Na granicy życia i śmierci (Jarosław Kukulski)

 

      Rozmowa z JAROSŁAWEM KUKULSKIM, kompozytorem, mężem Anny Jantar, ojcem Natalii Kukulskiej

 

      14 marca 1980 roku rozbił się lecący z Nowego Jorku do Warszawy samolot Ił-62 „Mikołaj Kopernik", na którego pokładzie było 87 pasażerów, a wśród nich Anna Jantar, jedna z najpopularniejszych piosenkarek tamtych lat. Właśnie mija 30. rocznica jej tragicznej śmierci. Pozostawiła córkę, męża i pogrążyła w smutku rzesze fanów. Dzisiaj obserwujemy fenomen powrotu jej popularności. W rocznicę tragicznego zdarzenia rozmawiamy z jej mężem, który zrezygnował z własnej drogi muzycznej (miał znany wówczas zespół Waganci), aby skupić się na karierze żony i stworzyć dla niej wielkie przeboje. „Najtrudniejszy pierwszy krok", „Tyle słońca w całym mieście", „Moje jedyne marzenie", „Wielka dama tańczy sama" są wciąż obecne na antenach radiowych.

      - Na czym polega fenomen Anny Jantar?
      - Może na tym, że ludzie wciąż ją pamiętają i kochają. Ania była skromną, miłą i bezpośrednią dziewczyną. Sukcesy i status gwiazdy nie przeszkadzały jej mieć wiele życzliwości i miłości dla ludzi. Jej piosenki też dotyczyły zwykłych spraw, dzięki czemu jej rówieśnicy mogli się z nią utożsamiać. Wielka sympatia przeniosła się na następne pokolenia, które stały się jej fanami. Młodzi ludzie znają ją tylko z filmów, wideoklipów, opowiadań, l choć minęło wiele lat, kochają i śpiewają jej piosenki, zresztą one są ciągle w mediach.

      - Czy po powrocie z Ameryki do Polski mogła tutaj jeszcze coś osiągnąć?
      - Była wtedy jedną z najpopularniejszych polskich gwiazd piosenki, z pierwszej trójki, jej piosenki natychmiast stawały się przebojami. To, co było do zdobycia w Polsce, zdobyła. Miała kilka złotych płyt, mogła nagrać kolejne, zagrać kilkadziesiąt koncertów i na tym jej możliwości w kraju się kończyły. Gdy zginęła, jej piosenka „Pozwolił nam los", śpiewana w duecie z Bogusławem Mecem, znalazła się na pierwszym miejscu radiowej listy przebojów.

      - Powiedziała mi, że chce zmienić styl śpiewania i z popu przejść do rocka...
      - Śpiewała takie piosenki, jakie kochali ludzie, można je było zanucić, z ich treścią się utożsamiali. Ania po prostu była jedną z nich, dlatego tylko w takim repertuarze chcieli słuchać i ją oglądać. Ale rzeczywiście, chciała śpiewać utwory rockowe. Wprawdzie oboje wyszliśmy z big-beatu, ale istniało niebezpieczeństwo, że w nowym stylu mogła nie zyskać nowych fanów, a stracić dawnych. Zastanawialiśmy się nad tym i konfrontacja z widownią pokazała, że źle się czuje w nowym nurcie. Jej głos był zbyt szlachetny, zbyt miękki i dźwięczny, żeby mógł funkcjonować w muzyce rockowej.

      - Ty byłeś przeciwny, a Ania chciała się rozwijać....
      - Nie byłem przeciwny, tylko miałem świadomość, że jej głos kompletnie nie pasuje do rocka. Ona nie miała tej świadomości. A ludzie, z którymi pracowała pod koniec swojego krótkiego życia, poprzewracali jej w głowie i miała w niej kompletny chaos. Niektórym zależało, żeby mnie Ani obrzydzić, zdyskwalifikować to, co dla niej robiłem. Rozpuszczali brzydkie plotki, żeby odwróciła się ode mnie.

