WYWIAD Z NATASZĄ CABAN - rozmawiał Andrzej Kentla

- Nataszo, ponad 30 lat temu, bodajże 4 lata przed twoimi urodzinami, w głowach dwóch studentów Uniwersytetu Warszawskiego zrodził się, trochę szalony jak na tamte czasy, pomysł zorganizowania studenckiej wyprawy do krajów arabskich Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Tak się złożyło, że ja byłem jednym z pomysłodawców, a przede wszystkim jednym z głównych wykonawców żmudnego okresu przygotowań do tej wyprawy.Chociaż nasze przedsięwzięcia były zupełnie inne, skala niebezpieczeństwa była nieporównywalnie różna: ty opływasz samotnie świat, zmagając się z morzami i oceanami, trasa naszej grupowej wyprawy przebiegała przez lądy trzech kontynentów, to jednak mimo istniejących w obu przedsięwzięciach zasadniczych różnic, można wskazać na jedną wspólną cechę. Myślę, że zarówno my w latach siedemdziesiątych, jak i ty teraz w okresie przygotowawczym spotkałaś na swojej drodze wielu malkontentów, ludzi wątpiących w możliwość realizacji tego zamysłu, negujących jego celowość.
- Tak, rzeczywiści było, ale ja, patrząc z perspektywy czasu, uważam, ze tacy ludzie też są nam potrzebni, tacy, którzy staną na naszej drodze i powiedzą: "A na pewno ci się nie uda"., ponieważ w tym momencie ich postawa staje się dla nas dodatkowym motorem działania, budzi się w nas rodzaj przekory, która dodaje nam sił w trudnych chwilach, których przecież nie brakuje w fazie przygotowań. Dedykuję tę wyprawę ludziom, ktorzy wierzyli, że mi się uda i tym, którzy uwierzą dopiero, kiedy rejs się zakonczy, że to było jednak możliwe.
- Żeglujesz od wielu lat, od dzieciństwa. Co zainspirowało cię do zorganizowania takiej wyprawy?
- Myślę, że sam ocean. Pochodzę z Ustki i często wychodząc na spacer nad mo rze widziałam horyzont. To było dla mnie takie szczególne miejsce, zawsze piękny widok, gdzie zawsze chciałabym być i chciałabym go mieć więcej częściej dookoła siebie. To przyszło samo, chociaż fakt, że pływam po oceanach od ponad 10 lat, z pewnością miał duże znaczenie.
- Czy w domu rodzinnym istniały jakieś tradycje żeglarskie? Wiem, że twoja starsza siostra też żegluje...
- Tak, moja siostra Agnieszka też żegluje. Ona pierwsza pojechała na obóz żeglarski, ja chciałam jej dorównać i tak to się wszystko zaczęło.
- Z tym, że zaczęło się od żeglarstwa śródlądowego...
- Tak, zaczęłam żeglować na obozach letnich niedaleko Ustki, później był Harcerski Ośrodek Morski w Ustce. Niestety wkrótce skończyły się czasy, kiedy można było w Polsce pływać za niewielkie pieniądze. Oprócz tego byłam wtedy jeszcze „tylko kobietą". Wtedy powszechna była opinia, że kobieta na jachcie przynosi pecha i kiedy przychodził czas do pływania, to mimo tego, że zimę spędzałam przy jachtach, przygotowując je do sezonu, to latem zawsze się znalazło tysiąc większych i starszych kolegów, którzy moje miejsce na tym jachcie wypełniali...
- Okres przygotowawczy, realizacja twojego pomysłu zabrała prawie pięć lat. Tyle czasu minęło od zrodzenia się idei tego rejsu, przetrawienia wszystkich spraw organizacyjnych potrzebnych do ich realizacji...
- Ja to miałam przemyślane już bardzo dawno temu. Plan zrodził się wiele lat wcześniej, ale - jak to często w życiu bywa - pojawiają się różne, inne priorytety. Kilka razy byłam bliska wypłynięcia, ale realizacja samotnego rejsu jest zależna od wielu ludzi, nie zawsze można polegać na innych... myślę, że ważne jest to, aby się nie poddawać, nie zrażać trudnościami, czy przeciwnosciami losu. W ciągu tych pięciu lat rożne rzczy mnie zatrzymywały, ale sądzę, że realizacja tak wielkiego marzenia być może nie powinna przychodzić łatwo, bo wtedy nie docenia  się w pełni tego, co się robi.
