Kobiety jego życia (Józef Piłsudski) - część 5: W niepodległej Polsce

 

      Józef i Aleksandra spotkali się dopiero 10 listopada 1918 roku, po zwolnieniu Komendanta z internowania. Nie widzieli się przez półtora roku - Piłsudski ze zbuntowanego dowódcy polskich oddziałów u boku Austrii i Niemiec przeistoczył się w pierwszego obywatela odrodzonej Polski. Jako Tymczasowy Naczelnik Państwa zamieszkał w Belwederze, ale jego partnerka nie mogła do niego dołączyć. Maria nadal była jego legalną żoną i Piłsudski chciał uniknąć skandalu. Aleksandra przeniosła się do mieszkania przy ulicy Koszykowej, dzięki czemu mogli się częściej widywać. Rzadko jednak odwiedzała Belweder, nie chcąc przyczyniać się do powstawania plotek.

      Nie udało się jednak uniknąć niezdrowej sensacji. Skomplikowane warunki rodzinne Naczelnika rychło spowodowały niewybredne ataki na łamach prasy. Szczególnie dziennikarze związani z prawicą prześladowali Piłsudskiego i jego partnerkę. Sytuację rozwiązała dopiero śmierć Marii Piłsudskiej 17 sierpnia 1921 roku. Stronnicy marszałka odetchnęli z ulgą, nie ukrywali, że podczas ciężkiej choroby Marii liczyli na jej śmierć. Nie wiadomo, co myślał na ten temat Piłsudski, ale warto zauważyć, że nie znalazł czasu, aby odwiedzić chorą żonę.

      Prawdziwy skandal wybuchł jednak dopiero po pogrzebie Marii. Zgodnie z jej ostatnim życzeniem uroczystości odbyły się w Wilnie, ale Komendant nie wziął w nich udziału! Mszę żałobną celebrował biskup Władysław Bandurski, a męża reprezentował młodszy brat, Jan Piłsudski. Tego było już za wiele dla opinii publicznej - szczególnie

      nie szczędziła krytyki

      prasa prawicowa. Zachowanie Naczelnika uznano za podłe, niegodne mężczyzny i polityka. Możemy przypuszczać, że największy żal miał do Piłsudskiego Roman Dmowski - przed laty konkurent do względów Marii. Piłsudski odebrał mu ukochaną kobietę, a teraz nie potrafił zachować się z klasą.

      Po latach można jednak lepiej zrozumieć motywy postępowania Piłsudskiego. Zamierzał niezwłocznie poślubić Aleksandrę i obawiał się, że opozycja natychmiast wypomni mu udział w dwóch uroczystościach: pogrzebie pierwszej żony i ślubie z drugą. Miał zapewne nadzieję, że absencja na wileńskim pogrzebie osłabi krytykę i cel swój osiągnął. Ale zignorować pogrzeb kobiety, z którą spędził tyle lat? Maria Piłsudska zasłużyła chociaż na taki gest.

      Dwa miesiące później Ziuk poślubił Aleksandrę. Skromna uroczystość odbyła się w Belwederze - ślubu udzielił prałat domowy papieża Benedykta XV, ksiądz Marian Tokarzewski. Po dwunastu latach życie prywatne pierwszego obywatela kraju zostało uregulowane, jednocześnie zalegalizowano dwie córki Józefa i Aleksandry, Jadwiga urodziła się 28 lutego 1920 roku.

      Pomimo trosk i licznych zajęć związanych z wojną z bolszewikami i odbudową państwa, Piłsudski znajdował czas na rozrywki. Jak wielu mu współczesnych interesował się parapsychologią, szczególnie zaś telepatią i kryptoskopią (odczytywaniem zaklejonych listów). Nie mogło oczywiście zabraknąć Komendanta na niezwykle popularnych w tych latach seansach spirytystycznych. Brał udział w pokazach sławnego medium Teofila Modrzejewskiego. 30 sierpnia 1919 roku wyłoniono zjawę drapieżnego ptaka, co poświadczyli tacy niedowiarkowie jak Tadeusz Boy-Żeleński i Stanisław Witkiewicz (prywatnie kuzyn Piłsudskiego). A obaj panowie, znani ze swoich alkoholowych upodobań, byli tego dnia całkowicie trzeźwi.

