Anioły Stróże

 

 

Barry i Margaret Lockwood wracali z dziećmi z kempingu, gdzie spędzili dwutygodniowy urlop. Była mglista deszczowa noc. W przyczepie spokojnie spała trójka ich dzieci od pięciu do jedenastu lat, nieświadoma, na jakie śmiertelne niebezpieczeństwo narażają ich i siebie rodzice. Ale pomimo złej widoczności Barry spieszył się z bardzo ważnego powodu. Dzień wcześniej telefonowano, że jego matka jest umierająca. Nagle z apatycznego stanu zmęczonego kierowcy wyrwał go krzyk siedzącej obok żony.
- Kto to jest? Stój!

Dziesięć metrów przed nimi stała na wąskiej górskiej drodze jakaś osoba w długiej białej sukni i długich białych rękawiczkach. Machała rękami, dając im wyraźne znaki, aby się zatrzymali. Barry zaczął nagle hamować, ponieważ było trochę pochyło, samochód z przyczepą potoczył się jeszcze po mokrym asfalcie parę metrów dalej. Kiedy się zatrzymali i wyszli z samochodu, z przerażeniem zobaczyli, ze tylko metr dzieli ich od krawędzi przepaści powstałej w wyniku zerwania mostu. Konstrukcje betonową przewrócił i uniósł ze sobą bystry prąd wzburzonej rzeki!

Kiedy minął pierwszy szok, wybiegli na zewnątrz, chcąc poszukać kobiety, która ich uratowała, i podziękować. Ale nikogo nie było. Barry i Margaret stwierdzili, że jedynie anioł stróż mógł ich ostrzec i uchronić od niechybnej śmierci. Zapalili światła sygnałowe i szczęśliwi, że żyją, zostali na miejscu czekając na policję, która nad ranem znalazła ich i wskazała objazd. Niestety, przyjechali za późno. Matka Barry'ego umarła zeszłej nocy, mniej więcej w tym właśnie czasie, gdy ukazała im się biała zjawa na drodze!

Przypadek można wytłumaczyć następująco. Babci przy odejściu z tego świata brakowało syna i ukochanych wnucząt, a ponieważ "opuściła ciało", natychmiast udała się na kemping, aby ich zobaczyć. Znalazła ich w drodze powrotnej, a właściwie na drodze do pewnej śmierci. Zdenerwowała się tak bardzo, że zaczęła "wyświetlać" swój duchowy obraz, aby ich zatrzymać. Skąd takie wyjaśnienie? Otóż kiedy przyjechali do domu, na katafalku leżała już pani Lockwood ubrana w starą ślubną sukienkę i długie białe rękawiczki, jak tego sobie zawsze życzyła, ponieważ jej mąż zmarł dość młodo, a ona była ponad czterdzieści lat wdową!


* * *


Wiosną 1879 r. wracała do Bostonu z Antyli fregata "Firwind" ("Wietrzyk"). Nagle znalazła się w niesamowitej burzy; ulewny deszcz i silny wiatr zniósł fregatę daleko na rozszalałe wody Atlantyku. Zmartwiony sytuacją kapitan John Pomeroy, którego ojciec był także kapitanem i zaginął bez śladu przed piętnastoma laty, bezsilnie wpatrywał się w uszkodzony kompas, w kręcącą się bez sensu wokół osi igłę. Pierwsze, o czym pomyślał, to że jego ojciec musiał zginąć w podobnych okolicznościach podczas takiej właśnie burzy. Przypuszczano także, że znaleźli się na Morzu Sargassowym, znanym pod nazwą "Cmentarz Statków". Jeszcze nikt nigdy stąd nie powrócił, jeżeli znalazł się w podobnej sytuacji. Ten obszar nazywano "diabelskim trójkątem"!
- Bez kompasu nie mamy szans! -- zwrócił się do niego pierwszy oficer. Pomeroy wiedział o tym. Kiedy burza ucichła, znaleźli się na spokojnym morzu bez wiatru. Rozpaczliwie patrzyli na opadłe żagle, zaczęli oszczędzać wodę i żywność, gdyż nie byli przygotowani do dłuższego rejsu. Prawie dziesięć dni dryfowali bez fali i wiatru, wyczerpały się wszystkie zapasy. Oficerowie zaczęli bać się najgorszego, kanibalizmu! Głodni ludzie mogą szybko stracić rozum i zdolni są do zadania niespotykanego gwałtu, by przeżyć i przetrwać.

