Chodź, pomaluj mój świat (Elżbieta Dmoch)


Elżbieta Dmoch wraz z Januszem Krukiem założyła zespół Dwa Plus Jeden,
w którym występowała przez 20 lat.
Dziś podobno chodzi po śmietnikach, nie płaci za elektryczność,
więc wyłączono jej prąd.




Bogdana Gadomskiego rozmowa z Piotrem Krysiakiem



 Przez długie lata w świetle jupiterów. W jednym zespole i z jednym partnerem. Muzycznym, estradowym i prywatnym. Miała bodaj wszystko, o czym może marzyć młoda kobieta. Los jej jednak nie oszczędził. Rozpad zespołu oznaczał dla niej koniec kariery, popularności. A także małżeństwa. Straciła przyjaciela. I... sens życia.

Z Januszem Krukiem poznali się jeszcze, kiedy on prowadził zespół Warszawskie Kuranty. Jak wspominają dziś ich znajomi, od razu zakochał się w Eli. Była piękna. Wysoka, zgrabna, bardzo atrakcyjna, l zdolna. Porzucił rodzinę, córkę. Założyli własny zespół. Dwa Plus Jeden. Później dołączył do nich Cezary Ślązak.

Najpierw z Januszem wynajmowali mieszkania. Potem mieli już własny dom. Na warszawskiej Sadybie. Dom i warsztat pracy w jednym. Janusz Kruk miał tam bowiem swoje studio. Byli kochającą się parą. Dużo koncertowali. Ale i się bawili! Mąż Elżbiety był nie tylko zdolnym kompozytorem, muzykiem, ale także bardzo towarzyskim człowiekiem. Kochał żonę, ale i życie. I starał się z niego czerpać garściami. Nie zwolnił tempa, nawet gdy okazało się, że jest poważnie chory na serce. Leczył się i... dalej szalał.

W 1990 roku, podczas trasy koncertowej po USA, nagle zasłabł na estradzie. Nazajutrz czuł się już lepiej, ale widać musiał się mocno przestraszyć, gdyż zdecydował, że odchodzi z zespołu. Chciał się zaszyć w domu, miał ponoć napisać sztukę. Dla Elżbiety był to koniec. Rozpadł się bowiem nie tylko zespół, ale i jej małżeństwo. Janusz Kruk ponownie się ożenił, miał dwóch synów. Zdaniem ich wspólnych znajomych, ciągle jednak byli przyjaciółmi. Wspólnie występowali na scenie. Prawdziwy dramat nastąpił 18 czerwca 1992 roku. Janusz zmarł. Miał niecałe 46 lat.

Po jego śmieci Elżbieta Dmoch zupełnie zniknęła. Zamknęła się w domu, ból przeżywała w samotności. Nie wiedziała, co ma robić, jak żyć. Nie chciała pomocy, wolała izolację. - Kiedy występowali, koncertowali, nie przyjaźnili się z nikim z wykonawców - mówi pragnący zachować anonimowość znajomy Eli. - Byli bardzo hermetyczni. Czasem tylko odbywały się imprezy w ich domu.
- Janusz był bardzo rozrywkowym facetem - opowiada Maria Szabłowska, dziennikarka Polskiego Radia, współautorka programu telewizyjnego "Dozwolone od lat 40".
Przyjaźniliśmy się. Ale faktycznie, u nich w domu nie bywały koleżanki z estrady. Jako jedyny z tej branży pojawiał się Janek Borysewicz z ówczesną żoną.

Zdaniem Marii Szabłowskiej, Elżbieta Dmoch miała doskonałe warunki jako artystka - Była nie tylko piękna, zdolna, muzykalna, ale miała obok siebie utalentowanego muzyka. Poza tym miała szczęście do menedżera, bowiem Janek Szewczyk wszystko załatwiał. Dzięki temu tak naprawdę nie znała tej drugiej, drapieżnej strony show-biznesu. Świetnie się ubierała. Lecz trudno się temu dziwić, bowiem stroje szykowała jej Grażyna Hasse. Przyjaźniły się. Na scenie była żywiołowa, dynamiczna.