      Innym razem Komendant wziął udział w seansie słynnego Stefana Ossowieckiego. Piłsudski napisał na kartce kilka słów, włożył ją do koperty, zalakował, odciskając swoją pieczęć. Obecny przy eksperymencie Kazimierz Sosnkowski potwierdził, że koperty nie można otworzyć bez złamania pieczęci. Adiutant przekazał kopertę jasnowidzowi, który, dotykając jej od zewnątrz, napisał na kartce treść listu. Była to znana reguła szachowa, ale napisana błędnie, i okazało się, że to Piłsudski popełnił błąd!

      Marszałek wierzył szczerze w telepatię. Uważał, że „do telepatii, jak do innych niewyjaśnionych dotąd przez naukę zjawisk psychicznych, trzeba odnosić się poważnie albo nie zajmować się nimi wcale". Wydaje się, że Komendant utwierdził się w swoich przekonaniach podczas pobytu w Magdeburgu, kiedy w dniu narodzi pierwszej córki usłyszał płacz dziecka.

      Sulejówek

      Po wyborach prezydenckich Piłsudski złożył urząd Naczelnika Państwa i 13 grudnia 1922 roku rodzina opuściła Belweder. Po okresie chwały (odrodzenie państwa, triumf nad bolszewikami) przyszły trudne dni - zamieszkali w Sulejówku, z trudem utrzymując się z niewielkich dochodów marszałka. Komendant zrezygnował z przysługującego mu uposażenia (przekazywał je na cele dobroczynne) - rodzina żyła z jego tantiem literackich oraz dochodów z odczytów i wykładów. Nie były to duże sumy i Aleksandra z trudem utrzymywała dom. Felicjan Sławoj Składkowski (przyszły premier), odwiedziwszy Sulejówek, nie ukrywał smutku:

      „Wyznaję, że zaproszenie Komendantowej [na kolację - S.K.] przyjąłem z ciężkim sercem. Wiadomo było między nami, że na skutek nieprzyjmowania przez pana Marszałka należnych mu poborów w Sulejówku «nie przelewało się». W stołowym pokoju siedziały już przy stole dwie córeczki państwa Piłsudskich, Wandzia i Jagódka. Pani Marszałkowa bardzo gościnnie zapraszała do jedzenia. Serce ściskało się, gdy widziałem, w jakich warunkach musi żyć Komendant i jego rodzina".

      Chorobliwa uczciwość Komendanta miała swoje źródło jeszcze w okresie konspiracyjnym. Organizacja Bojowa PPS dokonywała wielu napadów, których celem było

      zdobycie gotówki.
 
      Rychło pojawili się naśladowcy, zwykli kryminaliści, którzy działali pod pozorem walki z caratem, nie brakowało również renegatów z szeregów własnej partii. Natura ludzka jest ułomna i niejednego skusiły łatwe i duże pieniądze.
Niestety, dla ludzi o słabszych charakterach akcje ekspropriacyjne stanowiły czasami zbyt dużą pokusę działania wbrew obowiązującemu prawu, napadów z bronią. Każda wojna czy rewolucja owocowała gwałtownym wzrostem bandytyzmu, jednak wydarzenia z lat 1904-1907 całkowicie wymknęły się spod kontroli.