- Jakie były największe trudności, które udało ci się pokonać, aby zmaterializować swój śmiały zamiar?
- Myślę, że największą trudnością było przekonać tych, którzy nie wierzyli, że można, tych, którzy nie mają pojęcia o żeglowaniu, albo nigdy w życiu nie mieli pasji. W tej chwili, w czasie przerwy, kiedy w Polsce czekam na zakończenie sezonu huraganowego na Oceanie Indyjskim, mam czas bardzo wypełniony. Staram się nagłośnić swój projekt, odbywam spotkania motywacyjne z dziećmi i młodzieżą w szkołach, czy na uniwersytetach. Zatem na lądzie także nie brakuje mi wyzwań oraz pracy, choć jakże innej od tej na morzu. Nawiązałam współpracę z TVN 24, z akcją charytatywna na rzecz niepełnosprawnych dzieci... Wiele się dzieje teraz w moim życiu. Bywa, że w staję o 4.00 czy 5.00 rano, aby zdążyć wykonać zadania założone na dany dzień. Dlatego myślę, że dopiero na jachcie będę mogła trochę odpocząć.
- Mówiąc o trudnościach związanych z przekonaniem pewnych ludzi, masz na myśli, tych, którzy mieli wpływ na realizację przedsięwzięcia, sponsorów, tych wszystkich, którzy cię w jakiejś formie wspomagają...
- Tych osób także, oczywiście. Może nie z tego względu, że takich ludzi z pasją, jest niewielu, ale dlatego, że bardzo ciężko jest do nich dotrzeć. Mnie, jako osobie bez koneksji, która pływała po świecie, a niekoniecznie żyła i mieszkała w Polsce było dość trudno, praktycznie musiałam zaczynać budować wszystko od zera.Teraz ludzie już nie pytają: dlaczego?, tylko: jak? mogą mi pomoc. W Polsce mój projekt spotkał się z ciepłym przyjęciem przez media, jest więc już z tym znacznie łatwiej, ale w dalszym ciągu trzeba nieustająco pracować nad promocją rejsu.
- Trasa „Twojego rejsu" podzielona jest na kilka etapów. Dotychczas pokonałaś dwa z nich. Czym kierowałaś się ustalając kierunek i trasę wyprawy, ilość etapów? Czy warunki atmosferyczne panujące w określonych porach roku na oceanach, były głównym czynnikiem warunkującym trasę rejsu?
- Zamierzałam   popłynąć w ten rejs mniejszym jachtem. Jak zdobyłam pieniądze na zakup tamtego jachtu, to niestety nie było go już w sprzedaży. Bezpieczeństwo i ściśle z tym związane warunki atmosferyczne, a  więc   między  innymi poryhuraganowe, to ważne elementy decydujące o przebiegu trasy. Wpływ na nią mieli także wspaniali ludzie, których spotkałam w swoim żeglarskim życiu. Mogli mnie oni wesprzeć szczegółowymi informacjami, czy mapami. Ważne jest, aby o miejscach, do których się płynie po raz pierwszy, wiedzieć jak najwięcej, dlatego zawsze staram się czerpać z doświadczenią ludzi, którzy już tam byli przede mną. To były główne czynniki warunkujące trasę rejsu i ilość etapów podroży.
- Nie jesteś prekursorem tego przedsięwzięcia. Przed tobą wiele osób opłynęło świat dookoła, ale w dalszym ciągu jest to bardzo elitarna grupa śmiałków, którzy mogą się poszczycić takim wyczynem. Jeśli twój rejs się powiedzie - a ja głęboko wierzę, że tak się stanie - to będziesz najmłodszą Polką, która tego dokonała...