      - Nie ukrywajmy, Ania lubiła rozrywkowe życie. Po koncertach przesiadywała z muzykami w restauracjach przy drinku.
      - Byłeś blisko naszej rodziny, odwiedzałeś nas często i widziałeś, jacy byliśmy. Jako młodzi ludzie lubiliśmy zaszaleć, wypić drinka, zabawić się. Bardzo często siedzieliśmy do późnych godzin nocnych ze znajomymi i były to cudowne chwile. Nie ograniczałem Ani zażywania swobody, bo wiedziałem, że po wyczerpującym wysiłku, jakim był każdy koncert, musi się zrelaksować i odprężyć.

      - Była pracowita?
      - Bardzo. Potrafiła godzinami słuchać muzyki i śpiewać.

      - Pozwalałeś jej śpiewać utwory innych twórców, czy miałeś monopol?
      - Nie narzucałem jej swoich piosenek, ona sama decydowała, co chce śpiewać. Moje piosenki były wypadkową gustów i oczekiwań jej publiczności. Próbowałem przemycać piosenki bliskie moim ambicjom muzycznym („Witaj mi", „Dzień nadziei", „Niech ziemia tonie w kwiatach"), posiadającym większe wartości niż te, które śpiewała cała Polska. Zależało mi jednak, żeby śpiewała też utwory innych twórców. Dla niej pisała cała ówczesna czołówka krajowych kompozytorów: Piotr Figiel, Ryszard Poznakowski, Waldemar Parzyński, Wojciech Trzciński, Antoni Kopf.

      - Słyszałem, że byłeś przesadnie oszczędny, a tego Ania nie lubiła.
      - Jak można być rozrzutnym, jeśli niczego się nie ma? Kiedy się pobraliśmy, byliśmy bardzo biedni. Tułaliśmy się po różnych mieszkaniach, wynajmując je na tydzień, miesiąc. A ja chciałem żyć normalnie, mieć własne mieszkanie, własny dom. Dopiąłem swego i kupiłem jeden pokoik z wnęką, ale był nasz i byliśmy w nim bardzo szczęśliwi. Gdy Ania otrzymała kontrakt na występy w niemieckiej rewii Fridrichstpalace", kupiłem czteropokojowe lokum przy ulicy Reymonta. Trzeba było je urządzić, kupić meble i mieć jeszcze pieniądze, na przykład na ubrania.

      - Menedżer Krzysztofa Krawczyka, Andrzej Kosmala, powiedział w „Super Expressie", że kazałeś Annie odkładać na starość.
      - Coś się Kosmali pomyliło, nie na starość, lecz żeby mieć własny kąt. Chciałem też, byśmy mieli przynajmniej małego fiata, bo jeździliśmy taksówkami i tramwajami.

      - Kupiłeś w końcu tego malucha?
      - Tak.

      - Andrzej Kosmala utrzymuje, że między wami źle się układało i myśleliście o rozstaniu.
      - Przez prawie dziesięć lat kochaliśmy się z Anią tak bardzo, jakbyśmy się dopiero poznali. Nie musiałem jej niczego tłumaczyć, składać żadnych deklaracji. Miałem świadomość, że ona wie, jak bardzo ją kocham. Ufała mi i pokładała we mnie olbrzymie nadzieje. Nieporozumienia w naszym małżeństwie zaczęły się w ostatnich sześciu miesiącach wspólnego życia. Doszło do mnie, że będziemy wciąż podróżować, koncertować, a nasza mała córeczka będzie tylko z babcią. Ania zaczęła więc jeździć w trasy sama i zobaczyłem, że nie jest już taka jak dawniej, ma jakieś dziwne nowe koleżanki i nowych kolegów. Wiedziałem, że ci ludzie nie są do mnie dobrze nastawieni.

      - Szukałeś przyczyny takiego stanu rzeczy?
      - Nie zamieniłem się w detektywa i zapytałem Anię wprost: coś złego się dzieje, chyba czujesz?

      - Co usłyszałeś w odpowiedzi?
      - Powiedziała, że jest już inaczej, że ma nowych, wspaniałych przyjaciół, z którymi łączy ją sposób myślenia i upodobania. I że jeden z nich jest jej szczególnie oddany, i w ogień by za nią wskoczył.