      Podczas napadów wypłacano bojownikom gotówkę ze zdobytych pieniędzy, a wypłatę uzależniano od powodzenia przedsięwzięcia. To demoralizowało, a szeregi rewolucjonistów zasilali również zwyczajni kryminaliści, zwabieni okazją łatwego zarobku. Niebawem pojawiły się nowe „partie rewolucyjne" dokonujące operacji na własną rękę. Zakładali je działacze wydaleni z dotychczasowych organizacji, czasami wspólnie z pospolitymi przestępcami (np. Partia Niebarłożnych). Mnożyły się napady na dwory, plebanie, rezydencje przemysłowców, rabowano sklepy, ze szczególnym uwzględnieniem monopolowych. Niektórzy „działacze" zainteresowani wyłącznie rozbojem przechodzili od partii partii, kończąc ostatecznie na szubienicy. Osobnik o nazwisku Lis, usunięty za kradzieże z PPS, wstąpił do SDKP, a na koniec rabował na własną rękę. Ostatecznie kilkudziesięciu policjantów osaczyło go w jakiejś kuźni koło wioski Sławinki. Nie mogąc sobie dać z nim rady, wezwano na pomoc wojsko, a kiedy Lis (samotnie!) odparł atak kompanii piechoty, przybyła artyleria. Po zniszczeniu kuźni pociskami armatnimi okazało się, że bandyta popełnił tam samobójstwo.

      Skandaliczne rzeczy działy się również w PPS-Frakcji Rewolucyjnej. Oto fragmenty odezwy z 1907 roku, która rozwiązywała łódzką organizację tej partii:

      „Popełniano nadużycia moralne i pieniężne dochodzące do tysięcy rubli. Połowa pieniędzy zbieranych na cele partyjne ginęła. Nadużywano broni do celów osobistych. Uprawiano w formach jawnych i ukrytych terror ekonomiczny. Doszło do tego, że organizacja łódzka utrzymywała stosunek z bandytami i popierała ich. Wielu wybitnych towarzyszy przeszło do organizacji bandyckich. Nastąpiło tak straszne obniżenie moralne całej organizacji łódzkiej, że odróżnić w organizacji bandytę od niebandyty było nie sposób. Wreszcie doszło do tego, że kilkunastu wybitnych byłych towarzyszy, członków okręgowego i dzielnicowego komitetu, korzystając z podstępem zdobytej broni partyjnej i mieszkania partyjnego, urządziło przed dwoma tygodniami bandycki napad na kasjera kolejowego i zrabowało 22 tys. rubli. Wobec tego, że organizacja łódzka mająca pięć tysięcy członków i 1500 rubli miesięcznego dochodu nie odpowiadała najprostszym wymaganiom moralnym, hołdowała lub tolerowała poglądy i czyny jak najbardziej nam wrogie, a często niskie, postanawiamy całą organizację łódzką z dniem dzisiejszym rozwiązać".

      Piłsudski walczył z bandytyzmem i złodziejstwem w szeregach własnej organizacji. Pragnąc osobiście odciąć się od podejrzeń, prowadził niezwykle skromny (wręcz spartański) tryb życia, potwierdzający jego prywatną uczciwość finansową. Zasady te rozciągnięto na czasy II Rzeczypospolitej, kiedy jego niechęć do korzystania z pieniędzy publicznych osiągała czasem niespotykany poziom. Podobnie postępowali jego współpracownicy wywodzący się z Organizacji Bojowej PPS. Walery Sławek, kończąc urzędowanie jako premier, spakował się do jednej walizki (!), a następnie planował rezygnację z trzypokojowego mieszkania w stolicy, gdyż nie stać go było na czynsz. Aleksander Prystor (również były premier) wraz z żoną mieli skromny mająteczek pod Wilnem, gdzie największym luksusem były dwa konie.

      I jeszcze jedna sprawa. Organizacje rewolucyjne w imperium Romanowów były infiltrowane przez carską policję, liczba prowokatorów czy też informatorów była ogromna. Zajmowali najwyższe stanowiska organizacyjne, wystarczy wspomnieć słynnego Azefa czy też popa Hapona. Prowokatorzy i konfidenci działali również w PPS, ale nigdy w najbliższym otoczeniu Piłsudskiego. Przyszły marszałek potrafił dobierać sobie ludzi, z którymi współpracował. I zachował tę umiejętność przez całe życie.

