" ukazał się list przesłany przez jednego z zainteresowanych sprawą czytelników, który twierdził, że w owym czasie  mieszkała  w Wersalu  pewna  kobieta,  lubująca  się w przebieraniu za Marię Antoninę. Latem zwykła siadać w ogrodzie Petit Trinon i rysować słynny budynek. To, że ujrzano właśnie tę kobietę, wydaje się bardziej prawdopodobne, niż że była to Maria Antonina we własnej osobie.
Czy możliwe jest, aby obie Angielki uległy swoistemu zjawisku snu na jawie? Uważne przestudiowanie ich relacji mogłoby na to wskazywać, gdyż zawierało się w nich szereg odniesień do tajemniczej, nierealnej atmosfery panującej w ogrodzie. „Wszystko było płaskie i bez życia jak w drewnianej płaskorzeźbie. Na przedmiotach nie było żadnej gry świateł i cieni. Statyczność i bezruch górowały nad całym ogrodem".
Inną pożywką dla niecodziennych wizji mogłaby być książka Lumen, w owych czasach bestseller traktujący o podróży w czasie. Pozycja ta została wydana w Anglii w 1897 roku, a jej główny bohater przeniósł się w czasy Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Z kolei „Pearson's Magazine" opublikował w 1893 roku artykuł o Marii Antoninie. Nietrudno było zauważyć niezwykłą zbieżność zwrotów felietonu i określeń używanych przez obie Angielki.
Pani Moberly i pani Jourdain od dawna już nie żyją i nigdy nie dowiemy się, czy sceny, które widziały w Wersalu, były jedynie wytworami wyobraźni lub fantazji, czy był to przypadek prawdziwego przeniesienia się w czasie. Dzisiaj nikt się tą sprawą już nie zajmuje, naukowcy i badacze mają pełne ręce roboty z nowymi dowodami istnienia świata paranormalnego.

KSIĘGA TAJEMNIC
Pandora 1992
  • /biblioteka/56-tajemnice/2285-wiat-tajemnic-kolejne-zagadki-czasu
  • /biblioteka/56-tajemnice/406-tego-si-nie-da-wyjani-2