Jedenastego dnia zaczął nagle wiać lekki wiatr, wciąż przybierając na sile. Żagle uniesione w górę załopotały na wietrze, ale bez kompasu niewiele to znaczyło. Wszystko wskazywało na to, że ponownie spotka ich burza.
- Statek! Statek! - krzyknął nagle marynarz z bocianiego gniazda. Wskazywał gdzieś w bok. Pomeroy natychmiast wziął lunetę i spojrzał we wskazanym kierunku. Długo przyglądał się dziwnemu statkowi bez żagli i jego zniszczonemu kadłubowi, na pokładzie widział wynędzniałą załogę i kapitana. Wszystko było jakby nierealne, wypłowiałe, stare.
- Płyniemy za nimi! - rozkazał pomocnikowi. Kapitan dawał mi wyraźne znaki.

Uratowali się cudem w ostatnim momencie. Rozszalała się straszna burza, z której wyszli cało tylko dzięki statkowi, który wyprowadził ich z niebezpiecznego obszaru i jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął. Po prostu rozwiał się.

Wpłynęli do portu w Bostonie 18 maja 1879 r. Przyjaciele szczęśliwi, że widzą go żywego i zdrowego, tego samego wieczoru przyszli na przyjęcie z okazji szczęśliwego powrotu.
- Już wszyscy was skreślili! - mówili do kapitana.
- Nie było nam pisane! - odpowiedział Pomeroy.
- Jak to możliwe? - zapytał jeden z oficerów.
- Kiedy nagle z mgły wyłonił się ten statek, dobrze mu się przypatrywałem - odpowiedział John. Na dziobie było napisane "Yolusia", a z łatwością rozpoznałem także kapitana, który mi machał z pokładu!
Oficerowie myśleli, że żartuje: "Yolusia" to był żaglowiec, którym dowodził jego zaginiony ojciec.



Od tłumacza:

Kanadyjski autor serbskiego pochodzenia, B. D. Benedikt jest znanym autorem powieści science fiction zarówno w Kanadzie, jak i w Stanach Zjednoczonych. O napisaniu przez niego książki, z której pochodzi ten fragment zadecydował, jak sam wyznaje, przypadek. Nie myślący o zjawiskach nadprzyrodzonych, być może nawet niewierzący człowiek nagle dość niespodziewanie zainteresował się parapsychologią, przepowiedniami, jasnowidztwem i różnymi zjawiskami nadprzyrodzonymi, które (choć nie wszystkie) po wnikliwej analizie można jednak wytłumaczyć w sposób logiczny. Oczywiscie przy założeniu, że istnieje inny, równoległy do naszego świat, w którym dobro i zło mają swoje miejsce naprawdę, w którym zwycięża właśnie uczciwość i w którym za wszystkie zbrodnie popełnione w życiu wśród żywych trzeba zapłacić.

Nie wiem, kim byłam w swoim poprzednim życiu. Wiem, że musiałam przybyć tu ponownie. To pewnie nie przypadek, że tłumaczyłam tę książkę. Czekała na mnie i mimo przeciwności w końcu doczekała się polskiego wydania. Wszystko, co jest w niej opisane, zdarzyło się naprawdę. Wszystkie wydarzenia są potwierdzone dokumentami. Książka ta rozwieje prawdopodobnie wątpliwości tych, którzy je mają, stanowi dowód, a może i ostrzeżenie, że należy uważać: tu gdzieś obok nas trwa inny świat, z którym należy się liczyć, do którego wszyscy kiedyś przejdziemy, bo taka jest moc przeznaczenia.




ZAŚWIATY - FANTAZJA CZY RZECZYWISTOŚĆ; Wiedza Powszechna 1985;
Tłumaczenie: DANUTA HANNA JAKUBOWSKA

 

  • /biblioteka/53-fantazja/1398-ludzie-w-maskach
  • /biblioteka/53-fantazja/1396-dama-z-pocigu