      W niepodległej Polsce Piłsudski nie mógł sobie pozwolić na zarzut marnotrawienia publicznych pieniędzy. Po osiedleniu się w Sulejówku marszałek, podróżując po kraju, odmawiał korzystania ze specjalnego wagonu kolejowego (tzw. salonki), zadowalając się biletem drugiej klasy.

      Czasami jednak chorobliwa uczciwość Piłsudskiego stwarzała problemy otoczeniu. Tak było przy zdawaniu urzędu Naczelnika Państwa, kiedy Piłsudski oficjalnie przekazywał władzę Narutowiczowi. Uroczystość w Belwederze przebiegała

      w nerwowej atmosferze,

      marszałek zażądał dodatkowego protokołu, chcąc się rozliczyć z posiadanej w kasie gotówki. Ostatecznie spór załagodzono i dostojnicy poszli na śniadanie.

      Piłsudski nie przykładał wagi do zewnętrznych oznak władzy (szczególnie po przewrocie majowym). Na co dzień nosił szarą bluzę wojskowego kroju, bez żadnych odznak. Doprowadzał do rozpaczy swoją ochronę, kategorycznie zakazując przebywania w pobliżu swojej osoby. Jak przystało na doświadczonego rewolucjonistę, ignorował zabiegi ochroniarzy, zdając sobie sprawę z ich nieskuteczności w przypadku determinacji zamachowców. Sam nosił zresztą stale przy sobie rewolwer, w nocy kładł go obok łóżka. Dla mieszkańców stolicy normalną rzeczą był widok marszałka idącego Alejami Ujazdowskimi wyłącznie w towarzystwie adiutanta.

      Skromny tryb życia nie stanowił dla Piłsudskiego większego problemu. Osobiście miał niewielkie potrzeby, nie interesował go codzienny jadłospis. Lubił proste posiłki, lista potraw, których nie tolerował, jest wyjątkowo długa (znajdują się na niej m.in.: bigos, kołduny i wszelkie zupy z grochówką na czele!). Właściwie nie używał alkoholu, podobno pijał tylko dobry tokaj w niewielkich ilościach, a jego prawdziwą namiętnością były papierosy i herbata, której wypijał koło dziesięciu szklanek dziennie. Przejawiał również ogromną słabość do wedlowskich herbatników (krakersów również), gardząc bardziej wyrafinowanymi produktami słynnej firmy.

      „Jak za najmłodszych lat - wspominała Aleksandra Piłsudska - zawsze lubił różne słodkie leguminy i domowe ciastka. Nasza wieloletnia służąca Adelcia [...] piekła doskonały kruchy placek z masą suszonych śliwek i zapiekaną pianką na wierzchu. Zawsze w domu były też litewskie sucharki zrobione ze specjalnych bułeczek, posypane cukrem i cynamonem [...]. Za kawą nie przepadał. Przy łóżku stał zawsze talerz z owocami i pudełko landrynek".

      Po latach pani Piłsudska wspominała niezwykle ciepło pobyt w Sulejówku. Z perspektywy czasu można potwierdzić, że był to chyba ostatni dobry okres w ich małżeństwie. Józef miał czas dla rodziny, co wcześniej się nie zdarzało, początkowo między małżonkami również panowała harmonia, Rodzina żyła razem, ale w rytm potrzeb Komendanta, co żona i córki w pełni akceptowały:

      „Dnie nie różniły się wiele od siebie - pisze Aleksandra Piłsudska. - Ja wstawałam wcześnie, bo dzieci budziły się koło ósmej, mąż spał do dziesiątej. O tej godzinie podawałam mu śniadanie do łóżka. Przynosiłam mu także «Kurier Poranny» i «Expres».