- Była znakomitą wokalistką, bardzo pracowitą
- wspomina znany dziennikarz muzyczny. - Nieco rozkapryszoną, ale dążącą do stworzenia produktu najwyższej jakości. Zresztą ich piosenki przetrwały próbę czasu.

W opinii niektórych znajomych, Ela była osoba skrytą, zamknietą zwłaszcza na nowe znajomości. -Nigdy jednak nie epatowała swoja popularnością - mówią. - Kiedy chcielismy czasem dowiedziec się czegos wiecej o jej zyciu zawodowym musieliśmy ją do tego długo namawiać.
- Skryta? - zastanawia się Marek Dutkiewicz, autor tekstów do wielu przebojów Dwa Plus Jeden, między innymi "Wstawaj, szkoda dnia", "Chodź, pomaluj mój świat" i "Windą do nieba". - Nigdy tego nie zauważyłem. Ale może nie zwracałem na to uwagi. Przyjaźniłem się z Januszem. A on był cudownie szalony. Jak mógł, wymykał się z domu. Ale jemu była potrzebna dyscyplina, zwłaszcza w pracy. Byli udanym małżeństwem. Dopełniali się. l w życiu, i na scenie. Ela go stymulowała do pracy. Była osobą bardzo ambitną.
- Tworzyli dobry związek - dodaje Maria Szabłowska. - Dbała o niego, dbała o dom.

Nie mieli jednak dzieci. A jak przyznają wszyscy znajomi, właśnie dziecka najbardziej brakowało w ich domu na Sadybie. Mieli za to psa. Ukochanego Klaudiusza. Dalmatyńczyka. - Klaudi był bardzo ważną "osobą" w ich życiu - mówią zgodnie. - Nie wszystkich akceptował. Był nieprzewidywalny. A w niej musiało się coś kumulować. o czym nikt nie wiedział. A po rozstaniu z grupą, z mężem, to wszystko eksplodowało. Wyszło na zewnątrz.

- Rozstanie z zespołem i rozwód z Januszem, to był dla niej ogromny szok
- mówi Maria Szabłowska. - Bardzo przeżyła odejście z domu. Mieli też problemy z jego sprzedażą. Poza tym wiele stracili, gdyż były to czasy reformy Balcerowicza i pieniądze bardzo szybko traciły na wartości. Wystarczyło jej tylko na kupno skromnego mieszkania na Saskiej Kępie. A potem dobiła ją jego śmierć. Musiała radzić sobie ze sprawami spadkowymi, co wcale nie było łatwe. W sumie - pozostała jakby sama sobie. Tak jednak wybrała, to była jej decyzja.

Elżbieta zupełnie zamknęła się w sobie. Zaczęła żyć własnym życiem. W samotności. Ci, którzy gdzieś ją widywali, mówili, że jest zaniedbana, jakby zupełnie nieobecna. Nie pracowała, żyła ponoć z oszczędności. Pojawiały się głosy, że widziano ją, jak chodzi po śmietnikach, że nie płaci w domu za elektryczność i wyłączono jej prąd.

- Nigdy nie płaciła składek ZUS - dodaje Maria Szabłowska. - Grono przyjaciół pomogło jej potem, zbierając pieniądze i uzupełniając braki. Ona tego nie chciała dzięki temu otrzymała przynajmniej minimalną rentę. Namawialiśmy, by zapisała się do Stowarzyszenia Polskich Artystów Wykonawców Muzyki Rozrywkowej, którym kieruje Irena Santor. Ona jednak niczego nie chciała podpisywać. A tak miałaby od nich jakieś pieniądze na życie. Nie chciała żadnej pomocy. Od nikogo. A sytuację materialną miała bardzo złą.