      - Jak zareagowałeś?
      - Stwierdziłem: każdy jest kowalem swojego losu, co mogłem, to zrobiłem dla ciebie. Kończmy nagrania i wyjeżdżam do Warszawy. Ale w duszy zabolało mnie bardzo, to było pchnięcie nożem w samo serce. Nie chciałem, by odczuła, że jej słowa zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie.

      - To właśnie wtedy odradzałeś jej wyjazd do Stanów Zjednoczonych?
      - Tak, przede wszystkim z uwagi na Natalię, która była za mała, by pozostawić ją na tak długo bez matki. Zapytałem: Ile zarobisz przez sześć miesięcy na tym kontrakcie? Jestem w stanie dać ci te pieniądze, tylko nie jedź i zostań z dzieckiem.

      - Co na to Anna?
      - Oznajmiła, że kontrakt jest już podpisany i nie może zostawić zespołu, który za zarobione w Ameryce pieniądze kupi sobie dobry sprzęt muzyczny. Słysząc taką odpowiedź, oniemiałem. Zrozumiałem, że mam już tylko córkę. Gdyby nie Natalia, dalsze życie przestałoby mieć dla mnie sens.

      - I poleciała...
      - Poleciała. Chciałem, żeby uświadomiła tam sobie, czy jestem jej jeszcze potrzebny w jej życiu, czy kocha mnie naprawdę. Postanowiłem, że zostanę z córką w Polsce. Po trzech tygodniach zadzwoniła, żebym przyleciał z Natalią do Stanów Zjednoczonych.

      - Co zrobiłeś?
      - Nie poleciałem, bo czułem się bardzo zraniony. Nie przypuszczałem, że nigdy już się nie zobaczymy. Ale wiedziałem, że Ania za mną tęskniła. W Chicago zaśpiewała jeszcze dwa dodatkowe koncerty, potem zadzwoniła do mnie, prosząc, żebym wyjechał po nią z Natalią i z babcią na lotnisko. Ponieważ nadal czułem się urażony, powiedziałem oschle: dobrze, będę. Gdybym wiedział, że jest to nasza ostatnia rozmowa, to wszystko inne przestałoby się liczyć. Gdy zginęła, uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kochałem i że życie bez niej nie ma dla mnie sensu. Przez kilka tygodni nie byłem w stanie pozbierać się i cokolwiek robić. Równowagę ducha odzyskałem dzięki Natalii.

      - Mówiono i pisano, że leciała do Polski, żeby się z tobą rozwieść.
      - Skoro do mnie dzwoniła z Chicago i prosiła, żebym do niej przyleciał, a potem, żebym po nią wyjechał na lotnisko, to widocznie miała w tym jakiś cel. Z przerażeniem czytam niektóre tabloidy i myślę, ile w ludziach musi być cynizmu, podłości, zawiści, żeby po 30 latach od śmierci dziewczyny dokopywać się różnych pseu-dosensacji i jeszcze ją opluć.

      - Byłeś na cmentarzu w rocznicę śmierci Anny?
      - Nie byłem, lekarz mi nie pozwolił. Jestem po zapaleniu płuc i istniało niebezpieczeństwo nawrotu choroby.

      - W tym grobie rzeczywiście są szczątki Anny Jantar?
      - Tak.

      - Ta tragedia na zawsze pozostanie rysą w twoim życiu?
      - Nie da się o tym zapomnieć. Straciłem młodą żonę, a nasze czteroletnie dziecko zostało pozbawione matki. Długo próbowałem chronić Natalię przed świadomością, że jej mama nie żyje, ale kiedyś musiałem jej o tym powiedzieć. Pokazałem jej mamę w telewizji, we wspomnieniowym programie. Wybiegła do swojego pokoju i rozpłakała się.