- Tak, to prawda. W latach kiedy się urodziłam, na przełomie lat 76/77, pani Krystyna Chojnowska-Listkiewicz na „Mazurku   opłnęła świat. Powiedziane jest, ze to była pierwsza kobieta, która samotnie opłynęła świat i taki rekord jest jej przypisany, aczkolwiek spotkałam wiele osób, głównie Anglików, którzy uważają, że pierwszą kobietą, która dokonała tego w wyczynu, była pani Ann Davis, tylko prawie nikt o tym nie wiedział, ani o tym nie słyszał. W tym czasie kiedy płynęła pani Chojnowska, z Nowej Zelandii wypłynęła pani Naomi James i trochę ścigała się z panią Krystyną; płynęła bez przystanków i mimo, że wypłynęła później, miała szansę opłynać świat wcześniej. Jednak miała problemy techniczne ze sterem, musiała zatrzymać się na Falklandach. Pani Krystyna Chojnacka-Liskiewicz opłynęła świat dookoła, także z przystankami, choć trochę inną trasą niż moja. Marzyłoby mi się, aby była blisko mojego projektu. Szkoda, że tak nie jest.
Jest także inna Polka, której zasługi żeglarskie z tamtego okresu bardzo wysoko sobie cenię, pani Teresa Remiszewska, która jako pierwsza Polka przepłynęła Atlantyk w 1972 roku, w ramach Transatlantyckich Regat Samotnych Żeglarzy OSTAR. Nazywamny ją „królową Atlantyku". Jej marzeniem było, aby ten rejs kontynuować i popłynąć dookoła świata. Niestety jacht „Komodor , którym płynęła, był już bardzo zniszczony i nie nadawał się do takiego rejsu. Spotkałam się także z opinią, że element polityczny odegrał tu najistotniejszą rolę. Po powrocie do krain odebrano pani Teresie Remiszewskiej klauzulę morską, a nowy jacht wybudowano dla pani Krystyny Chojnowskiej Liskiewicz.
Wierzę, że pani Chojnowska Liskiewicz była pierwszą kobieta, która opłynęła świat i chylę przed nią czoło za ten wyczyn...
- W każdym razie ona też cię jakoś zainspirowała?
- Tak, tym bardziej, że koleżanka mojej mamy miała podobne nazwisko, więc kiedy miałam 5 lat, już wiedziałam, że była pani Liskiewicz, która opłyneła świat. W Ustce, skąd pochodzę, mamy szkołę imienia Leonida Teligi. Chodziłam do tej szkoły na zajęcia pozalekcyjne i czekając na trenera patrzyłam na znajdujące się tam jego duże czarno-białe zdjęcie. Patrzyłam na to zdjęcie zafascynowana, jakbym przeczuwała, że mnie może również kiedyś w przyszłości nadarzy się szansa dokonania czegoś podobnego.
Natomiast bardzo pomaga mi, i wspiera nieustająco mój projekt, pani Małgorzata Krautschneider, która jest matką chrzestną mojego jachtu. Jest to bardzo ciekawa postać, osoba nadzwyczaj życzliwa wszystkim żeglarzom. Pani Małgorzata w wieku 26 lat została kapitanem żeglugi wielkiej, pochodzi ze Szczecina, a studiowała Rybołówstwo w Ustce.
- Powiedz coś o swoim jachcie, wiem, że jest to jednostka długości około 10. metrów...
- To było tak, że pojechałam na Hawaje, skąd wyruszyłam, bo miałam obiecane pieniądze od sponsorów z Egiptu. W związku z tym, że sponsorzy mieli być z Omanu i Egiptu, zmieniłam trasę i miałam płynąć przez Morze Czerwone. Nagła choroba mojego ojca zmieniła moje priorytety i odsunęła w czasie realizację mojego projektu. W związku z tym, że miałam obiecane pieniądze i byłam w stałym kontakcie z arabskimi sponsorami, zdecydowałam się zaciągnąć pożyczkę na zakup jachtu. Wsiadłam w samolot i poleciałam na Hawaje. Przekonałam właściciela jachtu, którego na oczy nie widziałam, znaliśmy się tylko z  e-maili i rozmów telefonicznych, żeby mi pozwolił pracować na jachcie jeszcze przed jego zakupem, gdyż gonił mnie czas. Pojechałam dość późno, miałam zaledwie miesiąc czasu, żeby przygotować jacht i wtedy okazało się, że sponsorzy arabscy się wycofali. Wyszło na to, że ja siedziałam tam prawie przez półtora miesiąca za po życzone pieniądze, z których opłaciłam koszta przygotowania jachtu do wyprawy, w tym zakup żagli, czy wymianę olinowania, a wtedy wszystko wskazywało na to, że ten jacht będzie mi odebrany, bo nie miałam wystarczających środków, aby za niego zapłacić. I wtedy mój rejs uratował Krzysztoł Kaminski...