Przez kolejne lata Elżbieta Dmoch miała coraz mniejszy kontakt z dawnymi przyjaciółmi. Czasem w ogóle go nie miała. Kiedy zdechł jej ukochany Klaudi, zamknęła się w mieszkaniu i w ogóle nie wychodziła. Dopiero sąsiedzi zareagowali, kiedy poczuli dziwny zapach, Przyjechało pogotowie. Lekarze zabrali ją na leczenie. Kuracja trwała jakiś czas. Kiedy wróciła, zdaniem znajomych, była w świetnej formie. A kiedy ze Stanów Zjednoczonych przyjechał Cezary Ślązak, dawny kolega z zespołu, i w jednym z wywiadów powiedział, że chętnie by z nią zaśpiewał, postanowiła zaryzykować.  - Zadzwoniła do mnie do radia 15 sierpnia - wspomina redaktor Szabłowska. - Od razu poznałam ją po głosie. Zapytała, czy dziś nie są aby moje imieniny. Powiedziałam, że nie, ja jestem grudniowa Maria, a ona stwierdziła, że chętnie wróciłaby na estradę. Poszłyśmy do Niny Terentiew, szefowej telewizyjnej "Dwójki". Ustaliły, że wystąpi na jesiennym Pikniku Dwójki w Gnieźnie, l tak też się stało. Bardzo się tego obawiała, to miał być dla niej taki lakmusowy papierek. Ale widownia wspaniale ją przyjęła. Zwariowała przy ich piosenkach. Szalała. Ela była zachwycona, cieszyła się. Wydawało się, że odzyskaliśmy ją już na dobre.

Później Elżbieta Dmoch gościła w radiu. Wystąpiła też z Czarkiem Ślązakiem, Michałem Królem i Dariuszem Sygitowiczem w bardzo udanym koncercie w Sali Kongresowej. Wzięła ponadto udział w nagrywanym w Gdańsku programie Marii Szabłowskiej i Krzysztofa Szewczyka "Dozwolone od lat 40".
- Była w znakomitej formie - opowiada Maria Szabłowska. - A przydarzyła się nam wtedy rzecz straszna, i to jedyny raz, właśnie wtedy. Z jednej kamery nic się nie nagrało. Bałam się jej to powiedzieć. Ale ona w ogóle się nie zdenerwowała. Nagraliśmy jeszcze raz i była świetna. Chciała dalej występować. Niestety. Potem znowu zniknęła.
- Robiłem zdjęcia różnych gwiazd na okładki kolorowych czasopism
- mówi Marek Nelken, znany warszawski fotograf. - Poproszono mnie, abym zrobił fotki zespołu Dwa Plus Jeden, w tym Eli Dmoch. To był bodaj 1998 rok. Przyjechała do mnie do studia z byłym gitarzystą z zespołu. To miał być jej powrót na scenę.

Marek Nelken przyznaje, że kiedy zjawiła się w studiu, wyglądała dość biednie. - Ubrana była w skromny płaszczyk, na pewno nie miała na sobie nowych rzeczy. Załatwiliśmy jej stylistkę i nowe ubrania. Podczas sesji zachowywała się normalnie, mówiła coś o Januszu Kruku. Nie emanowała jednak z niej energia, jak z innych gwiazd. Była w istocie zamknięta, jakby zgaszona, zupełnie nieobecna. Miała smutne oczy. Robiła wrażenie, że w ogóle jej na tym nie zależy. Trudno było coś z niej wydobyć.

Kiedy zdjęcia Eli ukazały się w prasie, coraz częściej mówiło się o reaktywacji zespołu. Wtedy też kolejne pisma chciały publikować zdjęcia popularnej przed laty wokalistki.