      Spał potem jeszcze godzinę, a nieraz i dwie. Po wstaniu szedł do ogrodu i kontrolował stan drzewek - grusz ofiarowanych mu przez legionistów; jabłonki posadzonej przeze mnie na imieniny i najmłodszych lipek, ofiarowanych mi przez mego dobrego znajomego z Suwałk. Obiad jadaliśmy zawsze o godzinie trzeciej. Mąż bardzo nie lubił, gdy służąca spóźniała się z podaniem, ale w drobiazgach codziennego życia nie miał wymagań ani grymasów. Był w ogóle w pożyciu niezwykle prosty i łatwy. Nigdy nie okazywał

      złego humoru

      i nigdy nie rzucał złego słowa. Do obiadu siadaliśmy zawsze wspólnie całą rodziną i wtedy nie lubił obecności obcych osób. Przy stole prowadził zawsze wesołe rozmowy, opowiadał zabawne anegdoty albo epizody historyczne. Sam lubił historię i chciał przyzwyczaić córki do jej studiowania. Bardzo często powtarzał dziewczynkom i znajomym: uczcie się historii, znajomość jej jest bardzo potrzebna w życiu".

      Można tylko współczuć Aleksandrze - najpierw wiele lat spędzonych w konkubinacie, a po zalegalizowaniu związku zmagania z niedostatkiem. Mąż nie przejawiał ochoty do pomocy w zwykłych domowych sprawach. W Sulejówku nie pomagał jej nawet przy utrzymaniu ogrodu:

      „[...] nie przepadał za tym - wspominała Aleksandra Piłsudska - chociaż bardzo lubił kwiaty, jak wszystko co jest związane z przyrodą. Ale chodzić koło kwiatów nie umiał. Jeden tylko raz w czasie naszego pobytu w Sulejówku kopał w ogrodzie przez całe popołudnie. Następnego dnia był tak obolały, że z trudnością mógł się ruszać. Od tego czasu praca w ogrodzie należała wyłącznie do mnie".

      Podobno Komendant bardzo lubił siadać na werandzie z książką w ręku i przyglądać się, jak żona pracuje.

      W Sulejówku Piłsudski nie zajmował się wyłącznie wypoczynkiem. Intensywnie pracował, pisząc „Rok 1920" i „Wspomnienie o Gabrielu Narutowiczu". Nie lubił jednak własnoręcznie przelewać myśli na papier - w rolę sekretarki wcielała się najczęściej Aleksandra:

      „Pracę zaczynaliśmy w jego gabinecie koło jedenastej wieczorem, a kończyliśmy, pracując bez przerwy, do drugiej, trzeciej nad ranem. Przez cały czas mąż chodził po pokoju, paląc papierosa za papierosem, i dyktował płynnie, bez zająknienia, tak że ledwo mogłam nadążyć z pisaniem. Po skończonej pracy piliśmy herbatę. Przez okno wpływał chłodny powiew poranka; gdzieś w akacjach śpiewał słowik. Byliśmy sami wśród śpiącego świata".

      Piłsudski dyktował, chodząc, często również, chodząc, rozmawiał z ludźmi. Wydaje się, że była to cecha rodzinna, albowiem młodsi bracia, odwiedzając marszałka, również postępowali w ten sam sposób:

      „W saloniku - wspominała Aleksandra - który był większy i po którym stale chodził, były wydeptane ślady na zakrętach. Bardzo zabawnie wyglądało, kiedy on i bracia, Ziunio i Adaś, którzy mieli ten sam zwyczaj, dyskutując ze sobą chodzili po jadalnym pokoju dookoła stołu".

 

      SŁAWOMIR KOPER

Sławomir Koper, „Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej". Wydawnictwo BELLONA, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2009.

 


 

  • /biblioteka/51-ludzie/2934-kiedy-mier-nie-zwycia-anna-dymna
  • /biblioteka/51-ludzie/2903-kobiety-jego-ycia-jozef-pisudski-cz-4-qtragiczny-trojktq