- Czy mówimy tutaj o dużych pieniądzach, pieniądzach potrzebnych na zakup jachtu?
- Nie są to może duże pieniądze, w porównaniu   z   kosztem   całego   rejsu. Jacht kosztował ponad 20 tys. dolarów. Krzysztof wspomagał mnie już  wcześniej. Uprzednio sfinansował dla mnie zakup tratwy ratunkowej, telefonu satelitarnego, komputera do nawigacji, i tak dalej, i tak dalej. Z pomocą pospieszył też Andrzej Płócienniczak z firmy WDT, za którego pieniądze kupiłam radio dalekiego zasięgu i urządzenie do pisania i wysyłania e-maili z morza. Tak więc wyszło na to, że zainwestowałam dużo pieniędzy na zakup potrzebnego sprzętu, poświeciłam mnóstwo czasu na przygotowanie rejsu i okazało się, że mogę nie popłynąć, ponieważ nie mam pieniędzy na jacht. Gdyby nie pomoc Krzysztofa, rejs nie doszedłby do skutku. Koszty poniosłam duże, ponieważ to były nowe żagle, nowe olinowanie, ale tam, gdzie mogłam, starałam się zaoszczędzić, na przykład żagle szyłam w Australii. Wiele rzeczy starałam się zrobić sama, w czym pomogło mi dziesięcioletnie doświadczenie pły wania na podobnych jachtach. Jacht zbudowany jest z tworzywa fiberglass. Jest to jednostka, którą płynęłam 7 lat temu, przeprowadzając jacht dla poprzedniego właściciela z Australii na Hawaje. Jest to ten sam jacht, jednostka długości 10 metrów, bardzo silna, tak, że mam do niej pełne zaufanie. Jest to jacht jednomasztowy o dwóch żaglach.
- Pokonałaś dwa etapy. Jaka jest dalsza trasa rejsu dookoła świata?
— W tej chwili jacht „Ta Nasza Polska" jest na Papua Nowa Gwinea w Port Moresy. Następny przystanek będzie w Darwin w Australii. Tam muszę się zaprowiantować, nabrać wody, paliwa. Następnie będą Wyspy Kokosowe. Mam nadzieję, że jedno z dzieci, nad którymi roztacza opiekę akcja charytatywna pani Anny Dymnej, tam właśnie do mnie dołączy.  Poźniej czeka  mnie przepłyniecie Oceanu Indyjskiego, prawdopodobnie odwiedzę Wyspę Rodrigues, mam zamiar zatrzymać  się  na   Mauritiusie. Wszystko będzie oczywiście zależeć od pogody. Później będzie Afryka Południowa, następnie Wyspa Świętej Heleny.[W czasie mojego pobytu w Ustce - 25 marca 2009 r. po 16 dniach żeglugi i pokonaniu 1700 mil morskich, Natasza dopłynęła do Wyspy Św. Heleny - przyp. MAREK] Potem będę płynęła na północ na Morze Karaibskie, przez Kanał Panamski i powrócę na Hawaje. Ostatni etap mojego rejsu będzie trwał około 70. dni.
- Który odcinek jest najdłuższy, a który może być najtrudniejszy?
- Najdłuższy będzie właśnie ostatni odcinek. Najtrudniejszego jeszcze chyba nic miałam, chociaż pierwszy fragment nie był tak naprawdę łatwy, ani pogodowo, ani „sprzętowo", ponieważ nie było wystarczająco dużo czasu, aby dobrze sprawdzić wszystkie innowacje, których dokonałam przed wyruszeniem w rejs, a także dlatego, że zabrakło mi pieniędzy, aby kupić to wszystko, co chciałabym sobie mieć na jachcie. Z tych właśnie przyczyn oraz ze względu na niesprzyjającą pogodę, ten pierwszy etap z Hawajów na Nowe Hybrydy uważam za jeden z najtrudniejszych w całej mojej karierze żeglarskiej. Czy to był najtrudniejszy etap w czasie mojej podróży, to się dopiero okaże.
- Jakie temperatury panują na oceanach w czasie twojego rejsu i czy są duże skoki temperatur pomiędzy nocą a dniem?