- Wydzwaniałem do niej wiele razy - opowiada Marek Nelken. - Ale ona dziwnie się zachowywała. Nie miała czasu, rozłączała się, twierdząc wcześniej, że ma rozładowany telefon. Takie podchody trwały dosyć długo. W końcu się umówiliśmy. W Ogrodzie Saskim. Pamiętam jak dziś. To był pochmurny, jesienny dzień. Spóźniła się dwie godziny. Ubrana w ten sam skromniutki płaszczyk. Zaproponowałem, aby usiadła na ławce. Zrobiła to, ale po chwili nagle wstała. Powiedziała, że to nie ma sensu. Odwróciła się i... odeszła. Zrobiłem jej wtedy zdjęcie, jak odchodzi. Ukazało się w jednej z gazet. Próbowałem się później z nią skontaktować, aby autoryzować fotkę. Nic z tego jednak nie wyszło.

- Po śmierci Janusza nie miałem z nią żadnego kontaktu
- tłumaczy Marek Dutkiewicz. - Kilka lat mieszkałem za granicą. Mam raczej niedosyt co do osoby Janusza Kruka. Stał się muzykiem zupełnie zapomnianym.

Kilka lat temu zespół Dwa Plus Jeden wrócił na estradę. Ale bez Eli. Ze starego składu pozostał jedynie Cezary Ślązak. A menedżerem, jak przed laty, jest Jan Szewczyk. - Elżbieta zrezygnowała z występów ze względu na stan zdrowia - wyjaśnia. - I nic więcej w jej sprawie nie mam do powiedzenia - kończy naszą rozmowę.

- Nie wiem,co teraz się z nią dzieje - mówi Maria Szabłowska. - Kilka lat temu sprzedała mieszkanie na Saskiej Kępie i kupiła dom. Jakąś chałupę. Gdzieś na wsi, pod Warszawą. Ale tam chyba nikt u niej nie był. Czasem bywa jedynie u matki.

- Nie widziałem jej ponad dwa lata
- stwierdza Witold Pograniczny, dziennikarz radiowy, przed laty przyjaciel domu Eli i Janusza. - W czerwcu 2002 roku zorganizowałem nabożeństwo ku pamięci Janusza Kruka. Przyszło mnóstwo osób. Ernest Bryll, Jacek Cygan. Piękne kazanie wygłosił ks. Wiesław Niewęgłowski, a zagrał Cezary Ślązak. Ona też była. Potem zrobiliśmy spotkanie w pubie. Piwo było w cenie promocyjnej, więc śmialiśmy się, że Janusz z zaświatów o nas zadbał. Po godzinie Ela wyszła. Jak inni. Dziś wszyscy ciągle się gdzieś spieszą.

Napotkani na ulicy ludzie dobrze ją pamiętają. - Oczywiście - mówi kobieta w średnim wieku. - Piękna była i pięknie śpiewała. Grała nawet na flecie.

Podobnie mówią i inni. Nikt jednak nie wie, co stało się z gwiazdą estrady sprzed lat. Co dzisiaj robi, jak żyje.

Niestety, grono znajomych i przyjaciół nie wie nic więcej. - Ela wybrała samotność i nikt nie próbował tego zmienić - mówią. - Nikt nie odważył się przyjść i pomalować jej świat na żółto i na niebiesko.

- Mogła na scenie jeszcze tak dużo osiągnąć
- zauważa Maria Szabłowska. - Wtedy, w Gnieźnie, utwierdziła mnie, że ich piosenki są tak żywe, że gdyby chciała, wróciłaby w wielkim stylu. Ale ona musi chcieć. A ona nawet nie mówi, że nie jest gotowa. Czy kiedyś będzie...?

Jak mówią znajomi, niby jest taka sama, ale jakby przebywała w innym świecie. A do tego świata bardzo trudno wejść. Zresztą ona nie chce tam wpuścić nikogo.





TOMASZ GAWIŃSKI, ANGORA nr 42/2004

  • /biblioteka/51-ludzie/146-edyta-w-potrzasku
  • /biblioteka/51-ludzie/128-niemiay-geniusz