      - Istniała groźba, że Natalii nie będzie na świecie, mieliście z Anią konflikt serologiczny i ciąża była zagrożona. Na dodatek lekarze powiedzieli, że Natalia nie powinna się urodzić, bo Ania może umrzeć.
      - Ta wiadomość wstrząsnęła naszym życiem. Całą noc klęczałem przy Ani, modląc się, żeby nasze dziecko mogło się urodzić, żebym nie musiał dokonywać tak trudnego wyboru między żoną a córką. Ania miała zatrucie ciążowe i groziła jej śmierć. Gdy rano się obudziła, po raz pierwszy od trzech miesięcy poczuła, że jest głodna. Od tej pory ciąża przebiegała normalnie.

      - Stał się cud!
- Chyba tak. Natalia urodziła się zdrowa. Czasami uświadamiam jej, że przyszła na świat w sposób niewytłumaczalny przez medycynę.

      - Zły los nadal cię nie opuszcza. Niedawno powiedziałeś w „Vivie", że nosisz w sobie bombę zegarową, że czeka cię ciężka i niebezpieczna operacja. Podobno jest tylko trzech lekarzy na świecie, którzy potrafią usunąć tętniaka aorty, a taki jest pod twoim sercem?
      - Nie trzech, tylko dwóch. Jadę do kliniki w Norymberdze, do lekarza, który pierwszy na świecie podjął się takiej operacji metodą nieinwazyjną. Ale mojego tętniaka, a właściwie dwóch, nie da się usunąć. Operacja będzie miała na celu ich zabezpieczenie, żeby nie pękły, bo gdyby pękły, to w ciągu kilku minut mnie nie będzie.

      - Boisz się?
      - Nie będę udawał supermana, gdy ktoś będzie mi grzebał pod sercem.

      - Miałeś już inne operacje?
      - Tak, i to właśnie tętniaka. Klasycznej operacji nowych tętniaków już bym nie przeżył. Wszystko, co się ze mną dzieje, jest na skraju życia i śmierci. Kiedy przeszedłem zawał serca, okazało się, że mam też uszkodzone tętnice nerkowe i muszę co drugi dzień robić dializy. Z jednej strony ratują one życie, ale też bardzo osłabiają. Gdybym je przerwał, to byłby koniec.

      - Czyli znów jesteś na granicy życia i śmierci?
      - Znów, ale wierzę w opatrzność, w przeznaczenie. Do tej pory opatrzność czuwała nade mną, nad moimi dziećmi, wnukami i czuję, że i teraz Pan Bóg mnie nie opuści.

      - Zauważyłem, że mimo wszystko starasz się żyć normalnie.
      - Tak i nawet staram się żartować, ale nie zawsze mi się to udaje. Przy gwałtownym osłabieniu nie umiem udawać, że nic mi nie jest.

      - Kobiety to już chyba przeszłość dla ciebie?
      - Dlaczego? Jeżeli całe życie przebywało się w towarzystwie kobiet, to czy muszę tego zaniechać?

      - Pamiętam, jak byłeś zauroczony pewną młodą pielęgniarką i wszystko wskazywało na to, że będzie twoją kolejną żoną...
      - Byliśmy razem przez siedem lat, ale musiałem się z nią rozstać. Bardzo mnie rozczarowała.

      - W tym roku obchodzisz jubileusz 40-lecia pracy kompozytorskiej. Podobno ma być wielka uroczystość, spektakl z twoimi piosenkami w Teatrze Kapitol?
      - Podobno. Jeżeli ktoś będzie chciał uczcić ten jubileusz, to proszę bardzo. Ja sam nie będę o to zabiegał.

      - Czego najbardziej żałujesz w życiu?
      - Tego, że Ania nie żyje, że nie może zobaczyć, jaką ma piękną i utalentowaną córkę i fantastyczne wnuki, które są moją wielką radością.

      - Życie mimo wszystko jest piękne, nie sądzisz?
      - Jest piękne.

      - Kiedy ta operacja w Niemczech?
      - W ciągu miesiąca.

      - Trzymam kciuki!


      Rozmawiał: BOHDAN GADOMSKI


      ŹRÓDŁO: ANGORA nr 13, 28 marca 2010

  • /biblioteka/51-ludzie/2954-kobiety-jego-ycia-cz-5-eugenia-lewicka
  • /biblioteka/51-ludzie/2934-kiedy-mier-nie-zwycia-anna-dymna