- Przeważnie wszędzie w tym czasie jest ciepło. W Afryce Południowej może być chłodniej, ale mam ze sobą czapkę i rękawiczki, nie powinno być problemów. Generalnie mówiąc: różnice temperatur w czasie rejsu będą uzależnione od tego, czy mam nad sobą zimny front, czy jest niż czy wyż, gdzie się aktualnie znajduję, itp.
- Jak wygląda dieta dziewczyny na jachcie, którym opływa świat?
- Myślę, ze jest to jedna z lepszych diet jakie można zastosować. W pierwszym etapie schudłam 7 kilo, w kolejnym, dwu tygodniowym - 5 kilo z tego względu, że nie mam na wyposażeniu lodówki i nie jestem w stanie zabrać ze sobą większych zapasów wielu smakołyków.
- Jakie są niezbędne składniki takiej diety, które musisz jeść, aby nie zachorować?
- Przede  wszystkim  witaminy,  uzupełniam   dietę   tabletkami, witaminami. Zabieram na początku jak najwięcej owoców, mam różne puszki. Niestety na morzu nie zawsze jest czas, czy możliwość, aby coś ugotować, dlatego częstym składnikiem diety są zupki chińskie.
- Czy tak wytrawnym wilkom morskim czasami dokucza choroba morska?
- Tak, zdarzało mi się czasami chorować, szczególnie na początku mojej przygody z żeglarstwem dalekomorskim. Choroba morska zazwyczaj mija po dwóch trzech dniach i najlepszym lekarstwem na nią jest po prostu praca. Jeśli jest się samemu, to trzeba sterować bez względu na to, czy jest się chorym. czy też nie, i to pomaga. W tym rejsie nie miałam choroby morskiej, nie  miałam jej już od kilku lat, ale zdarzyło mi się zwrócić do oceanu to, co zjadłam, kiedy czyściłam rybę. Patroszenie było trochę ponad moje siły i wtedy „porozmawiałam z Neptunem". Dla mnie chorobą morską jest raczej „zarażenie się morzem , czyli coś, co każe po powrocie z morza... iść na spacer nad morze. Tak więc na chorobę morską w tym znaczeniu bardzo cierpię.
- Jak sypiasz w czasie rejsu, nie możesz sobie chyba pozwolić na kilkugodzinny, nieprzerwany sen?
- Sypiam na podłodze, bo wtedy jest łatwiej zareagować w sytuacji, jeśli coś się dzieje. Mogę też oglądać gwiazdy, jeśli sprzyja pogoda. Kiedy nadchodzi jakiś szkwał, stan nieba przepowiada mi pogodę, a kiedy śpię, to budzę się co 15-20 minut, bo tak to jest mniej więcej obliczone, że tyle potrzeba czasu na to, aby uniknąć ewentualnej kolizji od chwili zobaczenia statku na horyzoncie. Czyli po 15-20 minutowej drzemce wstaję, rozglądam się dokładnie dookoła i ... idę spać na następne 20 minut.
- Czyli śpisz też w ciągu dnia. Potrafisz zasnąć w dzień?
- Oczywiście, jak człowiek jest zmęczony, to zaśnie w każdych warunkach. Jeżeli w nocy nie udało się zasnąć z jakichś powodów, to śpi się więcej w ciągu dnia.
- Są takie sytuacje, kiedy nie ma wiatru, co wtedy?
- Oczywiście, że są takie sytuacje. Jeżeli już jestem blisko brzegu i mam wystarczającą ilość paliwa, to mogę sobie pomóc silnikiem. Kiedy już nic nie można zrobić, to wtedy zwija się żagiel, ponieważ jak żagle trzepocą, to się niszczą.
- W każdym bądź razie, nie bawisz się wtedy w galernika i nie wiosłujesz?
- Nie, nie wiosłuję. Zwijam żagle i jacht dryfuje, dobrze jak z prądem i w dobrym kierunku - nie zawsze tak się jednak zdarza, czasami człowiek wraca kilka mil. Nie trzyma się tych żagli wciągniętych na maszcie, jeśli nie ma wystarczającego wiatru, bo ich szkoda. A ja sie prtzecież nie ścigam, dlatego oszczędzam sprzęt i staram się, żeby żagle się nie zniszczyły.
- Czy w czasie twojej 10-letniej kariery żeglarskiej zdarzały się takie awaryjne sytuacje, że musiałaś poprosić o pomoc, i gdyby ta pomoc nie nadeszła we właściwym czasie, to mogłoby to się zakończyć tragedią?
- Tak, ale nie płynęłam wtedy sama. Było to w czasie regat Sydney - Hobart. Wracając z Hobart mieliśmy taką sytuację, że straciliśmy maszt i wiele rzeczy potoczyło się nie po naszej myśli i to spowodowało możliwość zatonięcia jachtu. Byliśmy wtedy ratowani helikopterami.
- Czy podobna sytuacja może ci się przytrafić podczas twojego obecnego rejsu?
- Na morzu może się zdarzyć wszystko.
- Gdyby, odpukać, doszło do jakiejś ekstremalnej sytuacji, jacht by się wywrócił, czy zatonął, co wtedy?
- To jest taki jacht, który jak się wywróci, to po chwili wstaje, wraca do normalnej pozycji. Gdybym się musiała ewakuować, to mam pneumatyczną tratwę, na której można przez jakiś czas dryfować. Jest ona wyposażona w zapasowy GPS, radio, latarkę, zapas pitnej wody i żywności, przyrząd do łowienia ryb, prawie wszystko, co niezbędne. Przydałby mi się taki przyrząd do odsalania wody morskiej. W tej  chwili zbieram na to pieniądze. Taka odsalarka pozwalałaby mi przedłużyć okres dryfowania w tak ekstremalnych awaryjnych sytuacjach i posiadanie takiego urządzenia może czasami decydować o uratowaniu życia. Brakuje mi także silnika do pontonu, który okazuje się niezbędny na wielu kotwicowiskach, kiedy jestem zmuszona wiosłować pod wiatr i pod prąd, a zdarza się, że jest to prawie niemożliwe.
- Czy zdarzyło ci się zachorować w czasie rejsu, jakaś grypa czy temu podobne dolegliwości?
- Nie, jedynie ostatnio miałam podejrzenie o malarię na Papua Nowa Gwinea.
- Nataszo, jednym z celów twojego rejsu jest współpraca z Fundacją Anny Dymnej „Mimo wszystko" dla osób niepełnosprawnych. Proszę o kilka słów na ten temat.
- Bardzo mi zależało, aby z mojego egoistycznego żeglowania wyniknęło coś dobrego, pożytecznego dla innych. Szukałam   możliwości   połączenia   mojego projektu samotnego rejsu z akcją charytatywną, i to Pani Anna Dymna ze swoją fundacją wyszła naprzeciw moim oczekiwaniom, otworzyła swoje serce i będziemy się starały, aby jedno z dzieci, nad którymi opiekę roztacza Fundacja, przyjechało do mnie na jeden z moich przystanków. Mam nadzieję, że nasze wysiłki zwieńczone zostaną sukcesem i na inne moje przystanki będą mogły przyjechać kolejne dzieci.
- Czy na tych etapach, tam gdzie się zatrzymujesz, masz jakieś spotkania z polonią jeśli takowa tam istnieje?
- Tak, oczywiście.  Staram się nawiązywać kontakty z osobami, które już tam były, względnie kontaktuję się z polonią mailowo, np. w Australii czy w innych krajach, w których będę się zatrzymywać. Mam ze sobą kamerę filmową i będę nagrywała materiały o polonii żyjącej w odwiedzanych przeze mnie miejscach.
- Samotny rejs dookoła świata jest NIE pierwszym wielkim wyzwaniem w twoim życiu, ale i z pewnością nie ostatnim. Możesz zdradzić nam tajemnicę i powiedzieć: co będzie następnym milowym krokiem twojego życia z pasją?
- Mam wiele innych planów, ale najpierw chcę się skupić na tym rejsie i dopiero po jego zakończeniu będę mogła powiedzieć co będzie dalej.
- Nataszo, dziękuję za rozmowę, życzę pomyślnych wiatrów i szczęśliwego ukończenia rejsu.
- DZIĘKUJE
Andrzej Kentla (maj-czerwiec 2008)
Wywiad pochodzi z czasopisma POLONIA wychodzącego w USA

 
  • /biblioteka/441-natasz-caban/2164-natasza-a-kiedy-byam-gotowa-podjam-si-wyzwania-samotnego-opynicia-wiata
  • /biblioteka/441-natasz-caban/2153-poznaem-w-ustce-mam-nataszy